"Nie pasowaliśmy do siebie z mężem i w końcu się rozstaliśmy. Na szczęście...!"
Fot. 123 RF

"Nie pasowaliśmy do siebie z mężem i w końcu się rozstaliśmy. Na szczęście...!"

Dokładnie rok po rozwodzie wybrałam się z koleżanką do kawiarni, w której zamierzałam świętować… święty spokój. Dziesięć lat małżeństwa to była ciągła walka o kilka dni relaksu i odprężenia, bez nerwów i stresu. Tamtego popołudnia spotkałam też Arka, mojego kolegę z poprzedniej pracy. Brał udział w turnieju szachowym, który odbywał się nieopodal. Czasami zastanawiam się, czy to był przypadek, czy może przeznaczenie?  Mariola, 40 lat

Mój były mąż to obieżyświat, sportowiec i imprezowicz, którego ciągnęło wszędzie tam, gdzie ja nie miałam chęci iść. Góry, wspinaczka, nocne kluby, bieganie, rowery, żagle, skoki na spadochronie – przez cały nasz związek często nie było go w domu, a ja martwiłam się o niego. Po rozwodzie odetchnęłam z ulgą i chyba dopiero wtedy zaczęłam się tak naprawdę cieszyć życiem. Spokojną kawą z raną, serialem w telewizji, długim i niespiesznym spacerem po parku. Jak ja lubiłam tę pozorną nudę!
Siedziałyśmy z przyjaciółką w kawiarni przy oknie, z którego rozciągał się widok na park. Lubiłam to miejsce, bo w miejskim parku zawsze coś się działo i było na co popatrzeć. Tamtego dnia przy stolikach rozłożyli się szachiści amatorzy – burmistrz zorganizował turniej szachowy dla mieszkańców i okazało się, że do rozgrywek zgłosiło się mnóstwo osób.

Spotkałyśmy mojego dawnego kolegę z pracy

– Zobacz! – Basia wskazała palcem w lewo. – Czy to nie ten twój dawny kolega z poprzedniej pracy? 
Spojrzałam w tamtą stronę i rzeczywiście wśród grających w skupieniu szachistów dostrzegłam Arka. Wysoki szatyn pochylał się nad szachownicą i myślał nad ruchem.
– Faktycznie, to on – odparłam. – Jak ty go tak szybko rozpoznałaś?
– Mieszka niedaleko mnie, więc czasem go mijam.
– Nic się nie zmienił, a to już chyba z sześć lat…
– Więcej. – Koleżanka pokręciła głową. – Przy mężu czas pędził ci szybciej.
Parsknęłam, bo było w tym trochę racji. Gdy człowiek jest cały czas zdenerwowany, czas goni jak szalony i nawet nie zauważa się mijających lat.
– Chodź, dopijemy herbatę i pójdziemy popodziwiać – zaproponowała.
– Szachistów?
– Czemu nie. – Wzruszyła ramionami. – Tam obok widzę też pana z mojego kiosku. Może zagadam.
Spojrzałam na nią zaskoczona, ale ponieważ Basia rzadko zagadywała do mężczyzn, a od lat była sama, to oczywiście się zgodziłam. Chwilę później byłyśmy już w parku i krążyłyśmy między stolikami graczy. Nigdy nie bawiły mnie szachy, ale podziwiałam skupienie grających.
– Szach-mat – usłyszałam nagle głos Arka, do którego stolika właśnie się zbliżałyśmy.
Mężczyźni podali sobie dłonie, a Arek wstał i popatrzył w moją stronę. Basia szepnęła mi na ucho, że idzie tam, gdzie gra pan z kiosku i już jej nie było.

Dobrze wiedzieć, że nie każdy mężczyzna lubi adrenalinę

– Mariola? – Arek rzucił niepewnie. – To ty?
– Cześć! – Uśmiechnęłam się. – Aż tak się zmieniłam?
– Wyglądasz bardzo… promiennie – odparł, chwilę szukając właściwego słowa. – Rzadko cię taką widywałem – przyznał.
– Rozwód mi służy – wypaliłam, śmiejąc się serdecznie.
To był naprawdę miły komplement.
– Oj, rozwód… – Arek wydawał się zakłopotany, ale szybko wyjaśniłam mu, że nie żałuję.
– Jest dobrze, a nawet lepiej. – Mrugnęłam do niego. – A jak u ciebie? Nadal w biurze projektowym czy zająłeś się zawodowo szachami?
– Szachy to hobby – odpowiedział. – A w biurze pracuję nadal. Lubię stabilizację.
– No proszę, u mężczyzn to podobno rzadkość.
– Stabilizacja? – zdziwił się.
– Mój eks twierdził, że to nuda.
– Ty też tak myślisz? – zapytał.
– Wręcz przeciwnie, pewnie dlatego jest moim eks.
Przez moment uśmiechaliśmy się do siebie, a ja pomyślałam, że dobrze jest wiedzieć, że nie każdy mężczyzna jest taki sam.
– To może dasz się zaprosić na obiad? – zapytał Arek nagle. – Do kolejnej partii mam przynajmniej dwie godziny…
– Ja… – zawahałam się. – Jestem tu z koleżanką.
Odwróciłam się i odnalazłam wzrokiem stolik, przy którym stała Basia. Zdawała się tak zaaferowana grą, jakby to przynajmniej ona sama układała na szachownicy pionki.
– Właściwie… – powiedziałam po namyśle. – Czemu nie. Koleżanka chyba jest zajęta.
– Świetnie. – Ucieszył się i wskazał restaurację na drugim końcu parku.
Ruszyliśmy w tę stronę spacerem. Arek opowiadał mi o firmie, swoim kocie i szachach. A ja o książkach i serialach, które lubiłam. W tym czasie doszliśmy do restauracji i zamówiliśmy jedzenie.
– Wiesz, Arku – powiedziałam nagle – to dziwne, że nie mieliśmy ze sobą takiego fajnego kontaktu jeszcze w pracy. Doskonale mi się z tobą rozmawia.
– Mnie z tobą również, dziękuję. – Uśmiechnął się.
– Aż dziw, że w biurze projektów tak rzadko rozmawialiśmy.
– Może dlatego, że mi się podobałaś – odpowiedział trochę zmieszany.
– Poważnie?! – wypaliłam.
– Tak, tyle że miałaś męża – dodał całkiem serio, a ja poczułam, że się czerwienię.

Arek lubi to, co ja...

Kelner przyniósł nasze zamówienia, co pomogło mi uporać się z emocjami. Przez resztę obiadu poruszaliśmy już tylko luźne tematy, a później Arek poszedł rozgrać kolejną partię szachów. A ja oczywiście mu kibicowałam. Nie wygrał tego turnieju, niemniej dobrze się bawiłam. Na koniec wymieniliśmy się numerami telefonów.
Do domu wracałam z Basią, zastanawiając się, czy stary znajomy z pracy faktycznie do mnie zadzwoni. I jakie było moje zdziwienie, kiedy zrobił to tego samo wieczoru! Przypadkowe spotkanie okazało się początkiem fascynującej znajomości. Słowo „fascynującej” jest tutaj dla mnie szczególnie ważne, bo wcale nie chodziło w niej o ekscytujące sporty, ekstremalne wrażenia, ryzykowne podróże. Nie, nie! Arek lubi to, co ja. Spokój, stabilizację, rozmowę, wspólne spędzanie czasu. Bez nerwów i bez szaleństwa.

Czytaj więcej