"Jestem mężatką, a mimo to spotykam się z innym. Ja też mam prawo do szczęścia..."
Fot. 123 RF

"Jestem mężatką, a mimo to spotykam się z innym. Ja też mam prawo do szczęścia..."

"Kilka lat temu zaczęłam myśleć o rozwodzie. Wiedziałam, że mąż mnie zdradza i nawet nie czułam z tego powodu większego żalu. Uczucia do niego dawno wygasły. Chociaż nadal go lubiłam, to już nie kochałam. Dzieci były dorosłe i opuściły dom. Chciałam rozpocząć nowy etap życia i wtedy przyszedł cios. Nieszczęście, w którym nie mogłam mojego męża zostawić... Czy wtedy w ogóle myślałam o sobie? Nie, wtedy nie miałam już do tego głowy. A potem w moim życiu pojawił się Michał..."  Marianna, 49 lat

Już kilka lat temu dojrzałam do decydującej rozmowy z Piotrem. W naszym małżeństwie nie działo się dobrze. Wiedziałam, że Piotr nie jest mi wierny, ale, prawdę mówiąc, nie miałam o to wielkiego żalu. Nie kochałam go już. Miłość się wypaliła. Lubiłam mojego męża. Nie przeszkadzało mi, że w pewnym momencie przenieśliśmy się do osobnych sypialni. Dzieci były już dorosłe, wyprowadziły się z domu. Może taka po prostu jest kolej rzeczy? Jednym się udaje, a innym wcale. Zaczęłam coraz częściej myśleć o rozwodzie. Albo chociaż na początek o separacji. I wtedy Piotr miał udar.

Nie mogłam go teraz zostawić

Do szpitala zabrała go karetka, a kiedy po niemal dwóch miesiącach wrócił do domu, okazało się, że jest wrakiem człowieka. Nie mówił, miał niedowład części ciała, wymagał stałej opieki.
Wiedziałam, że muszę się nim zaopiekować. Piotr był spokojny, gdzieś zniknęła jego nerwowość, która tak mnie wcześniej drażniła. Pielęgnowałam go, kąpałam, przebierałam, karmiłam, podawałam leki, woziłam na rehabilitację… Może miałam nadzieję, że będzie lepiej? Nie było. Stan się ustabilizował, ale to była wieczna walka o to, by się nie pogorszyło.
Czy wtedy w ogóle myślałam o sobie? Nie miałam na to czasu. Musiałam przejść na pracę zdalną, gorzej płatną. Ale nie miałam innego wyjścia. Musiałam pracować, bo nasze oszczędności topniały w błyskawicznym tempie. Gdy jakoś wyciągnęłam Piotra z najgorszego, zachorowała moja mama, kilka miesięcy później zmarła. Ojciec odszedł od nas, gdy byłam mała, a rodzeństwa nie miałam, więc zostałam bez rodziców. Wtedy poczułam się, jakby ktoś usunął mi grunt spod nóg. Oczywiście miałam dzieci. Ale one żyły własnym życiem, a ja nie zamierzałam dokładać im obowiązków. I tak wiele robiły i zawsze chętnie pomagały.
Mama była dla mnie ogromną podporą w tym całym nieszczęściu. Bywało, że prosiłam sąsiadkę, by zajrzała do Piotra, gdy spał po południu, wsiadałam w autobus i jechałam do mamy chociaż na godzinę, żeby wypić herbatę, pogrzać się w matczynym cieple. Wracałam pokrzepiona, silniejsza, bardziej pogodzona z losem. A teraz jej zabrakło...

Michała poznałam na cmentarzu

Tamtego dnia poprosiłam sąsiadkę, żeby podała Piotrowi zupę, a sama pojechałam na cmentarz. Zbliżał się dzień Wszystkich Świętych i chciałam zrobić porządek na grobie mamy.
Kiedy podeszłam do odpowiedniej kwatery, zauważyłam kręcącego się obok mężczyznę. Zaniepokoiłam się i mocniej docisnęłam do boku przewieszoną przez ramię torbę. Słyszało się o złodziejach, którzy wyrywają staruszkom na cmentarzach torebki. Co prawda nie byłam staruszką, skończyłam właśnie czterdzieści pięć lat, ale mężczyzna był dość wysoki i szeroki w barach. Gdyby chciał mi coś zabrać, pewnie nie stanowiłoby to dla niego problemu. Nagle zakręciło mi się w głowie. I zanim zdążyłam usiąść na ławeczce, klapnęłam na ścieżkę zasłaną złotymi liśćmi. Mężczyzna podszedł do mnie szybkim krokiem.
– Co się stało? Słabo pani? Wezwać pogotowie?
Przyjęłam podaną mi rękę i jakoś wstałam, a potem dałam się podprowadzić do ławki. „Z bliska nie wygląda na złodzieja”, pomyślałam bez sensu.
– Nie, to nic takiego, tylko zawrót głowy…
– Proszę usiąść. Mam tu gdzieś wodę. – Sięgnął do plecaka. – Proszę, niech się pani napije…
Tak poznałam Michała. Kilka miesięcy wcześniej stracił żonę. Był mniej więcej w moim wieku, może ciut starszy. Powiedział, że odwiezie mnie do domu.

– Pod bramą stoi mój samochód. Nie ma mowy, żeby jechała pani autobusem – stwierdził. Poprosił też, żebym po powrocie do domu napisała do niego wiadomość.

– Chciałbym tylko wiedzieć, że wszystko jest w porządku, a pani dobrze się czuje. Czy ma się panią kto zaopiekować?
– Tak, oczywiście – skłamałam.
– Mimo wszystko jednak byłbym wdzięczny, gdyby wysłała pani SMS-a. No i proszę, odwożę panią do domu, a nawet się nie przedstawiłem. Mam na imię Michał – dodał i wręczył mi swoją wizytówkę. – To firmowa. Może mnie pani sprawdzić w internecie. – Uśmiechnął się.
– Marianna… – Podałam mu dłoń.
Wysłałam tego SMS-a. „Dziękuję, czuję się dobrze, pozdrawiam”. Nie sądziłam, że odpisze, a jednak to zrobił. I kiedy po kilku wiadomościach zaproponował kawę, zgodziłam się.

Może połączyła nas tęsknota i cierpienie?

Nie wiem, ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że potrzebujemy siebie nawzajem. Wtedy jeszcze sądziłam, że to będzie piękna przyjaźń. Jednak potem coś się zmieniło. I to ja zrobiłam pierwszy krok, który zmienił tę relację.
Córka przyjechała na ferie zimowe i została z ojcem.
– Wyjdź gdzieś, mamo, odpocznij – powiedziała, a ja od razu pomyślałam o Michale. Nie widzieliśmy się od dwóch tygodni. Byłam bardzo zajęta i ogromnie za nim tęskniłam. On za mną również.
Kiedy stanęłam w drzwiach jego mieszkania, wiedziałam, że to się stanie.

A potem? Potem zaczęłam miotać się między skrajnymi uczuciami – miłością i poczuciem winy. Szczęściem i wstydem. Nie, nie czułam się winna wobec męża. Piotr zdradzał mnie już wcześniej. Ale czułam, że zamykam Michałowi drogę do szczęścia. Był młodym wdowcem. Wiedziałam, że bardzo kochał Elę, swoją żonę, ale mógł sobie jeszcze ułożyć życie. Z kimś, kto nie miał tak pogmatwanej sytuacji jak ja. Z kimś młodszym ode mnie. Mógłby mieć dzieci.
Ale on nie chciał.
– Nie sądziłem, że poczuję coś takiego – wyznał któregoś wieczoru, gdy razem kroiliśmy cebulę na sałatkę. Znów poprosiłam, aby sąsiadka zajrzała do Piotra, który spał jak dziecko. Coraz częściej i dłużej spał, zaczął też tracić pamięć krótkotrwałą. Wiedziałam, co to znaczy. Lekarz uprzedzał mnie, że stan stabilizacji może potrwać kilka lat albo… nagle się skończyć. Właśnie działo się coś takiego. Piotr czasem nawet nie wiedział, kim jestem.
– Co takiego? Pieczenie oczu po cebuli? – zażartowałam.
– Nie, Marianko, miłość. Jestem z tobą bardzo szczęśliwy. Mimo wszystko.
– Mimo wszystko – powtórzyłam.

Mam prawo do szczęścia

Zaczęłam się godzić na te kradzione pocałunki, nocne wykradanie się z domu. Starałam się nie myśleć o przyszłości. Wiedziałam, że nie będą nam dane wspólne wakacje, święta, weekendy. Mieliśmy tylko te drobne chwile.
Podczas kolejnej wizyty lekarza z przerażeniem stwierdziłam, że stan Piotra pogarsza się w zastraszającym tempie. „Jak sobie poradzę? Czy w ogóle dam radę?”, myślałam ze strachem. Lekarz musiał zauważyć moją minę. Przeprowadził ze mną długą rozmowę.
– Dom opieki? Nie mogę tego zrobić… – powiedziałam, ale wzięłam ulotki, które mi wręczył.

Długo biłam się z myślami. W końcu jednak postanowiłam porozmawiać z córką i z synem.
– To dobry pomysł, mamo – stwierdziła córka, a ja zdumiona szeroko otworzyłam oczy. Tego się nie spodziewałam… – Ja studiuję w Poznaniu, Jarek jest w Niemczech. Sprzedamy mieszkanie po babci i finansowo jakoś damy radę. Nie możesz dłużej tak się poświęcać, mamo. Ty też musisz żyć.
– Jest tak, jak mówi Baśka – dodał syn. – Dziadek Heidi też jest w takim domu. Tam nikogo to nie dziwi. Jak trzeba, to trzeba. Przecież będziesz mogła tatę odwiedzać…
Decyzja zapadła. Szukamy domu, w którym Piotrowi będzie dobrze. Czy jestem złym człowiekiem? Czasem myślę, że tak, ale coraz częściej także, że i ja mam prawo do szczęścia.

 

 

Czytaj więcej