"Marek kiedyś był pełnym życia przystojnym mężczyzną. A teraz siedział przede mną pomarszczony, prawie bezzębny, przygarbiony facet, którego największą przyjemnością było sprawdzanie, ile udało mu się w danym miesiącu zaoszczędzić. Był zupełnie sam, kiedy pewnego dnia znaleźli go policjanci..." Edyta, 53 lata
– Nie są za drogie? – spytała Teresa, gdy przymierzałam miękkie skórzane adidasy, z dobrą amortyzacją. Spojrzałam na moją przyjaciółkę, która towarzyszyła mi podczas zakupów.
– Nie. Boli mnie kręgosłup, muszę mieć porządne buty i nie będę na tym oszczędzać – odparłam stanowczo. Marek na pewno by tego nie pochwalił, ale jego już nie było...
Nie wiem, jak to możliwe, że wyrośliśmy w tym samym domu, a tak bardzo się różniliśmy. Mój brat zawsze miał mi za złe, że nie wyszłam za mąż, tylko poszłam na studia i robiłam karierę. On poświęcił się rodzinie, którą założył, gdy miał dwadzieścia trzy lata. I wszystko stracił w wieku czterdziestu lat. Żona oświadczyła mu, że ma dosyć wiecznego oszczędzania i oglądania każdej złotówki osiem razy przed jej wydaniem. Córki stanęły po stronie matki. Przez kolejne lata Marek żył w poczuciu krzywdy i odrzucenia. Przecież wszystko robił dla swojej rodziny. Moich tłumaczeń, że mógł jednak postępować inaczej, nie słuchał.
– Ja się w sumie Lucynie nie dziwię – powiedziałam wprost, gdy któregoś dnia odwiedziłam go w wynajmowanej kawalerce. Mieszkanie było małe, zagracone i zaniedbane. Na moją uwagę, że mógłby je pomalować, by wyglądało bardziej na dom niż skład starzyzny, Marek miał stałą odpowiedź:
– Szkoda pieniędzy, przecież to nie moje. Zauważyłam też, że znów pogorszył się stan jego uzębienia.
– Wiesz, człowiek musi trochę pożyć. Pojechać na wakacje, sprawić sobie jakąś przyjemność, zadbać o siebie... Może gdybyś gdzieś pojechał, zmieniłbyś punkt widzenia... – tłumaczyłam mu.
– Życie to nie są same przyjemności i ja to wiem najlepiej! – Skrzywił się, a ja znów poczułam irytację zmieszaną z żalem.
Pamiętałam go jako wysokiego, przystojnego chłopaka o uroczym uśmiechu. Moje koleżanki z liceum kochały się w nim na zabój i chciały, żebym je poznała ze starszym bratem. Teraz siedział przede mną pomarszczony, prawie bezzębny, przygarbiony facet, którego największą przyjemnością było oglądanie na ekranie starego komputera, ile pieniędzy udało mu się zaoszczędzić na różnych lokatach. A przecież dobrze zarabiał. Nigdy nie był biedakiem, także w naszym domu rodzinnym może się nie przelewało, ale rodzice dbali o nas i nigdy nam niczego nie brakowało.
– Ale życie to też nie pokuta – ucięłam szorstko.
Przyjechałam do niego z obiadem, bo był przeziębiony i od tygodnia nie wychodził z domu.
Mój partner, bo w końcu spotkałam miłego człowieka, z którym postanowiłam się związać, mówił czasem, że Marek przypomina mu pająka. Złościłam się wtedy na Rafała. To w końcu mój brat. Ale gdy tak na niego patrzyłam, przyznawałam Rafałowi rację. Przykre były odwiedziny u człowieka, który znał tylko troski i cieszył się jedynie z tego, że konto mu rośnie.
– Wiesz, ja naprawdę go kiedyś kochałam – zwierzała mi się bratowa, z którą nadal się przyjaźniłam. – Ale nie wytrzymałam tego oglądania każdej złotówki. Jeszcze jak byłam młodsza, jakoś to znosiłam, ale nie mogłam pozwolić, żeby dzieci tkwiły w biedzie i utwierdzały się w przekonaniu, że kupienie sobie czegoś jest zbrodnią... I tak długo wytrzymałam. Siedemnaście lat... A dopiero teraz wydaje mi się, że naprawdę żyję.
Jakaż była różnica między skromnym, ale schludnym mieszkaniem Lucyny a tą norą Marka. Po rozwodzie sprzedali dom i podzielili pieniądze. Lucyna kupiła dwupokojowe mieszkanie, a mój brat włożył kasę do banku. Wolał wynajmować od kolegi, niż wydać gotówkę. Płacił za nie z pensji, więc nie uszczuplał swoich cennych zasobów. Wiecznie też wykłócał się z Lucyną o alimenty, chociaż regularnie je płacił. Po prostu uważał, że jest rozrzutna i tego samego uczy dziewczyny. Agata i Hania miały o to żal do ojca.
– Nigdy nas nigdzie nie zaprasza, tylko do siebie – skarżyły mi się.
– Bo szkoda mu pieniędzy. Tak właśnie mówi, prawda? – westchnęłam.
– Ostatnio, gdy zrobił nam pizzę z pudełka, Hankę rozbolał brzuch. Sprawdziłam datę na opakowaniu i okazało się, że była przeterminowana. I że w lodówce ma jeszcze dziesięć takich. Mama zrobiła tacie przez telefon awanturę, a on powiedział, że jesteśmy francuskie pieski – opowiadała Agata.
– On je tylko takie rzeczy. Ble – dodała młodsza Hania.
Miałam wrażenie, że to jest jakiś psychiczny problem, sugerowałam mu wizytę u lekarza, ale nigdy mnie nie posłuchał. Wiedział lepiej. Nawet wtedy, gdy zaczęło mu szwankować serce. W końcu nie wytrzymałam i zamówiłam prywatną wizytę. Zapakowałam go do samochodu i zawiozłam do lekarza.
– Musi pan zmienić dietę, zapiszę też leki. Proszę częściej wychodzić na świeże powietrze i spacerować – mówił lekarz. Pielęgniarka patrzyła z przerażeniem na zaniedbany zarost brata, poplamioną, starą koszulę. Po wyjściu od lekarza zabrałam Marka do apteki, gdzie kupiłam mu lekarstwa. Potem podarowałam mu kilka koszul Rafała. Już ich nie nosił, ale przy starych brata wyglądały niemal jak nowe.
– To za darmo? – Markowi zaświeciły się oczy i nawet nie podziękował. Łudziłam się, że brat przestraszony złym stanem zdrowia przestanie jeść byle co i zacznie brać leki. Miałam też nadzieję, że spróbuje nawiązać relację z córkami, które już dawno się od niego odsunęły. Ale on był przywiązany tylko do konta w banku. Strzegł go jak skarbu.
W końcu i ja miałam dosyć. Pokłóciliśmy się, gdy powiedział, że nie da Agacie na czesne na studia. Byłam oburzona.
– W takim razie my jej z Rafałem pomożemy! – krzyknęłam.
– Obcy ludzie?
– Nie jestem obca, jestem jej ciotką.
– Ale on nie jest wujem!
– Marek, przecież to twoja córka...
– Jak chcesz, to wyrzucaj pieniądze! – warknął na mnie. – Bo ja nie dam!
Trzasnęłam wtedy drzwiami od jego mieszkania i powiedziałam zapłakanej Agacie, że i tak pójdzie na te studia. Koniec kropka. Od tej pory przestała odzywać się do ojca. Hanka też unikała z nim kontaktów. Obwiniał za to Lucynę i mnie. Obie stałyśmy się jego wrogami.
Martwego Marka znaleźli policjanci. Sąsiedzi wezwali ich z powodu nieprzyjemnego zapachu. Nie żył już od kilku dni. Wokół niego stały kartony z rzeczami na zapas, w lodówce psuło się przeterminowane jedzenie. Łazienka była zawalona kostkami mydła i hurtowymi ilościami chemii gospodarczej. Od jakiegoś czasu w ogóle nie wychodził z mieszkania... Zmarł na nieleczoną chorobę serca w wieku zaledwie pięćdziesięciu czterech lat. Okazało się, że swoje oszczędności zapisał po równo swoim córkom i mnie. Zostawił też długi, tragiczny list, w którym kazał nam oszczędzać. Kiedy go przeczytałam, rozpłakałam się. Zrozumiałam, że mój brat przekroczył granice obłędu. Postanowiłam zrobić z tymi pieniędzmi to, co powinien on zrobić, żeby żyć jak człowiek. Wydać je na to, czego potrzebuję, i cieszyć się tym, co mam. I nigdy więcej nie powiedzieć, że coś za dużo kosztuje.