"Już przed ślubem było widać, że Krzysiek jest skąpy. A teraz na zakupach zawsze stał nade mną i w myślach przeliczał każdy grosz, kalkulował, oceniał, mnożył, dzielił, cholera go wie, co jeszcze. Gdyby nie odmawiał mi każdej, najdrobniejszej przyjemności, nie zdradzałabym go. A tak nie mam nawet wyrzutów sumienia...! Karolina, 27 lat
– Zostaw tamte jogurty, za drogie... Weź te, są o połowę tańsze – pouczył mnie mąż. Boże, jak ja nienawidziłam tych cotygodniowych wypraw do supermarketu! Zrzędził i rozliczał mnie z każdego grosza.
Wiem, moja wina. Już przed ślubem zauważyłam, że jest skąpy. Zabierał mnie zawsze do najtańszych restauracji, gdzie w dodatku musiałam płacić połowę rachunku, kupował jakieś wiechcie, nigdy porządnego kwiatka ani prezentu. Nawet pierścionek zaręczynowy upatrzył na jakimś bazarze ze starociami, a potem wsuwając mi go na palec, udawał, że niby to takie romantyczne.
– Idę na stoisko z bielizną, potrzebuję stanika – powiedziałam, ale zaraz ruszył za mną.
– Tam przecież masz, w tych koszach! Promocja! – entuzjazmował się, pokazując mi jakieś chińskie podróbki.
– Taki stanik to możesz sobie wsadzić! – warknęłam. Boże, jak ja żałowałam, że dałam mu się namówić na dziecko!
Jasne, że kochałam córeczkę, ale odkąd się urodziła, jest stale chora. Ma alergię prawie na wszystko. Siedzę z nią w domu, bo boimy się powierzyć ją niani – jeszcze by o czymś zapomniała i naraziła dziecko na niebezpieczeństwo, a wtedy od razu trzeba jechać do szpitala. Poza tym Krzysztof stwierdził, że na opiekunkę nas nie stać. Od trzech lat jestem więc zdana na finansową łaskę męża. Ze sklepu tradycyjnie wyszliśmy pokłóceni. Tym razem poszło o piżamkę dla małej. Ja upatrzyłam jedną w butiku, Krzysztof postawił na kolejną chińską „okazję”. Tłumaczyłam mu, że to sztuczny materiał, że nawet farb Chińczycy czasem używają toksycznych, ale ten osioł się uparł.
– Prędzej padnę, niż ubiorę w to Alę – oznajmiłam w samochodzie. – Zafundowałeś mi po prostu szmatę do czyszczenia okien w dość dyskusyjnej cenie – syknęłam kąśliwie. Kłóciliśmy się większą część soboty. O planowane wakacje, o remont, na który rzekomo wciąż nas nie stać. W końcu wyszłam do przyjaciółki, zostawiając męża z małą.
W poniedziałek, jak co tydzień, odetchnęłam z ulgą. Wreszcie spokój – Krzysztof w pracy, ja mam luz. Ubrałam Alę i zabrałam ją na spacer, potem jak zawsze zahaczyłyśmy o galerię handlową. Pchałam wózek, z zaciekawieniem przyglądając się mijanym witrynom ekskluzywnych butików. Czasem, kiedy mała nie marudziła, lubiłam się bawić w pewną grę – wchodziłam do jednego z tych szpanerskich salonów z ciuchami i zaczynałam mierzyć naprawdę drogie rzeczy. Nie zamierzałam, niczego kupować, ale lubiłam tę zabawę. W Versace jak zawsze wiało pustkami. „Nic dziwnego, kto w tym kraju kupuje kiecki po parę tysięcy?”, pomyślałam, spoglądając na boską sukienkę.
– Chciałabym przymierzyć – rzuciłam chłodnym tonem.
– To najnowsza kolekcja, kosztuje... – zaczęła ekspedietka.
– Niech sobie pani nie zawraca głowy moimi finansami – przerwałam jej, a potem kazałam sobie przynieść suknię do przymierzalni. – Gdyby była pani tak uprzejma i zerknęła na dziecko – rzuciłam jeszcze.
Nie mogłam po prostu oderwać wzroku od mojego odbicia w lustrze.
– Wygląda pani bosko – usłyszałam za sobą męski głos. Facet był koło pięćdziesiątki. Opalony, ładnie zbudowany i całkiem przystojny, w dodatku z daleka czuć było od niego kasę. Zapytał, czy zamierzam kupić tę sukienkę.
– Nie wiem – udałam, że się waham, a ta małpa sprzedawczyni posłała mi pełne wyższości spojrzenie, jakby dobrze wiedziała, że o takiej kiecce mogę tylko śnić...
– A gdybym zrobił pani prezent? – zapytał nagle facet. – Tak piękna kobieta nie powinna sobie niczego odmawiać – dodał, a potem, nawet nie czekając na moją odpowiedź, kazał zapakować sukienkę.
Dosłownie odebrało mi mowę! Zaczęłam coś jąkać, że nie mogę tego przyjąć, ale on tylko machnął ręką.
– Pieniędzy mi nie brakuje, bardziej znajomych. Niedawno wróciłem ze Stanów i nie mam tu wielu przyjaciół. Może da się pani wraz z córeczką zaprosić na kawę i ciastko? – zaproponował i po chwili siedzieliśmy w kafejce. Potem Adam odwiózł nas do domu i poprosił o mój numer telefonu.
Czasem umawiałam się z nim, zabierając ze sobą Alę, czasem podrzucałam małą mojej matce. Adam zasypywał mnie prezentami. Sama już nie wiedziałam, gdzie to upychać, żeby Krzysztof nie znalazł... Coraz częściej zastanawiałam się, jakby mi było z nim w łóżku. No i stało się któregoś wtorkowego przedpołudnia... Ala była u teściowej, a ja z Adamem zajechaliśmy do przytulnego pensjonatu na obrzeżach miasta. Kiedy Adam ściągał ze mnie bluzkę i namiętnie całował moją szyję, nie miałam wyrzutów sumienia. To przy nim, nie przy własnym mężu, czułam się jak prawdziwa kobieta. „Krzysztof nie dorasta mu nawet do pięt, ani w życiu, ani w łóżku”, pomyślałam złośliwie.
Po wszystkim wypiliśmy szampana, a potem poszliśmy na kolację. Nie mam złudzeń, wiem, że mój kochanek widzi we mnie jedynie piękną kobietę. Mąż podobno mnie kocha, ale już sama nie wiem, co wolę. Bo z Adamem czuję się jak gwiazda filmowa, a przy Krzyśku jak zwykła kuchta. Kiedy nachodzą mnie wyrzuty sumienia, myślę sobie, że to nie moja wina. To skąpstwo męża pchnęło mnie w ramiona innego. Gdyby nie odmawiał mi każdej, najdrobniejszej przyjemności, nie włóczyłabym się po ekskluzywnych butikach, w poszukiwaniu wrażeń...