"Nie mogłem już znieść marudzenia żony. Ciągle miała do mnie o coś pretensje i zawsze coś okazywało się ważniejsze od mojej pasji. Kiedy poznałem Karolinę, postanowiłem, że się rozwiodę. Ale żona nie dała za wygraną. Zastosowała wobec mnie emocjonalny szantaż..." Krzysztof, 37 lat
Nie pamiętam, kiedy moja żona powiedziała mi coś miłego. Od lat wysłuchiwałem już tylko jej pretensji. Że za mało zarabiam, że nie załatwiłem czegoś w urzędzie, że nie zajmuję się dziećmi. Miałem tego serdecznie dość...
Zamknąłem na chwilę oczy i zobaczyłem uśmiechniętą twarz Karoliny. Jakże ta kobieta różniła się od mojej żony! Przy niej nigdy nie musiałem tłumaczyć się ze stu bzdurnych spraw. Mogłem być sobą.
– Krzysiek, mówię do ciebie... – usłyszałem nagle pełen pretensji głos Elżbiety. „Boże, o czym ja myślę?”, przywołałem się do porządku.
– Tak? – popatrzyłem na żonę.
– Pytałam, kiedy dasz mi pieniądze na wymianę szafek kuchennych. Dzwonił wczoraj ten stolarz, mówił, że jest gotowy i czeka tylko na zaliczkę.
No tak. Pieniądze. Elżbieta ciągle domagała się ode mnie jakichś pieniędzy. Mówiłem jej ostatnio, że chcę odłożyć na kurs nurkowania, ale ona najwyraźniej puściła to mimo uszu. Zawsze coś okazywało się ważniejsze niż moja pasja...
– Jutro po pracy pójdę do banku – wytarłem serwetką usta i wstałem od stołu. Poczułem gwałtowną potrzebę zapalenia papierosa. A kiedy stałem na ganku z „fajką” w ręku, znowu pomyślałem o koleżance z pracy, Karolinie. Powoli zaczynałem rozumieć, dlaczego szukałem jej towarzystwa, dlaczego szedłem na lunch wtedy, gdy szła ona, dlaczego przyłapywałem się na wpatrywaniu się w nią jak w obrazek...
Jakiś czas później szef wyznaczył nas do wspólnej pracy nad ważnym projektem. Cieszyłem się jak wariat. Bo mogłem przebywać z Karoliną non stop.
– Wygrałam los na loterii, że z tobą pracuję – uśmiechnęła się któregoś razu. – Nie mogłabym mieć lepszego pomocnika.
– Masz rację – roześmiałem się. Pochyliliśmy się nad papierami, ale zaraz znowu popatrzyliśmy sobie w oczy. Wtedy odkryłem, że w spojrzeniu Karoliny było coś, co, od kiedy ją poznałem, podświadomie chciałem zobaczyć.
– Chciałem zapytać, czy... Nie poszłabyś ze mną na piwo? – wydusiłem z siebie.
– Z przyjemnością – spuściła wzrok.
Kiedy siedzieliśmy w pubie, rozmawiając o wszystkim i o niczym, już wiedziałem, że jestem w niej zakochany... Mijały dni. Karolina i ja stawaliśmy się sobie coraz bliżsi. Wiedziałem, że to niebezpieczne, że to może się źle skończyć, ale po prostu nie mogłem się oprzeć. Rozmowy z nią to była moja jedyna przyjemność. A Elżbieta? Paradoksalnie to, ile dla mnie znaczy Karolina, uświadamiałem sobie najdobitniej właśnie wtedy, kiedy wracałem do domu i żona witała mnie wyliczaniem problemów. „Czy my naprawdę musimy rozmawiać tylko o kłopotach?”, zżymałem się w duchu. Coraz częściej miałem ochotę uciec i nigdy nie wrócić. A im dłużej znałem Karolinę, tym trudniej było mi się porozumieć z Elżbietą. Odnosiłem wrażenie, że jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi... To właśnie powiedziałem Karolinie, kiedy mnie zagadnęła o żonę.
– To dlaczego z nią jesteś? – zapytała. Spanikowałem. Właśnie. Dlaczego?
– Sam nie wiem... – zamyśliłem się. – Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to to, że chyba z obowiązku.
– Z obowiązku? Więc jej nie kochasz? „Rzeczywiście, to chyba to...”, uświadomiłem sobie nagle. „Nie kocham jej już”.
– To takie trudne... – wyszeptałem. Karolina podeszła bliżej i bez słowa wtuliła się we mnie. Pierwszy raz byliśmy tak blisko i ja, pierwszy raz od nie wiem jak dawna, poczułem czułość, pożądanie, miłość... Uniosłem ku sobie jasną twarz Karoliny i pocałowałem ją w usta. Odwzajemniła pocałunek. Trwało to chwilę, ale tyle było w tym żaru, tyle namiętności...
Tego dnia okłamałem Elżbietę. – Jadę na spotkanie do Warszawy, wrócę jutro – powiedziałem.
– Nie mogłeś tego powiedzieć wcześniej? Przecież... – jak zwykle miała pretensje. Tylko że ja już się tym nie przejmowałem. Odłożyłem słuchawkę i popatrzyłem na Karolinę. Byliśmy właśnie w jej maleńkim mieszkanku... Czułem się cudownie, kiedy rano obudziłem się obok ukochanej. Zjedliśmy śniadanie, razem pojechaliśmy do pracy. Cały czas miałem poczucie, że to jest to, czego pragnę, za czym tęsknię. Że moje życie właśnie tak powinno wyglądać.
– Kocham cię – szepnąłem jej do ucha, kiedy jechaliśmy taksówką. – I chcę z tobą spędzić resztę życia... Nie przemyślałem tego wcześniej, to był impuls... Karolina aż zesztywniała.
– Co ty mówisz? A twoja żona?
– Rozwiodę się – postanowiłem.
Chciałem jak najszybciej powiedzieć o tym Elżbiecie. Nie było jednak łatwo wydusić z siebie, że odchodzę.
Po wielu próbach wreszcie przeszło mi przez gardło, że chcę rozwodu. Spodziewałem się, że rozpęta się piekło, ale żona zachowała się nad zwyczaj spokojnie.
– Czy przemyślałeś tę decyzję? – zapytała, spuszczając głowę.
– Tak – powiedziałem.
– A co będzie ze mną? Z dziećmi? Zastanawiałeś się nad tym?
– Jakoś sobie poradzisz... – westchnąłem. Nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć.
– Jak ty to sobie wyobrażasz?! Że odejdziesz i zostawisz mnie z tymi wszystkimi kłopotami?! – zdenerwowała się. Poczułem, jak narasta we mnie wściekłość.
– Tak, ty myślisz tylko o kłopotach! – wybuchnąłem. – Od lat tylko marudzisz, dąsasz się, upominasz mnie! Mam dość twojej naburmuszonej miny i tych wszystkich kłopotów! Słyszysz?! – zawołałem. Elżbieta odwróciła się do mnie plecami.
– Chcę korzystać z życia! Być szczęśliwy, a z tobą już nie ma na to szans.
– A pamiętasz, co mi przyrzekałeś? – Ela odwróciła się. Na jej policzkach zobaczyłem łzy. – Że będziesz ze mną na dobre i na złe. Że nie opuścisz mnie aż do śmierci... A ty kapitulujesz, jak zaczynają się kłopoty? – płakała.
Poczułem, że coś ściska mnie w gardle. Nie mogłem jednak jej pokazać swojej słabości. Postanowiłem być twardy.
– Spotykam się z inną kobietą – powiedziałem chłodno, ale żona zdawała się mnie nie słyszeć.
– A pamiętasz, jacy byliśmy szczęśliwi, jak urodziła się Zosia? – mówiła, łamiącym się głosem. – Przyniosłeś mi wtedy do szpitala cały kosz róż...
– Ela, to przeszłość – próbowałem jej przerwać, ona jednak nie dawała za wygraną.
– A pamiętasz, jak na studiach pojechaliśmy do pracy do Niemiec, żeby zarobić na mieszaknie? Zakwaterowałam się tam w żeńskim klasztorze, a ty przychodziłeś potajemnie od strony ogrodu i całowaliśmy się przez siatkę.
– Przestań! – zawołałem, bo czułem, że zaczynam się rozklejać. – Odchodzę. Już postanowiłem.
Wyprowadzam się do hotelu – powiedziałem. Nie patrząc na żonę, wstałem i wyszedłem. Wsiadłem do samochodu, położyłem głowę na kierownicy, czułem potworny ból pod czaszką. Przez cały czas słyszałem słowa Elżbiety. „Na dobre i na złe... Zaczęły się kłopoty, a ty kapitulujesz...”. Siłą woli podniosłem głowę i zapaliłem silnik. Pojechałem do hotelu, ale cała radość z uwolnienia się od mojej marudnej żony prysła. Nie cieszyła mnie nawet myśl o Karolinie. Wiem, że z nią byłbym szczęśliwy. Ale czy mam prawo odejść od żony?