Odkąd zaczęłam spodziewać się dziecka, zmieniłam się. Mąż tego nie rozumiał, więc... rzuciłam na niego urok!
- Mam już dosyć tych twoich humorów – powiedział ze zniecierpliwieniem mój mąż, kiedy po raz kolejny zmieniłam zdanie, przeglądając menu luksusowej restauracji, do której mnie zabrał, żeby uczcić naszą rocznicę ślubu.
– Jestem w ciąży – odpowiedziałam z godnością. – Poza tym panu to chyba nie przeszkadza, prawda?
– Oczywiście, że nie – odpowiedział kelner. – Czy pani już wybrała?
– Tak... to znaczy jeszcze chwilę... Niech będzie zupa cebulowa a na drugie nadziewane polędwiczki w sosie z kurek, do tego opiekane ziemniaczki, surówka z białej kapusty i dwa ogórki małosolne, na przystawkę krewetki z grilla...
– Kochanie, może deser zamówisz za chwilę? – zapytał mąż. Kiwnęłam głową, więc kelner zapisał nasze zamówienie i zniknął.
– Wiesz... – Mikołaj zaczął niepewnie – ostatnio nie nadążam za tobą.
– Jestem w ciąży – powtórzyłam.
– Wiem – westchnął – ale mam wrażenie, że gdybyś się trochę postarała...
Nagle ogarnęła mnie złość. Obydwoje marzyliśmy o dziecku i długo się o nie staraliśmy. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, Mikołaj był zachwycony. Przez pierwszy tydzień nosił mnie na rękach i chciał spełniać wszystkie moje zachcianki. W lodówce pojawiły się kiszone ogórki, śledzie i świeże truskawki. Jednak wtedy czułam się normalnie. Dolegliwości pojawiły się dopiero kilka tygodni później. Dotknęło mnie chyba wszystko, co możliwe. Nudności, wymioty, zmęczenie, senność, bóle żołądka, zachcianki na najdziksze potrawy i najgorsze ze wszystkiego: humorzastość. Czasem sama miałam siebie dosyć, ale to było silniejsze ode mnie...
– Przecież się staram – szepnęłam.
– Byłoby mi łatwiej... – zaczął.
– Tobie byłoby łatwiej? – uniosłam głos. – Przypominam ci, że to ja będę musiała znieść poród – nagle rozpłakałam się. – Ty w ogóle mnie nie kochasz...
– Rany boskie! – westchnął. – Czasem to już sam bym wolał być w tej ciąży.
– Super – rzuciłam ze złością. – Życzę ci – patrzyłam mu prosto w oczy – żebyś choć przez kilka dni czuł się tak jak ja.
W tym momencie poczułam, jakby nas owionął ciepły wiatr pachnący jaśminem, a gdzieś z oddali usłyszałam coś jakby... leciutki śmiech.
– Czujesz? – zapytałam szeptem.
– Co? – spojrzał na mnie niepewnie.
– Jaśmin... – wyjaśniłam i nagle przypomniała mi się moja babka.
Kiedy byłam mała, spędzałam u niej wakacje i ona właśnie pachniała jaśminem. Może dlatego, że tak miała na imię. Moja babcia była Cyganką. Zrezygnowała ze swojego taboru dla osiadłego życia z moim dziadkiem, ale w głębi duszy nigdy nie przestała być wolnym ptakiem. Bardzo ją kochałam.
– O czym myślisz? – dotarło nagle do mnie pytanie Mikołaja.
– O mojej babci – uśmiechnęłam się. – Jeżeli urodzi się dziewczynka, to damy jej na imię Jaśmina, dobrze? Kiwnął głową, ale nic nie powiedział, bo kelner właśnie przyniósł przystawki. Mimo kiepskiego początku, wieczór upłynął nam nadspodziewanie przyjemnie. Dziwne rzeczy zaczęły dziać się dopiero następnego ranka.
Mikołajowi musiało jednak coś zaszkodzić w restauracji, bo rano zastałam go pochylonego nad muszlą klozetową. Na szczęście po wypiciu mocnej herbaty poczuł się znacznie lepiej.
– Dziwne... – powiedziałam – jeżeli coś ci zaszkodziło, to chyba tak od razu nie powinno przejść?
– Grunt, że czuję się już lepiej – odparł.
Chyba jednak nadal był osłabiony, bo kiedy wróciłam do domu, Mikołaj już był. Spał na kanapie. Zdziwiłam się, bo nie uznawał drzemek w dzień. Obudziłam go delikatnie.
– Źle się czujesz, kochanie?
– Co? – przecknął się.
– Położyłem się na chwilę, bo byłem zmęczony...
– Zrobić ci coś do jedzenia?
– A wiesz – rzucił z rozmarzeniem. – Zjadłbym śledzika...
– Ale ty przecież nie lubisz śledzi...
– A potem gofra z bitą śmietaną i owocami – nagle wstał energicznie i pociągnął mnie za rękę. – Chodź, przejdziemy się na spacer i zjemy sobie gofra.
– Nabijasz się ze mnie tak? – spojrzałam na niego podejrzliwie.
Do ciąży nie znosiłam bitej śmietany. Ale od kilku tygodni... Cóż, za gofra z bitą śmietaną mogłabym zabić.
– A ty nie chcesz gofra? – zdziwił się.
– Jakoś nie... – faktycznie, uświadomiłam sobie nagle, że cały dzień upłynął mi bez specjalnych zachcianek.
– Dziwne... – Mikołaj zmarszczył brwi.
Coś mi przemknęło przez głowę, ale była to tak niesłychana myśl, że natychmiast ją odrzuciłam.
Dwa dni później jednak nie byłam taka pewna, czy to, co uznałam za niemożliwe, jest rzeczywiście niemożliwe. Od tamtego wieczoru w restauracji ja czułam się znakomicie, natomiast mój mąż... No cóż, nie było z nim najlepiej. Gdyby był kobietą, powiedziałabym, że ma klasyczne objawy ciąży. Wymiotował rano, potem skarżył się na ból żołądka, jadł dziwaczne rzeczy typu kanapki z miodem i z ogórkiem... Do tego był tak humorzasty, że miałam go dosyć.
– Nie wiem, co się ze mną dzieje – powiedział ze złością. – Wkurza mnie byle co, a dzisiaj, wyobraź sobie, rozpłakałem się na widok zdjęcia małego kotka. No i z czego ty się śmiejesz?
– Wcale się nie śmieję – prychnęłam.
– Do tego ciągle boli mnie żołądek. Chyba będę w końcu musiał iść do lekarza – westchnął zdołowany. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Mój mąż był typowym mężczyzną i lekarzy omijał szerokim łukiem.
– Wiesz, kochanie – zaczęłam ostrożnie – ja myślę, że chwilowo przejąłeś wszystkie moje ciążowe cierpienia.
– Oszalałaś?! – zawołał.
– Nie. Chyba udało mi się rzucić na ciebie klątwę.
– Nie wierzę – odpowiedział zdecydowanie. – To znaczy pamiętam, że twoja babka była Cyganką, może i dotknęły mnie te twoje zachcianki, ale to na pewno nie jest żadna klątwa!
– Czytałam kiedyś o takim plemieniu z Południowej Ameryki, w którym to mężczyzna przeżywa poród i połóg. – Jak to? – Mikołaj zmarszczył brwi.
– Fizycznie oczywiście to kobieta rodzi dziecko, ale już mniej więcej dwa tygodnie przed planowanym porodem ojciec dziecka zaczyna odczuwać bóle porodowe, więc kładzie się na hamaku, potem przeżywa poród i połóg.
– A kobieta? – zainteresował się.
– Kobieta w tym czasie normalnie pracuje. Oczywiście oddala się na jakieś dwie, trzy godziny z pola, żeby urodzić dziecko, po czym oddaje je ojcu i wraca do pracy. Ale nie ciesz się tak. Facet podobno odczuwa realny ból. Tak jak ty teraz – uśmiechnęłam się złośliwie.
– Myślisz, że to moja podświadomość tak zareagowała? – uczepił się tej myśli. Widać możliwość, że jego żona jest czarownicą, nie przypadła mu do gustu. – I jak to teraz odkręcić?
– Jeżeli mi obiecasz, że do końca ciąży będziesz dla mnie wyrozumiały i będziesz spełniał moje zachcianki, to może uda mi się cofnąć klątwę... – zmrużyłam lekko oczy.
– Nie ma żadnej klątwy – powiedział mąż stanowczo – ale... obiecuję.
Gdy tylko to powiedział, poczułam delikatny zapach jaśminu. „Dziękuję, babciu”, uśmiechnęłam się w duchu. Nasza córeczka Jaśmina od urodzenia była ciemnooka i ciemnowłosa. Podbiła nasze serca od pierwszej chwili. A szczególnie serce swojego taty. Chyba odziedziczyła po swojej prababci umiejętność rzucania uroków...