„Tato wyszedł z więzienia po ośmiu latach za dobre sprawowanie jako bankrut ze zszarganą reputacją. I jako rozwodnik, bo mama odeszła od niego jeszcze wtedy, gdy był w więzieniu. Dzwonił do nas, chciał się spotykać, mama go nawet raz zaprosiła na obiad, ale było to smutne spotkanie i dał nam spokój. Wiedział, że mama mu nie wybaczy. Zniosłaby wszystko – upokorzenie i katastrofę finansową, ale nie mogła mu wybaczyć, że ją przez tyle lat okłamywał.” Karolina, 40 lat
Mówi się, że dzieci potrafią być okrutne. Moim zdaniem to nieprawda. Dzieci po prostu mówią, jak jest, bo dorośli owijają w bawełnę. Bo czy przezywając mnie w szkole „córka złodzieja”, moi rówieśnicy wykazywali się szczególnym okrucieństwem? Nie. Mówili prawdę.
Jestem córką złodzieja. Okrutnym okazał się przede wszystkim mój ojciec. Oczywiście było mi przykro słuchać takich wyzwisk, ale jeszcze gorzej czułam się w dniu, gdy tatę aresztowano i całe nasze życie nagle okazało się jednym wielkim oszustwem.
Ojciec prowadził firmę produkującą wagi. Od maleńkich, superdokładnych aptecznych po wielkie przemysłowe, które kalkulowały w tonach. W związku z tym, że była to jedyna firma w mieście zajmująca się tą branżą, tato był dość popularnym, a przede wszystkim majętnym człowiekiem. Wielu zazdrościło mu sukcesu. A ten sukces miał realny wymiar: dom z ogrodem, dwa auta, zagraniczne wakacje.
Od najmłodszych lat dostawałam każdą zabawkę, o jakiej sobie zamarzyłam. Miałam w szafie najładniejsze sukienki, buciki, torebeczki. I byłam kochana! Przez mamę, tatę i nianię, która opiekowała się mną właściwie do końca szkoły podstawowej, do końca tamtego życia.
Nie byłam specjalnie lubiana przez rówieśników. Majątek taty zrobił ze mnie zarozumiałe dziecko, księżniczkę z zadartym nosem. Gdyby było inaczej, dzieci pewnie nie omijałyby mnie szerokim łukiem.
To stało się tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Czyli w najgorszym możliwym momencie. Kilka dni przed Wigilią do domu zapukali policjanci, wezwali tatę, po czym skuli go w kajdanki, powiedzieli, że jest aresztowany i wyprowadzili z domu. Mama stała osłupiała, wciąż trzymając w ręce mój podręcznik do chemii, bo właśnie tłumaczyła mi jakieś równanie. Z kuchni wyszła niania, pełniąca teraz rolę gosposi, ręce miała całe w cieście, bo robiła drożdżowe bułki na kolację. Mieliśmy za moment zasiąść we czwórkę do stołu. I już nigdy nie usiedliśmy...
Kolejne dni pamiętam jak przez mgłę, bo mama nie chciała mnie specjalnie wtajemniczać w rozwój wypadków. Wiem, że próbowała ojca wyciągnąć z aresztu za kaucją, ale niemal wszystkie pieniądze rodziców zostały zablokowane, a domem zaczął się interesować komornik. Mama miała dostęp jedynie do konta, na który przychodziła jej wypłata, ale nie trzymała na nim oszczędności. Chciała zatrudnić któregoś ze znanych ojcu prawników, ale teraz nie było jej na to stać.
– Mamuś, co się dzieje? – pytałam w Wigilię, gdy usiadłyśmy tylko we dwie nad barszczem i uszkami, które zrobiła nam wcześniej niania. Mama musiała ją zwolnić, bo nie miała już jej czym zapłacić.
– Nic z tego nie rozumiem... – żaliłam się. – Zniosę każdą prawdę, powiedz mi proszę – chlipałam.
– Tatę aresztowano, bo podejrzewają, że oszukiwał urząd skarbowy – powiedziała bezbarwnym głosem. – Jeśli mu udowodnią oskarżenia, straci... no... my stracimy cały majątek. Grozi mu kilka, kilkanaście lat więzienia – dodała słabo.
– Musimy się wyprowadzić? – spytałam ostrożnie.
– Na razie musiałam zwolnić panią Jadzię i sprzedać samochód. Co dalej, to nie wiem... Ale w ostateczności dom pewnie zajmie komornik.
– Ale przecież tato jest niewinny – stwierdziłam niemal radosnym tonem. – To niemożliwe, żeby coś ukradł.
– Nie jestem już tego taka pewna, córciu... – westchnęła mama, ukryła twarz w dłoniach i zapłakała.
Po latach dowiedziałam się, że przez ten tydzień zdążyła odkryć wiele ojcowskich sekretów. Na tyle dużo, żeby całkowicie przestać mu ufać.
Kiedy po świętach wróciłam do szkoły, wszyscy już wiedzieli. Jak mówiłam, wielu zazdrościło tacie sukcesu i pieniędzy, więc informacja o jego aresztowaniu rozeszła się lotem błyskawicy.
– Jak chcesz, mogę cię przenieść do innej szkoły – stwierdziła łagodnie. – Nie musisz tego znosić – dodała.
– Nie, przejdzie im. Jak tylko tatę wypuszczą, to im przejdzie – powiedziałam, choć sama już nie wierzyłam w pozytywne zakończenie tej sprawy.
W czasie pierwszego procesu czekałam pod drzwiami sali rozpraw. Po trzech godzinach mama wyszła blada i spocona, za nią podążało kilku świadków. Niektórych znałam, pracowali z tatą. Wreszcie wyprowadzono ojca. Choć był ubrany w najlepszy garnitur, wyglądał nędznie. Schudł i pobladł. Chciałam do niego podbiec i powiedzieć mu, że wszystko będzie dobrze, ale zabrakło mi odwagi. Miałam wrażenie, że patrzę już na obcego człowieka.
Dwa miesiące później mama sprzedała wszystko, czego nie zajął komornik: meble, garnitury ojca, swoje koktajlowe sukienki. Wynajęła małe mieszkanie na obrzeżach miasta, skąd dwoma autobusami musiałam dojeżdżać do szkoły. Tęskniłam za naszym pięknym domem i starym życiem. Nagle trzeba było zrezygnować z luksusów, pysznych obiadów niani, z wieczorów przed dużym telewizorem i kąpieli w wannie z hydromasażem. No i z rodziny. Bo zostałyśmy teraz same. Starałyśmy się nawzajem pocieszać i wspierać, ale byłam dorastającą dziewczyną, więc co chwilę wybuchały między nami sprzeczki i konflikty – nie było taty, który często stawał po mojej stronie i buziakami łagodził gniew mamy, nie było niani z jej cudownymi opowieściami, babcinym ciepłem i smakołykami, które pocieszały każdy smutek.
Na kolejne procesy ojca już nie poszłam, nie chciałam widzieć, jak ponosi porażkę. Tłumaczyłam sobie, że wolę zapamiętać go takiego, jakim kochałam go najbardziej – jako pełnego życia człowieka sukcesu. Mama natomiast z każdego spotkania w sądzie wracała coraz bardziej przygnębiona. Niewiele mi mówiła, ale dużo płakała. Czasem słyszałam, jak rozmawia przez telefon z panią Jadzią albo babcią i mówi:
– Jak on mógł nam to zrobić! Jak!?
W marcu wróciła z sądu i powiedziała:
– Tatę uznano za winnego. Udowodniono mu, że fałszował dokumenty księgowe, okradał urząd skarbowy i tak dalej – mówiła z bólem. – Dostał dziesięć lat. Zajęto resztę naszego majątku, w sensie większość oszczędności, firmę... – westchnęła. – To, że nie pracowaliśmy razem z tatą, w zasadzie nas uratowało. Mnie i ciebie.
– Co teraz będzie? – spytałam przygnębiona i rozczarowana.
– Damy radę – powiedziała, próbując się uśmiechnąć.
Długo nie mogłam się przemóc, żeby odwiedzić tatę w więzieniu. Poszłam dopiero wtedy, gdy skończyłam ósmą klasę.
– Mama mówiła, że dostałaś się do liceum, gratuluję – powiedział.
Kiwnęłam głową.
– A co słychać u was? Jak zdrowie? Jak ósma klasa minęła? – zaczął dopytywać.
Chciałam mu wykrzyczeć, że zniszczył nam życie, że rozbił naszą rodzinę, że jest podłym złodziejem. Ale zamiast tego powiedziałam tylko, że jadę na obóz w lipcu nad jezioro. I wyszłam.
Mama miała rację, mówiąc, że damy radę. Pracowała w laboratorium firmy farmaceutycznej, więc stać nas było na opłaty za mieszkanie, na życie i jedno auto. Mogłyśmy sobie pozwolić nawet na wakacje. Próbowałyśmy się wspierać. Lata mijały. Skończyłam liceum, poszłam na studia i wyjechałam z miasta.
Tato wyszedł z więzienia po ośmiu latach za dobre sprawowanie jako bankrut ze zszarganą reputacją. I jako rozwodnik, bo mama odeszła od niego jeszcze wtedy, gdy był w więzieniu. Dzwonił do nas, chciał się spotykać, mama go nawet raz zaprosiła na obiad, ale było to smutne spotkanie i dał nam spokój. Wiedział, że mama mu nie wybaczy. Zniosłaby wszystko – upokorzenie i katastrofę finansową, ale nie mogła mu wybaczyć, że ją przez tyle lat okłamywał.
Przez jakiś czas ojciec próbował uratować też relacje ze mną, ale z równie marnym skutkiem. Nie chciałam go znać. Dopiero teraz, gdy schorowany mieszka w komunalnej klitce, a ja sama jestem matką, potrafię spojrzeć na niego inaczej. Był zachłanny i pazerny, ale nas kochał i nie gromadził tych pieniędzy tylko dla siebie. Patrzę na moje dzieci i wiem, że gdybym zraniła je tak samo mocno, chciałabym, żeby umiały mi wybaczyć. Ale to takie trudne.