"Nadwrażliwość węchowa to przekleństwo. Przez nią wiele razy straciłam szanse na związek. Kilku interesujących mężczyzn musiałam skreślić tylko dlatego, że wprost nie mogłam znieść ich zapachu! Byłam załamana, aż w końcu pewnego dnia, gdzieś na ulicy, poczułam urzekającą woń..." Olga, 32 lata
Kiedy człowiek ogląda te wszystkie romantyczne komedie, to sobie marzy, żeby go coś podobnego w życiu spotkało. Nie ma jak przypadek, który na naszej drodze postawi bajecznie przystojnego faceta o wrażliwym sercu i wypchanym portfelu. Ale prawdziwe życie jest inne...
W prawdziwym życiu, jeśli ktoś zderza się rowerem ze skuterem, to na pewno nie czuje się ani trochę jak bohaterka grana przez Małgorzatę Sochę w „Śniadaniu do łóżka”. Wiem coś o tym, bo sama to przeżyłam.
Nie było przystojniaka i słownego przekomarzania się, tylko jakaś wściekła kobieta oraz ból i ciemność, która zapadła, gdy uderzyłam głową o asfalt. A potem dźwięk karetki, migotanie jasnych świateł na korytarzu szpitala i diagnoza: wstrząśnienie mózgu. Zatrzymano mnie w szpitalu na obserwacji. I niby niewiele się działo, nie miałam podwójnego widzenia, jakoś także nie mdliło mnie specjalnie. Tylko te zapachy...
To był mój pierwszy pobyt w szpitalu – nie licząc tego, gdy się urodziłam, ale tamtych chwil przecież nie przeżyłam świadomie. I nie mogłam się teraz nadziwić, jak w takim szpitalu dziwnie pachnie. Wszystkie wonie były bardzo intensywne, aż czułam, że mnie osaczają. Zupełnie jakbym zanurzyła się w zapachach jak nurek w wodzie. Bezustannie bolała mnie od tego głowa. Lekarze nie zwracali na to większej uwagi, lekceważyli moje doznania, mówiąc, że to nic poważnego i że na pewno mi przejdzie. Wreszcie jednak jeden – starszy i poważniejszy od innych – zainteresował się tym, co mówię, gdy powiedziałam mu, że wyraźnie czuję zapach frezji.
– Do szpitala nie można przynosić kwiatów – zbył mnie w pierwszej chwili i nie zatrzymał się przy mnie na dłużej podczas obchodu. Ale kwadrans później wrócił pędem.
– Miała pani rację! Są frezje! – zakrzyknął już od progu.
Okazało się, że stały w jego własnym pokoju, bukiet przynieśli rodzice jakiejś wdzięcznej pacjentki.
– Tylko że mój pokój jest na drugim końcu korytarza... – uświadomił mi. – I dzieli panią od niego nie dość, że kilkanaście metrów, to jeszcze troje drzwi. „To dlatego ta woń tak przypływała i odpływała. Bo ktoś te drzwi otwierał i zamykał...”, uświadomiłam sobie.
– Pani ma hiperosmię. Nadwrażliwość węchową – postawił diagnozę.
– Co to znaczy? – próbowałam się dowiedzieć, bo nie znałam do tej pory tego słowa. O nadwrażliwości na zapachy słyszałam w przypadku kobiet w ciąży.
– Podobno pojawia się, gdy się oczekuje dziecka... – upewniałam się.
– Ale pani nie jest w ciąży, prawda? – zaniepokoił się lekarz. Przecież wiedział, że spadłam z roweru. Gdybym była brzemienna, w takiej sytuacji w pierwszej kolejności z pewnością bym się zatroszczyła o dziecko.
– Nie jestem. Na pewno. Nawet nie mam chłopaka... – zapewniłam go.
– I wcześniej nigdy nie cierpiała pani na taką nadwrażliwość? – dopytywał. – To w takim razie może być skutkiem urazu, którego pani doznała.
No cóż... wyostrzony węch to chyba znowu nie taka tragedia. Szczególnie, że mój wypadek mógł się skończyć o wiele, wiele gorzej, kiedy ta kobieta na skuterze wjechała we mnie na czerwonym świetle.
Postanowiłam się pogodzić ze swoją przypadłością, chociaż okazała się nieznośna. A chwilami po prostu uciążliwa. Bywało, że czułam różne dziwne zapachy tak intensywnie, że całymi godzinami bolała mnie głowa. Ale kręciło mi się w niej także z innego powodu. Gdy powiedziałam lekarzowi, że nawet nie mam chłopaka, nie była to tak do końca prawda. Kilka miesięcy wcześniej nawiązałam kontakt przez Facebooka ze swoim przyjacielem jeszcze z dzieciństwa. Mateusz wyjechał ze swoimi rodzicami za granicę. Urwał nam się kontakt na całe lata. A niedawno zupełnie niespodziewanie okazało się, że mamy wspólnych znajomych, Mateusz pokazał mi się w mediach społecznościowych. I kiedy zastanawiałam się, czy do niego zagadać, czy w ogóle może mnie pamiętać – on odezwał się pierwszy. Od początku między nami zaiskrzyło. Rozmawiało się nam wspaniale, mieliśmy mnóstwo wspólnych tematów – zupełnie jakbyśmy od dzieciństwa nigdy się nie rozstawali. Byłam tym zachwycona, on także.
W końcu zdecydował się przyjechać do Polski z wizytą. Nie ukrywał przy tym wcale, że tę decyzję przyspieszył mój wypadek na rowerze.
– Nagle uświadomiłem sobie, że mogłem cię stracić – powiedział, a mnie się zrobiło ciepło wokół serca. Ustaliliśmy, że zatrzyma się u mnie. Oboje nie mogliśmy się tego doczekać. W końcu przyjechał i... Czar prysł. Nie, nie chodzi o to, że Mateusz zrobił coś niewłaściwego, wręcz przeciwnie, był miły i opiekuńczy, ale... Po prostu jego zapach był zbyt intensywny. Czułam go w całym domu. I bardzo szybko uświadomiłam sobie, że nie mogę tego znieść. Stałam się spięta, kiedy Mateusz się do mnie zbliżał, cała sztywniałam w obawie, że zechce mnie przytulić. A wtedy jego zapach tak mnie osaczał, że aż zaczynałam się dusić. „Co mam robić?”, zachodziłam w głowę.
Pomyślałam, że kupię jakieś kadzidełka albo zapachowe świece i to zabije tę woń w mieszkaniu... Tylko że w sklepie nie potrafiłam zdecydować się na żaden zapach. Brałam jedną świecę po drugiej i każda mnie odrzucała. Kiedy tak w nich przebierałam, w pewnym momencie zauważyłam, że przygląda mi się jakiś starszy mężczyzna. Robił to nienachalnie, ale z wyraźnym zainteresowaniem. W pewnym momencie podszedł do półki po przeciwnej stronie sklepu, wziął jakąś niepozorną świecę, na którą nie zwróciłam uwagi, i powiedział:
– Ta do pani pasuje. Przyjęłam ją nieufnie, powąchałam i... Nagle zakręciło mi się w głowie, ale z zupełnie innego powodu. Ta woń była cudowna. Łąka pachnąca ziołami i deszczem, kandyzowane owoce, kawa... To było wszystko, czym...
– Powinien pachnieć pasujący do pani mężczyzna – powiedział ten starszy pan. Czytał po prostu w moich myślach! Uśmiechnął się, a ja się zarumieniłam. Miał rację, czułam to. Dosłownie. Kupiłam tę świecę i zabrałam ją ze sobą do domu, ale i ona nie polepszyła sprawy. Mateusz nadal pachniał tak, że nie chciałam przebywać w jego towarzystwie. Wiem, że spodziewał się po mnie zupełnie czegoś innego, ale ja nie potrafiłam się zmusić do tego, aby się do niego przytulać. Coraz bardziej trzymałam go na dystans. W końcu wyjechał, wyraźnie rozczarowany. Ja także byłam w rozpaczy. „Ten wypadek na rowerze zniszczył mi życie!”, myślałam. „Miałam na wyciągnięcie ręki świetnego faceta i musiałam z niego zrezygnować. Czy można kogoś pozwać do sądu o to, że się ma nadwrażliwy węch? Bo ja bym tę babę na skuterze z chęcią pozwała!”, denerwowałam się. Tym bardziej że Mateusz był tylko początkiem moich kłopotów z facetami.
Kilku kolejnych także pachniało tak, że nie dawałam rady się z nimi umawiać na spotkania. Wszystko było cudownie, gdy rozmawiałam z nimi przez komunikator, telefon... Zakochiwałam się na zabój, a potem... Ta ich woń i kolejna porażka. „Może ja się uczuliłam przez to wszystko na męskie feromony?”, zachodziłam w głowę.
Gdzieś na ulicy wyczułam ten charakterystyczny zapach mojej świecy, która mnie tak urzekła i od której się uzależniłam. Kupowałam ją więc regularnie. Teraz też nie mogłam się oprzeć temu aromatowi i podążyłam za nim. „Pewnie trafię do kolejnego sklepu ze świecami”, myślałam nieco rozbawiona, ale i zaciekawiona. Zapach mnie gdzieś prowadził. W końcu doszłam za nim do jakiejś kawiarni. Było wczesne popołudnie. „Z chęcią wypiję kawę”, pomyślałam. Weszłam. Zapach stał się bardziej intensywny i dobiegał z rogu pomieszczenia, gdzie pogrążony w swoim smartfonie siedział jakiś młody mężczyzna. Nie był uderzająco przystojny, ale miał w sobie to „coś”, co mnie nieuchronnie do niego popychało. Wzięłam swoją kawę i podeszłam do stolika obok. Usiadłam, czując się tak, jakbym się zanurzała w kwiatowo-kawową otchłań. I kiedy tak siedziałam upojona, zastanawiając się, jak mam poznać tego mężczyznę, on pierwszy zapytał:
– Przepraszam, że panią tak obcesowo zaczepiam, ale pani perfumy wydają mi się szczególnie urzekające. Co to za zapach?
I tak poznałam Pawła, mojego obecnego męża. Także ma nadwrażliwość węchową, od dziecka.