"W domu mojej córki rządzi dziecko! Amelka terroryzuje rodziców, a oni w popłochu spełniają każdą jej zachciankę..."
Fot. 123 RF

"W domu mojej córki rządzi dziecko! Amelka terroryzuje rodziców, a oni w popłochu spełniają każdą jej zachciankę..."

"Wszyscy czekaliśmy na Amelkę. Jeszcze się nie urodziła, a już miała grono oddanych wielbicieli: rodziców, którzy tak długo się o nią starali, dziadków wyczekujących pierwszej wnuczki, bezdzietne ciocie i wujków. Kiedy się urodziła, wszyscy chodzili wokół niej na paluszkach. I wkrótce się okazało, że moja wnusia to mała terrorystka...!" Magdalena, 58 lat

Amelka przyszła na świat jak królowa. A my czekaliśmy w blokach startowych, aby ją powitać.
– Nie ma mowy – oznajmiła moja córka, gdy po ich powrocie ze szpitala chcieliśmy wpaść z wizytą. – Według najnowszych zaleceń noworodek spędza pierwsze dwa tygodnie tylko z rodzicami. Zero odwiedzin. Jego organizm musi oswoić florę bakteryjną. Skoro tak, cierpliwie czekaliśmy. Potem jeszcze ja się przeziębiłam, zaś szczęśliwy dziadek skręcił nogę i ostatecznie poznaliśmy naszą wnusię, kiedy miała prawie dwa miesiące!

Córka i zięć wyglądali, jakby się bali własnego dziecka

Umówiliśmy się, że przyjedziemy w porze obiadowej.
– Tylko tak bliżej pierwszej niż drugiej – zastrzegła moja córka. – Bo przed drugą ONA jest nie w sosie. Szykuje się do snu. W pierwszym odruchu chciałam zapytać, kim jest ta ONA, ale dość szybko połapałam się, że chodzi o moją wnusię. „No tak, takie noworodki dopiero ustalają sobie rytm dobowy, więc wymagają większej uwagi”, przypomniałam sobie jak przez mgłę. Zapakowaliśmy całą furę prezentów dla Amelii i jej mamy i ruszyliśmy... Mała okazała się najpiękniejszym dzieckiem na świecie (oczywiście!), o najmądrzejszym spojrzeniu i wielu noworodkowych talentach. Tylko nasza córka wyglądała na jakąś taką spiętą i zestresowaną.
– A jak ty się czujesz, Milu? – zapytałam, gdy zostałyśmy same w kuchni.
– Dobrze! – odparła szybko Milena, chociaż wcale nie wyglądała. – Pocieszę cię, że do macierzyństwa naprawdę trudno się przygotować – roześmiałam się. – To jazda bez trzymanki.
– Ale mamo! – rzuciła oburzona. – Ja dużo czytałam, chodziłam do szkoły rodzenia, wszystko mam pod kontrolą! – obruszyła się nasza rodzinna perfekcjonistka.
– Nie wątpię, kochanie, tylko... Gdybyś potrzebowała pomocy, jestem – powiedziałam po prostu. Że taka pomoc by się młodym rodzicom przydała – widać było gołym okiem. Córka i zięć wyglądali, jakby się własnego dziecka trochę bali...

Rodzicom Amelki brakowało wiary w siebie i spokoju

– Też zauważyłem, że chodzą wokół niej na paluszkach. Najmniejszy pisk małej, a oni wpadają w jakiś dziwny dygot – stwierdził Marek w drodze powrotnej.
– Oj, muszą okrzepnąć w nowej roli – stanęłam w ich obronie. – Teraz takie czasy, że wstyd prosić starszych o radę i pomoc. Od wszystkiego są specjaliści...
A jednak. Proces krzepnięcia w roli rodziców nie szedł naszym dzieciom najlepiej. Jakby brakowało im wiary w siebie i... spokoju.
– Nie mogę teraz z tobą rozmawiać, bo ONA nie lubi, kiedy nie skupiam całej uwagi na NIEJ – szeptała mi do słuchawki Milka jakieś dwa miesiące później.
– Ale ja tylko chciałam zaprosić was na niedzielny obiad. Tata ma urodziny...
– No tak – zafrasowała się moja córka.
– A na którą?
– Jak zwykle, na pół do drugiej.
– Uuu, będzie ciężko – westchnęła. – O tej godzinie wychodzę z nią na spacer.
– Ale chyba nic się nie stanie, jeśli raz troszkę przestawisz plan dnia?
– Stanie się. ONA będzie płakała – oznajmiła grobowym głosem młoda matka.
No ja rozumiem rolę rutyny w życiu niemowlaka, ale bez przesady! Przygotowałam obiad na piętnastą.

Pierwszym słowem naszej królewny było "Nie!"

Mijały dni i tygodnie, a ja miałam wrażenie, że cała działalność naszych młodych rodziców sprowadza się do chodzenia na paluszkach wokół małej królewny, która kompletnie zawładnęła ich życiem. Bo co innego opiekować się takim maleństwem i zaspokajać jego potrzeby, a co innego kreować je i uprzedzać...
– Mamo, wypierzesz mi trochę rzeczy? – spytała któregoś dnia Milka.
– Pewnie, a co? Pralka wam się zepsuła?
– Nie... Tylko Amelia nie lubi jej dźwięku, więc mogę prać tylko wtedy, kiedy ona śpi, no i już nie wyrabiam... „Jasne”, pomyślałam tylko. Jak się okazało, moja wnusia nie lubiła również, kiedy zmieniało się jej pieluszki – wówczas Milena włączała piosenkę o pieskach, do której to Adaś tańczył, odwracając uwagę małej. Doprawdy nie mam pojęcia, jak Milena przewijała Amelię, gdy zostawały same w domu... A potem moja wnusia zaczęła mówić... Swoim pierwszym słówkiem: „Nie” władała niczym śmiercionośnym orężem. „Nie!”, krzyczała, a rodzice w popłochu spełniali każdą jej zachciankę. Nie chciała przecieru z marchewki? W ocieplanym pojemniku już czekał przecier z ziemniaczków ze szpinakiem i, na wszelki wypadek, z jabłka z gruszką. Nie chciała wejść do wózka? Moja córka przez cały spacer niosła ją na rękach. Zapragnęła ściągnąć z półki starą porcelanową figurkę, pamiątkę jeszcze po mojej babci? Milena odmawiała jej twardo... przez pięć minut. Potem Amelka zaczynała krzyczeć, a moja córka natychmiast wkładała jej w łapki drogocenną pamiątkę.
– Musicie zacząć jej stawiać granice... – próbowałam napomknąć delikatnie.
– Mamo... Przecież stawiamy! – Przewracała oczami Mila. – Ale jednocześnie dajemy jej przestrzeń, w której może sama podejmować decyzje... „Podejmować decyzje? Dwuletnie dziecko?”, jakoś nie mieściło mi się to w głowie. Ale uznałam, że może się nie znam. Od czasu, gdy zajmowałam się takimi maluchami, minęło przecież trzydzieści lat...

Z czasem było tylko gorzej

Z czasem nasza wnusia uczyła się nowych słów. – Amelka nie ce! – wrzeszczała, kiedy coś szło nie po jej myśli, a nowocześni rodzice natychmiast reagowali, usuwając jej z drogi wszystkie przeszkody i spełniając każde żądanie.
– Amelka zje obiadek? – pytała usłużnie moja córka.
– Nie! – krzyczała mała terrorystka.
– A jeśli obejrzy bajeckę? – przymilała się. Twarz wnusi rozpromieniała się uśmiechem. Mila stawiała przed nią tablet i włączała bajkę, a mała wreszcie łaskawie dawała się nakarmić. Z czasem było coraz trudniej. Nigdy nie zapomnę, jak w popłochu zrywali się z rodzinnego spotkania, bo Amelka wpadła w histerię, że chce natychmiast iść do domu, obejrzeć jakąś bajkę... To ONA decydowała, co na siebie włoży (co potrafiło trwać godzinę i kończyć się na tiulowej sukience w mroźny dzień), co będzie jadła (oczywiście słodycze) i co będzie robiła (głównie oglądała bajki). Milena i Adaś potrafili wydać majątek na zabawkę, którą pod wpływem impulsu zapragnęła mieć ich córka.

W końcu nie wytrzymałam!

Pamiętam, tamtego dnia chciałam zabrać Milę i Amelkę do czekoladziarni. Przyszłam do nich o umówionej porze, a że drzwi były otwarte, weszłam bez pukania i... zastałam istny armagedon.
– Nie chcem tej sukienki! – wrzeszczała mała, tarzając się po podłodze. – I tej. Mama jest gupia! Ja chcem bajkę! Milena siedziała na podłodze i chowała twarz w dłoniach. Wyglądała na wykończoną. No i wtedy nie wytrzymałam. – Mila, chodź do kuchni – zarządziłam. – A ty, moja panno, najpierw się uspokój! – Amelka przerwała krzyk i spojrzała na mnie zdumiona. – Tak, do ciebie mówię – dodałam. Córce zrobiłam kawy, z wnuczką, jak już doszła do siebie, porozmawiałam.
– Jeśli chcesz iść z nami na czekoladę, teraz się ubierzesz – powiedziałam. – O, w tę sukienkę. Bez dyskusji! A potem pójdziesz i przeprosisz mamę. Kto to widział, żeby się tak zachowywać! – zawołałam oburzona. Załatwiłam tę sprawę w starym, dobrym stylu. Pewnie wbrew zaleceniom psychologów i innych nowoczesnych specjalistów od wychowania, ale... Amelia bez szemrania wykonała moje polecenia. I o to chodziło. Wtedy zrozumiałam jedno: czas skończyć z neutralnością. Chyba jednak przyjdzie mi dokonać przewrotu w domu mojej córki i strącić z tronu naszego małego tyrana...

 

Czytaj więcej