Violetta Villas pragnęła zostać świętą. Wielką karierę przepowiedziała jej Maryja
Violetta Villas we śnie usłyszała od Maryi, że będzie wielką gwiazdą
Fot. AKPA

Violetta Villas pragnęła zostać świętą. Wielką karierę przepowiedziała jej Maryja

Violetta Villas nigdy nie ukrywała, że Bóg i wiara są dla niej bardzo ważne. Wiele razy musiała wybierać między wiarą a karierą i zawsze wybierała wiarę. Wierzyła, że uzdrowienie jej mamy to cud od Boga, a po drugim nieudanym małżeństwie przysięgła żyć w celibacie. Dzięki silnej wierze w Boga nie bała się śmierci i podobno chciała... zostać świętą. 

- Wbrew temu, co mówią ludzie, moje życie wcale nie było usłane różami. Ale wiem, że Bóg mnie w ten sposób sprawdzał i hartował. Dzięki temu zbliżyłam się do Niego i pogłębiłam swoją wiarę – wyznała przed laty Violetta Villas (†73), która szczególną więź miała z Matką Bożą.

Violetta Villas nie chciała zmarnować talentu od Boga

Wczesne dzieciństwo spędziła w Belgii. Kiedy miała 8 lat, jej rodzina przeprowadziła się do Polski, do Lewina Kłodzkiego. Konserwatywni rodzice ochrzcili Czesławę, bo takie imię nadali jej w urzędzie, potem posłali do Pierwszej Komunii Świętej. Już wtedy wiara była dla niej ważna. Gdy przyśniła jej się Matka Boża i przepowiedziała wielką karierę, wzięła sobie te słowa do serca. Postanowiła nie zmarnować talentu, jaki otrzymała od Boga. Wyjechała do stolicy, choć bliscy jej odradzali, mówiąc, że prosta dziewczyna ze wsi nie ma szans na zrobienie kariery. Szybko jednak przekonała się, że było warto. Pojawiły się pierwsze sukcesy... Już wtedy była matką, choć w życiu uczuciowym jej się nie układało. Małżeństwo z Piotrem Gospodarkiem, z którym doczekała się syna Krzysztofa (68), nie przetrwało próby czasu. – Nie chciałam przysięgać mu przed Bogiem, bo czułam, że to nie było to – wyznała po latach.

Violetta Villas wymodliła uzdrowienie dla mamy

Wiara artystki stała się jeszcze silniejsza, odkąd dowiedziała się, że jej mama Janina Cieślak zachorowała na raka. Były lata 60., Villas mieszkała już wtedy w Ameryce. Jak się okazało, na operację było już za późno. Choć zobowiązania zawodowe nie pozwalały jej wrócić do Polski, zrobiła to, żeby pożegnać się z rodzicielką. W szpitalu pani Janina mówiła, że umiera. Lekarze nie widzieli dla niej nadziei. Wtedy diwa uklęknęła i zaczęła żarliwie się modlić. Płakała, prosząc o cud: „Boże, wycofaj to, spraw, żeby mama wyzdrowiała, na zawstydzenie tych wszystkich lekarzy, co nie wierzą w Ciebie”. – Lekarze i pielęgniarki śmiali się ze mnie, rysowali na czole kółeczko. No i proszę, rak zaczął znikać. Wzięli mamę na badania, a tam nie ma raka. Żyła jeszcze 25 lat. I jak tu nie wierzyć w Boga? – wspominała.

Violetta Villas postanowiła żyć w celibacie

Potem wróciła jeszcze do USA. Tam poznała Tadeusza Kowalczyka, za którego wyszła. Ale i to małżeństwo się rozpadło. Nie czuła się przy nim bezpiecznie. On natomiast zarzucał małżonce, że za dużo się modli. Po rozwodzie Villas postanowiła, że będzie żyła w celibacie. Ślubowała czystość przed Bogiem. Wiarę stawiała na pierwszym miejscu. I choć w komunizmie miała z tego powodu problemy, nigdy nie ulegała naciskom ze strony władzy. – Po koncercie w Rzeszowie przyszli do mnie panowie i mówią: „Albo Chrystus, albo praca. Proszę wybierać”. Miałam jeszcze śpiewać w Przemyślu i Jarosławiu, wyprzedano wszystkie bilety, a oni mi mówią, że w ogóle nie wolno mi wspomnieć o Bogu – opowiadała. Wybrała Jezusa. Koncerty odwołano. – Wracałam z tego Rzeszowa bez grosza, ale miałam radość, że mnie nie złamali – dodała.

Artystka witała się z publicznością słowami: „Niech was Bóg błogosławi. Wasze domy, drogi, wasze wszystkie sprawy”. A śpiewając „Ave Maria” zazwyczaj mówiła o cierpieniu. Że jeśli ofiarowujemy je Bogu, ma ono wielką moc, bo odbieramy władzę złemu duchowi. Swoje cierpienie zaś ofiarowała za nawrócenie grzeszników. – Poświęcam im moją mękę. Dla Boga ważna jest każda nawrócona dusza – opowiadała. 

Violetta Villas chciała być świętą

W jej garderobie wisiał obrazek z wizerunkiem Matki Bożej. To z Nią rozmawiała przed koncertami, prosząc o dobry występ. Kwiaty, które otrzymywała po koncertach, zanosiła do kościoła i kładła przed figurą Madonny. Chętnie odwiedzała też Jasną Górę. Szczególnie w ostatnich latach życia. A w swoim domu w podwarszawskiej Magdalence miała kaplicę. Tam modliła się godzinami. Mówiła, że chciałaby być świętą. Pod koniec życia wróciła do rodzinnego Lewina Kłodzkiego. Do końca swoich dni pozostała oddana Bogu, często podkreślając, że wierzy w życie wieczne. – Dlatego też nie boję się śmierci. To nie jest koniec. Śmierć jest dopiero początkiem – mówiła.

Czytaj więcej