"Pomimo choroby opiekowałam się wnukiem i domem mojego syna. Mówiłam synowej, że to dla mnie za dużo, ale tylko burknęła, że muszę się jakoś lepiej zorganizować. Nie miałam czasu iść na kontrolę rozrusznika. Aż w końcu trafiłam do szpitala..." Lucyna, 64 lata
Kiedy na świat przyszedł mój wnuk, oszalałam ze szczęścia! Początkowo nawet zapomniałam o swojej chorobie... Rok wcześniej lekarze ledwo mnie odratowali po ciężkim zawale i musieli mi wszczepić rozrusznik serca. Bogdan powtarzał, że nie mogę się przemęczać, ale nie słuchałam męża, bo chciałam pomóc synowej w opiece nad Filipkiem.
Nie spodziewałam się, że Iwona zrzuci na mnie wszystkie obowiązki. Codziennie robiłam im zakupy, gotowałam, prałam, sprzątałam... Gdy parę razy odmówiłam przyjścia, podjudziła mojego syna.
– To jest podłe, co mama robi – oburzył się Michał. – Dobrze zarabiam i Iwonka nie musi pracować, ale to nie znaczy, że nic nie robi! Jest wykończona! Co noc wstaje do małego. Zrozumiałam, że żona omotała mojego ukochanego jedynaka. Co mogłam zrobić? Położyłam uszy po sobie i już bez protestów zgadzałam się być „babcią na zawołanie”. Tak minęło kilka lat. Miałam nadzieję, że kiedy wnuk pójdzie do szkoły, będę mogła trochę odetchnąć i znaleźć w końcu czas dla Bogusia. Mąż ciągle narzekał, że go zaniedbuję. Ale wszystkie plany legły w gruzach, gdy Iwona postanowiła wrócić do pracy. Twierdziła, że... nudzi jej się w domu. Nie dziwota! Ja byłam sprzątaczką i niańką, a ona czytała, spotykała się z koleżankami i buszowała po internecie. Skoro synowa miała iść do pracy, a w szkole trwał gruntowny remont świetlicy, to popołudniami ktoś musiał zająć się Filipkiem... Oczywiście ten obowiązek spadł na mnie. Na dodatek Michał z Iwoną pracowali od 7.00, więc to ja miałam odprowadzać małego na lekcje, które zaczynały się dwie godziny później. „Jak ja sobie dam z tym wszystkim radę?! A co będzie, jeśli poczuję się gorzej albo będę musiała iść do lekarza czy na badania?”, myślałam przerażona.
– Jakoś mama to sobie zorganizuje! – Iwona wzruszyła ramionami, kiedy podzieliłam się z nią obawami. Widocznie zapomniała, że byłam coraz starsza. No i to serce... Ostatnia kontrola rozrusznika wykazała, że był już mocno wyeksploatowany i nadawał się do wymiany. Nie zdecydowałam się na zabieg, bo przecież musiałam zająć się wnukiem. Bogdanowi nic nie powiedziałam o zaleceniu lekarza. Nalegałby, żebym poszła do szpitala, a kto wtedy pomógłby Michałowi i Iwonie? Wprawdzie mąż sugerował parę razy, że mogą wynająć opiekunkę, ale nie wyobrażałam sobie, żeby moim jedynym wnukiem zajmowała się obca osoba. No i nastał wrzesień. Rano wstawałam skoro świt, pędziłam do mieszkania dzieci, szykowałam Filipka do szkoły i odprowadzałam pod klasę. Potem niemal biegłam z powrotem do siebie, po drodze robiąc zakupy. Od razu zabierałam się za domowe porządki, bo o 12.00 wnuk kończył lekcje. Później gotowałam mu obiad i pomagałam w nauce. Około 17.00 pojawiali się jego rodzice. Rzadko jedli u nas, z reguły zabierali ze sobą zupę i drugie danie, które pakowałam im do plastikowych pudełek. Syn twierdził, że Iwona po pracy jest zbyt zmęczona, aby stać nad garami...
Dwa tygodnie takiej harówki fatalnie odbiło się na moim zdrowiu! Serce szalało, byłam osłabiona i na nic nie miałam siły. Nadeszła późna jesień. Listopad to kiepski miesiąc dla osób z problemami kardiologicznymi. Jesienne słoty, mgły i zmiany ciśnienia powodowały, że z dnia na dzień było tylko gorzej. Kiedy zasugerowałam Iwonie i Michałowi, że potrzebuję odpoczynku, spojrzeli na mnie zdziwieni.
– Jeszcze się mama nie przyzwyczaiła? Trzeba złapać rytm, zorganizować się jakoś! – burknęła synowa. Nie wróciłam już do tego tematu. Spełniałam swoje obowiązki przy Filipku, choć kosztowało mnie to coraz więcej wysiłku. Któregoś poranka ledwo dałam radę wstać z łóżka. Zatroskanemu Bogdanowi powiedziałam, że źle spałam i dlatego jestem taka niemrawa. Wyprawiłam go do pracy i pojechałam do mieszkania dzieci. Odprowadziłam wnuka do szkoły, wróciłam do domu i zabrałam się za obiad. Czułam się okropnie, a przecież musiałam jakoś zebrać siły, żeby iść po Filipa. W końcu postanowiłam wezwać taksówkę.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, poprosiłam kierowcę, żeby zaczekał, póki nie przyjdę z wnuczkiem. Mężczyzna spojrzał na mnie z niepokojem.
– Wygląda pani tak, jakby miała za chwilę zemdleć! – zauważył. – Wszystko w porządku?
– Oczywiście! – odparłam dziarsko, choć potwornie bolało mnie serce i kręciło mi się w głowie. Ledwo wyszłam z Filipkiem ze szkoły, brzdąc wbiegł na trawnik.
– Szybciej, skarbie, bo pan taksówkarz na nas czeka! – poprosiłam. Nagle świat wokół mnie zawirował i upadłam. Przestraszony Filip zaczął szarpać mnie za ramię. – Babciu, babciu! – krzyczał. Kątem oka zobaczyłam, że podbiega do nas taksówkarz i kilka innych osób. A potem zapadła ciemność.
Nade mną pochylał się blady jak ściana Bogdan.
– Co się stało? – wyszeptałam.
– Moja kochana, już wszystko dobrze! – mąż delikatnie pogłaskał mnie po ręce. – Twój rozrusznik odmówił posłuszeństwa. Lekarze powiedzieli, że już dawno powinnaś była go wymienić i nie rozumieją, dlaczego z tym zwlekałaś. Przecież cię ostrzegali... A ja tyle razy prosiłem, żebyś o siebie dbała...
Niedługo później przyszedł Michał z Iwoną.
– Na szczęście najgorsze za tobą, mamusiu – powiedział syn czule. Jego żona jak zwykle patrzyła na mnie chłodnym wzrokiem.
– Że też nie miała mama kiedy iść do tego szpitala! Akurat teraz, gdy potrzebujemy pomocy przy Filipku! – mruknęła. Spojrzałam na nią z rozpaczą. Czy ta kobieta nie rozumiała, że prawie umarłam, bo byłam na jej każde zawołanie?! Michał zauważył, że do oczu napłynęły mi łzy.
– Ty chyba nie wiesz, co mówisz! Omal nie straciłem matki, a Filip babci! – ryknął na Iwonę, po czym chwycił ją mocno za ramię i pociągnął na korytarz. Wrócił po kilkunastu minutach.
– Wybacz mi, mamo! Już ja przypilnuję, żeby Iwona cię nie wykorzystywała! Koniec z tym, jesteś babcią, a nie służącą! – trząsł się ze zdenerwowania. Od tamtej pory minęło już dziewięć miesięcy. Dzisiaj jestem już w bardzo dobrej kondycji. Choć z synem mam świetne relacje, to Iwona odzywa się do mnie tylko wówczas, kiedy musi. Jest obrażona, bo zajmuję się tylko Filipkiem, a nie jej domem, i wyłącznie wtedy, gdy mam na to siłę. To była dla mnie bolesna lekcja, ale nauczyłam się, że jeśli kocha się wnuka, to trzeba szanować swoje zdrowie, a nie poświęcać się bez opamiętania. Dzięki temu chłopiec będzie mógł spędzić z babcią długie lata...