Odmówiła seksu. Wpakowali ją do lodówki i zostawili na śmierć
Fot. Adobe Stock

Odmówiła seksu. Wpakowali ją do lodówki i zostawili na śmierć

W małym miasteczku na Opolszczyźnie, gdzie plotki rozchodzą się szybciej niż echo, Krystyna N. nie miała dobrej opinii. Całe dnie włóczyła się po parkach i skwerach, pijąc tanie wino z przygodnie poznanymi mężczyznami. W pewien wrześniowy wieczór, po kolejnej libacji, kobieta stała się ofiarą brutalnego ataku. Na ucieczkę nie miała szans…

Krystyna N. (26 l.) wychowywała się w B., niewielkim miasteczku położonym w zachodniej części Opolszczyzny. Nie miała tam dobrej opinii. Lubiła się zabawić, ciągle włóczyła się z różnymi podejrzanymi typami, interesowały ją właściwie tylko imprezy. Pracy raczej nie szukała, a jeśli nawet już gdzieś się zaczepiła, to kolejne firmy rozstawały się z nią po najwyżej kilku miesiącach. Zwykle wyrzucano ją z powodu licznych nieobecności. Rodzina nie potrafiła wyperswadować Krystynie takiego zachowania. Zresztą, 26-latka nie zwracała uwagi na to, co mówią matka i starszy brat, Ryszard.

– Mamy nigdy nie szanowała. Zawsze chodziła samopas. Zachowywała się tak pewnie dlatego, bo zabrakło taty i jego autorytetu. Ojciec zmarł, gdy Kryśka uczyła się w szkole średniej, wtedy zaczęła się buntować – mówił Ryszard. – Jeszcze w maturalnej klasie zdarzało się jej znikać nagle z domu. Potrafiła czasem imprezować przez dwa, trzy dni z rzędu. Do lekcji nie za bardzo się przykładała, ale maturę jakoś udało jej się zdać. Po technikum gastronomicznym mogła mieć naprawdę dobrą pracę, powstało przecież tyle knajp w ostatnich latach... Nawet w B. znalazłaby robotę. Ale Krysia wolała balangi.

Po maturze dziewczyna przez przeszło rok siedziała w domu. Czasem coś zarobiła, pracując dorywczo, ale głównie się obijała. W końcu matka i Ryszard zaczęli na nią naciskać. Musisz się wziąć w garść i zacząć poważnie myśleć o życiu – mówili jej. Brat poprzez znajomych w Niemczech załatwił jej pracę kelnerki w jednej z drezdeńskich restauracji. Rodzina postawiła Krystynie sprawę jasno – albo pojedzie tam na jakiś czas, albo niech się wynosi na swoje i robi, co chce. Na wyprowadzkę nie była gotowa. Jednak uległa i wkrótce potem znalazła się w Dreźnie.

Na saksach poznała męża, ale pociąg do imprez zwyciężył

Wydawało się, że zmiana otoczenia wpłynęła na Krystynę pozytywnie. W Niemczech przykładała się do pracy, robiła szybkie postępy w niemieckim (podstawy tego języka znała ze szkoły średniej), zaczęła nawet oszczędzać. Do klubów i knajpek nie chodziła, bo nikogo tu w Dreźnie nie znała, a i dlatego, że wśród Niemców czuła się raczej nieswojo.

Po trzech miesiącach od wyjazdu z Polski poznała w restauracji Waldemara S., trzydziestoletniego budowlańca. Jego wrocławska firma wysłała go jako pracownika drogowego na kontrakt do Saksonii. Samotnej dziewczynie Waldek od razu przypadł do gustu. Już po półrocznej znajomości młodzi ludzie zdecydowali się pobrać... – głównie dlatego, że Krystyna zaszła w ciążę. Wesele odbyło się w B. Obecni na nim goście uważali, że było bardzo udane. Rodzina panny młodej miała nadzieję na koniec kłopotów z nią. Jednak związek z Waldkiem szybko okazał się daleki od ideału.

– Mówi się, że wilka zawsze ciągnie do lasu – Ryszard N. nie potrafił zrozumieć zachowania swej siostry.

– A Kryśce zaraz po urodzeniu Adasia znowu przypomniały się dawne czasy, gdy robiła, co chciała. Mieszkała wtedy u teściów we Wrocławiu, a tam, jak wiadomo, pubów i dyskotek nie brakuje. Waldek zasuwał w Niemczech na żonę i syna, a ona balowała na całego. Powiedziałem jej, co o tym myślę, ale nie chciała mnie słuchać. To się nie mogło dobrze skończyć.

W końcu Waldemar S. zorientował się, że żona przepuszcza w knajpach jego ciężko zarobione euro, wraca pijana do domu nad ranem i niespecjalnie przejmuje się ich małym dzieckiem. Urządził jej raz i drugi awanturę. Nic nie pomogło, Krystyna nie zamierzała się zmienić, nawet nie próbowała. On nie mógł znieść tych jej eskapad i w końcu złożył pozew o rozwód. Otrzymał go po trwającym przeszło rok procesie.

Potem Krystyna N. wraz z synkiem Adamem wróciła do B., do matki. Małżeńska katastrofa niczego jej nie nauczyła, wręcz przeciwnie: kobieta poczuła się wreszcie wolna...

Próba gwałtu niewiele ją nauczyła

Młoda matka nie przejmowała się wychowaniem syna, zwaliła ten obowiązek na babcię. Sama zaś całe dnie włóczyła się po parkach i skwerach, pijąc tanie wino z przygodnie poznanymi mężczyznami. Znikała z domu coraz częściej.

– I ja, i mama ostrzegaliśmy ją, że ściągnie na siebie nieszczęście – Ryszard N. dobrze pamiętał „wychowawcze” rozmowy z Krystyną. – Chciałem ją nawet z powrotem wysłać do Niemiec, przecież powodziło się jej tam całkiem nieźle, ale odmówiła. Nie mogłem jej przecież zmusić... A ona była zadowolona, dopóki znajdowała kolesi gotowych postawić flaszkę.

W październiku 2003 roku Krystyna N. piła późnym wieczorem z trzema znajomymi w ustronnym zakątku miejskiego parku. Cała czwórka świetnie się bawiła do momentu, gdy jeden z mężczyzn, główny sponsor libacji, doszedł do wniosku, że za postawioną wódkę coś mu się należy. Od Krystyny. Zamierzał pójść z nią w pobliskie krzaki...

Dziewczyna odepchnęła natręta. To go zdenerwowało. Złapał ją za kołnierz płaszcza i nie zważając na krzyki, zaczął ciągnąć w kierunku zarośli. Dwaj pozostali koledzy od flaszki nie zareagowali na wołania o pomoc, zbyt zajęci otwieraniem nowej butelki. Krystyna wyrywała się, lecz napastnik okazał się silny i nie tak pijany, jak sądziła. Popełnił jednak błąd – puścił ją na moment, usiłując rozpiąć sobie pasek od spodni. Wtedy kopnęła go. Cios był celny, niedoszły gwałciciel zgiął się wpół z bólu, oburącz łapiąc za krocze. Nie czekała na nic więcej i uciekła.

Wydawało się, że po tej przygodzie coś do niej dotarło. Częściej zostawała w domu, zajmowała się synem, zaczęła nawet rozglądać się za pracą. Długo jednak nie wytrzymała. Po kilku miesiącach znowu pociągnęło ją do koleżków od butelki.

Wkrótce poznała nowych kumpli od wódki

Trzej mężczyźni: 26-letni Paweł T., Robert W. i Tadeusz K. już od czasów nauki w kolejarskiej zawodówce zawsze trzymali się razem. Potem, po skończeniu szkoły, wszyscy próbowali się zatrudnić na kolei, ale przechodzące restrukturyzację przedsiębiorstwo nie przyjmowało nowych ludzi. Z braku lepszych pomysłów na życie wyjechali do Niemiec na saksy, ale szybko wrócili do B. Niezbyt im odpowiadała dyscyplina pracy na tamtejszych budowach: nie tolerowano picia piwa, a chłopcy lubili sobie pociągnąć kilka głębszych..., nie tylko w upalne dni i po południu.

Po powrocie do Polski zaczepiali się dorywczo tu i tam, trochę też handlowali, a jak się dało, to i kradli, byle tylko zdobyć pieniądze na alkohol. Tak wegetowali przez kilka lat. Trójka przyjaciół regularnie spotykała się w mieszkaniu Pawła T., kawalerce odziedziczonej po babce, mieszczącej się w przedwojennej kamienicy.

To była fatalna libacja

9 września 2004 roku po południu do Pawła T. zawitał nieco już podpity Robert W. Pojawił się razem z Krystyną N., którą spotkał na pobliskim podwórku – piła tam piwo z kilkoma znajomymi. Mężczyzna znał ją z widzenia, widywał wcześniej na imprezach. Tego dnia przyłączył się do jej towarzystwa, a po opróżnieniu paru puszek zaproponował przejście się do pobliskiego sklepu „po coś mocniejszego”. Krystyna zgodziła się.

W monopolowym Robert kupił dwie półlitrówki, a potem powiedział, żeby już nie wracali na podwórko, lecz poszli do mieszkania jego przyjaciela.

– Po co się dzielić z tymi kolesiami? – zapytał retorycznie. – Poza tym u Pawła będzie bardziej kameralnie.

Krystyna nie miała nic przeciwko temu.

Paweł T. przywitał ich entuzjastycznie. Od rana suszyło go niemiłosiernie, bo poprzedniego dnia pomagał sąsiadowi składać nowy segment i po robocie rozpili flaszkę. Błyskawicznie sprzątnął ze stołu, wyjął z kredensu kieliszki i słoik kiszonych ogórków.

Usiedli, Robert rozlał pierwszą kolejkę. Jak to przy wódce, zaczęli narzekać na brak pracy, że rząd nic z tym nie robi i pewnie w przyszłości nic się nie zmieni. Krystyna opowiedziała trochę o sobie, o swym nieudanym małżeństwie. Mężczyźni słuchali i kiwali ze zrozumieniem głowami. Gdy kończyli pierwszą butelkę, rozległo się pukanie do drzwi. Był to Tadeusz K., trzeci z paczki kolegów, nieźle już zamroczony alkoholem.

– A, owszem, łyknąłem sobie. W „Wiarusie” spotkałem znajomych – wyjaśnił. – I przyniosłem ze sobą mały prezent... – dodał, wyjmując z kieszeni kurtki półlitrówkę.

Na ten widok wszyscy ożywili się. Libacja trwała dalej. Było już późne popołudnie i towarzystwo świetnie się bawiło. Robert W. spoglądał na siedzącą naprzeciwko niego młodą kobietę z coraz większym zainteresowaniem. Rzucił pod jej adresem kilka seksualnych aluzji, ale nie zareagowała. To go jednak nie zniechęciło.

– Słuchaj, może byśmy... – wskazał znacząco na stojącą pod ścianą kozetkę, na której sypiał gospodarz. Leżała tam jeszcze nieschowana po nocy pościel.

Krystyna spojrzała na przypominającą raczej barłóg kanapę i pokręciła z niesmakiem głową.

– Nic z tego, koleś. Źle trafiłeś – odparła. – Darmowa dziwka to nie ja.

Ta odpowiedź wyraźnie się Robertowi W. nie spodobała. W jego oczach pojawiły się zimne błyski.

„Do lodówki z nią!” – ryknął Robert 

Podchmielone towarzystwo wychyliło następną kolejkę, ale dobry nastrój się ulotnił. Robert zerkał na Krystynę i było widać, że narasta w nim złość. Z trudem nad sobą panował. Jeszcze raz zaproponował jej seks, lecz ona znowu odmówiła. Wtedy zerwał się i chwycił kobietę za włosy, ściągając ją z krzesła na podłogę.

– Zaraz ci pokażę, jaka z ciebie k...a! – ryknął.

Zaczął ją okładać zaciśniętą pięścią po głowie i ramionach. Po chwili dołączył do niego Paweł T. Kopał leżącą kobietę, nie zważając na jej krzyki i lamenty. Maltretowana Krystyna błagała ich, aby przestali i dali jej spokój. Robert W. tylko głośno się roześmiał. Porwał z kredensu drewnianą deskę do krojenia i kilkakrotnie uderzył ją w głowę. Przestał dopiero, kiedy na skroni Krystyny pojawiła się krew. Ofiara musiała stracić przytomność, bo przestała się bronić i znieruchomiała.

– Chyba będzie miała dosyć – zauważył Paweł T., wymierzając dziewczynie jeszcze jednego kopniaka.

– I co z nią zrobimy?

Robert W. spojrzał na stojącą w kącie chłodziarkę.

– Do lodówki z nią! – rozkazał.

– Trochę mrozu ją otrzeźwi.

– Świetny

pomysł, i tak nic tam teraz nie mam – odparł gospodarz. – Jak sobie posiedzi w zimnie, to skruszeje i może będzie bardziej chętna, co?

Wybuchnęli śmiechem.

Trzeci mężczyzna, Tadeusz K., najbardziej z nich pijany, siedział nieruchomo za stołem i patrzył szklanym wzrokiem, jak tamci dwaj najpierw wyjmują półki z lodówki, a potem w środku upychają zakrwawioną i nieprzytomną kobietę. Największy kłopot mieli z jej nogami, które nie chciały się zmieścić w dość ciasnym wnętrzu urządzenia. W końcu jakoś je wsadzili. Drzwiczki chłodziarki, aby się nie otworzyły, podparli krzesłem. Kiedy skończyli tę makabryczną „robotę”, usiedli z powrotem za stołem. Zostało im jeszcze pół butelki wódki. Szybko się z tą resztką uporali.

– Wiesz co, jeszcze bym się napił – powiedział do gospodarza Robert. – Skoczę po flaszkę, wezmę Tadka, bo samemu nudno.

Paweł T. nie miał nic przeciwko temu. Gdy jego kumple wyszli, włączył telewizor i próbował oglądać jakiś mecz, ale wypity alkohol spowodował, że zrobił się senny. Dowlókł się do kozetki i położył się spać.

Gdy Paweł się ocknął, dokonał makabrycznego odkrycia

Obudził się tuż przed północą. W mieszkaniu nikogo nie było, najwidoczniej jego koledzy jeszcze nie wrócili ze sklepu. Doszedł do wniosku, że najpewniej poszli dalej pić na jakąś melinę. Czuł pierwsze objawy kaca, w gardle paliło go żywym ogniem. W lodówce zawsze trzymał na takie okazje słoik z wodą po ogórkach. Trochę się zdziwił, gdy zobaczył, że jej drzwiczki są zablokowane krzesłem. Nie mógł sobie przypomnieć, po co to zrobił.

Kiedy je otworzył i zobaczył wewnątrz skulone ciało Krystyny N., aż krzyknął i odskoczył pod ścianę! Potem wybiegł na korytarz i zaczął walić pięściami do mieszkania sąsiadów, wzywając pomocy. Ludzie ci doskonale go znali i pomyśleli, że jego zachowanie to kolejny pijacki eksces. Najpierw zwymyślali Pawła T., każąc mu się uspokoić, a kiedy mężczyzna nadal bełkotał coś o jakichś trupach, wezwali patrol policji.

Przybyli na miejsce funkcjonariusze zastali na wpół pijanego i płaczącego Pawła T. W jego mieszkaniu w otwartej lodówce spoczywało ciało kobiety. Nie żyła co najmniej od kilku godzin. Mężczyzna został aresztowany i przewieziony na komisariat. Z przesłuchaniem śledczy musieli poczekać, aż delikwent całkowicie wytrzeźwieje.

Przeprowadzona autopsja wykazała, że Krystyna N. zmarła na skutek uduszenia – chłodziarka okazała się bardzo szczelna – oraz wychłodzenia organizmu. Na zwłokach znaleziono ślady pobicia, lecz te urazy, jak stwierdzili biegli, nie przyczyniły się bezpośrednio do jej śmierci. Gdyby nie została zamknięta, najprawdopodobniej by przeżyła.

Podczas przesłuchania Paweł T. niewiele wyjaśnił. Nic nie pamiętał z przebiegu wczorajszej libacji. Po tym, jak śledczy postawili mu zarzut spowodowania śmierci Krystyny N., przyznał się do winy. Lecz po kilku dniach zmienił zdanie, oświadczając, że przypomniał sobie wszystkie szczegóły zdarzenia. Opowiedział, jak doszło do pobicia kobiety i że to Robert W. wpadł na pomysł, aby ją zamknąć w lodówce. Podał też nazwisko Tadeusza K. Policjanci znaleźli mężczyznę bez trudu – dzielnicowy doskonale wiedział, na jakiej melinie przebywa najczęściej. Zeznania drugiego zatrzymanego nie wniosły wiele do sprawy – mężczyzna stwierdził, że w mieszkaniu Pawła T. bardzo się upił i urwał mu się film. Nie wiedział, co się tam działo.

Gdy funkcjonariusze pojawili się w domu Roberta W., jego matka stwierdziła, że syn wyjechał w poszukiwaniu pracy. Mężczyzna z pewnością już wiedział o śmierci Krystyny N., ponieważ sprawa stała się głośna i w B. powszechnie ją komentowano. Ponieważ nie zdołano się z nim skontaktować – jego komórka milczała, najwyraźniej wyłączona – sąd zdecydował o wysłaniu za nim listu gończego. Robert W. został ujęty po czterech miesiącach podczas rutynowej kontroli drogowej.

Kto jest winien tragedii?

Doprowadzony na przesłuchanie gwałtownie zaprzeczył, aby miał cokolwiek wspólnego ze śmiercią Krystyny N. Twierdził nawet, że go w ogóle nie było wówczas w mieszkaniu Pawła T. Dopiero po konfrontacji z kolegami zmienił zdanie, poza tym świadkowie (ci, którzy pili na podwórku piwo z zamordowaną), potwierdzili, że młoda kobieta poszła z nim do sklepu po alkohol.

W tej sytuacji Robert W. próbował obciążyć winą Pawła T. Ten częściowo przyznał się, wskazując jednocześnie na swego kolegę jako głównego sprawcę pobicia i pomysłodawcę zamknięcia ofiary. Za tą wersją przemawiały także zeznania Tadeusza K., który przypomniał sobie o seksualnych propozycjach Roberta W., odrzuconych przez Krystynę N.

Odbyły się już dwa procesy w tej sprawie. Początkowo Robert W. został skazany na osiem lat pozbawienia wolności, a Paweł T. uniewinniony. Prokuratura złożyła apelację od tego wyroku i podczas drugiej rozprawy sąd uznał winę obu oskarżonych, wymierzając pierwszemu karę sześciu i pół, a drugiemu sześciu lat pobytu w zakładzie karnym. Tym razem orzeczenie zostało zaskarżone przez obrońców obu mężczyzn, wskazujących na kilka sprzeczności w ich zeznaniach.

Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, który nakazał powtórzenie procesu od podstaw. Ponowna rozprawa jeszcze nie została rozstrzygnięta.