"Poprzednim facetom mówiłam prawdę o swoim dzieciństwie i zawsze kończyło się to źle. Z Pawłem postanowiłam być ostrożniejsza, bo nie chciałam go stracić. Wymyśliłam bajeczkę o matce od lat pracującej w hotelu w Nowym Jorku i nieżyjącym ojcu..." Marta, 32 lata
Po raz pierwszy miałam spotkać się z rodzicami mojego chłopaka.
– Więc pracujesz w kwiaciarni – ojciec Pawła okazał się bardzo miły. Potwierdziłam i zaczęliśmy rozmowę o kwiatkach, klientach i całej reszcie.
– Paweł, idź zaparz herbaty! – pani Ala wysłała syna do kuchni, a mnie posłała kolejne ciepłe spojrzenie.
– Syn tak dużo o tobie mówił. Mam nadzieję, że spotykacie się na poważnie, podobasz mi się – powiedziała, a ja miałam ochotę natychmiast uciekać. Niespokojnie poruszyłam się na krześle, mając nadzieję, że kobieta nie zauważy mojego rumieńca. Może i dużo o mnie słyszała, tyle że… same kłamstwa.
Byłam z Pawłem już czwarty miesiąc, ale wciąż nie odważyłam się mu wyznać, kim są moi rodzice. Kłamałam, bo wiedziałam, że prawda by mi zaszkodziła. Adamowi, mojemu pierwszemu facetowi, powiedziałam prawdę, i co? Zostawił mnie bez słowa, łamiąc mi serce. Długo nie potrafiłam nikomu zaufać. Później spotkałam Rafała i dałam sobie kolejną szansę na szczęście. Kochałam go, wierzyłam, że wszystko będzie dobrze. Po pół roku opowiedziałam mu o moim dzieciństwie. O pobytach w domu dziecka, o wiecznie pijanej matce i ojcu złodzieju. Powiedział mi wtedy: – Wiesz, jest mi z tobą dobrze. Moglibyśmy się dalej spotykać, choć nie ukrywam, że ślub nie wchodzi w grę...
A teraz byłam z Pawłem i już wiedziałam, że wszystko zepsułam. Nakłamałam mu naprawdę solidnie. Wymyśliłam bajeczkę o matce od lat pracującej w hotelu w Nowym Jorku i nieżyjącym ojcu. Tak naprawdę mój ojciec siedział w więzieniu.
– Coś taka przygaszona? – zapytał Paweł.
– Nic, trochę się denerwuję – szepnęłam tylko.
– Daj spokój, zawojowałaś ich tym swoim uśmiechem.
– Myślisz, że mnie polubili? – Myślę, że cię pokochali. Jesteś skromna, miła, piękna. Moja mama zawsze marzyła o takiej synowej. Nie mogłam znieść myśli, że siedzę przy stole tych miłych ludzi i kłamię im w żywe oczy.
Kiedy w końcu Paweł odprowadził mnie do domu, rozpłakałam się. W pierwszej chwili chciałam zadzwonić do niego i powiedzieć mu całą prawdę, ale wiedziałam, że właśnie tego jednego nie mogę zrobić. Za bardzo kochałam Pawła, żeby ryzykować. Minął miesiąc, potem następny. Sylwestra spędziliśmy w górach. Ostatniego wieczoru Paweł poprosił mnie o rękę. Zachciało mi się płakać. „Okłamałam cię!”, myślałam, patrząc w te jego cudne oczy. Kochaliśmy się z czułością, powoli, niespiesznie. Kiedy zasnął, podeszłam do okna. Śnieg sypał nieprzerwanie, deptak przed pensjonatem wyglądał bajkowo, tylko ja nie pasowałam do tej sielanki. Rano zdecydowałam. Powiem mu prawdę, nie mogę tego dłużej przed nim ukrywać. Kiedy wstał, chcąc zaciągnąć mnie pod wspólny prysznic, lekko go odepchnęłam.
– Chcę ci coś powiedzieć... Trzęsły mi się ręce, było mi słabo ze strachu, ale zrozumiałam, że teraz, albo nigdy.
– Coś się stało? – zapytał.
– Nie – uśmiechnęłam się lekko. – Chodzi o to, że…
Komórka Pawła zaświergotała dobrze mi znaną melodyjką.
– Tak, mamo, wszystko w porządku. Dzięki, pozdrowię ją. Kiedy skończył rozmowę i zapytał, co chciałam mu powiedzieć, straciłam całą odwagę. Stałam przy oknie, przekręcając na palcu zaręczynowy pierścionek i milczałam.
– Nie, nic – wyszeptałam.
Po powrocie z gór starałam się o tym wszystkim nie myśleć. Tylko czasem, kiedy jechałam odwiedzić matkę, cały ten koszmar wracał. Piła coraz więcej, wyglądała koszmarnie. Wstydziłam się jej, ale czułam, że coś jestem jej winna.
– Ostatnio coś cię gryzie – zauważył wieczorem Paweł. Wykręciłam się bólem głowy, ale z każdą chwilą coraz gorzej się czułam, nieustannie go okłamując. Codziennie obiecywałam sobie, że powiem mu jutro, za tydzień… A potem tchórzyłam. Może jeszcze długo ukrywałabym przed nim prawdę, ale los zadecydował inaczej.
Którejś niedzieli spacerowaliśmy. Pogoda była bajeczna. Paweł mnie obejmował. I wtedy ją zobaczyłam. Siedziała na ławce, brudna, w obszarpanym płaszczu. Pod jej nogami leżała naddarta reklamówka ze znalezionymi puszkami, w ręku trzymała piwo. Pociągnęłam Pawła w tył, chciałam zawrócić, ale już na nas patrzyła. Wstała i ruszyła w moim kierunku. Chciałam biec, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
– Czemu stanęłaś? Znasz ją? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha – Paweł spoglądał to na mnie, to na zbliżającą się w naszą stronę moją matkę. – Chodźmy stąd! – prosiłam. Wpadłam w histerię, czułam, że życie wali mi się w gruzy. Za późno. Już przy nas była.
– Nie poznajesz matki? A może się wstydzisz, co? – jej głos przypomniał bełkot. Udało mi się pociągnąć Pawła i ruszyliśmy przed siebie.
– Niewdzięczna gówniara! – krzyczała za nami kobieta, ale udawałam, że jej nie słyszę.
Paweł w milczeniu odprowadził mnie na przystanek.
– Marta, nikt z nas nie wybiera sobie rodziców... – powiedział w końcu. Spuściłam oczy, nie mogłam znieść jego wzroku. Chciałam mu powiedzieć, że mi przykro, że tyle razy chciałam wyznać mu prawdę, ale stałam tylko, połykając łzy upokorzenia i goryczy.
– Zadzwonię! – obiecał. Nie zrobił tego już nigdy więcej. Dopiero w czwartek wysłał mi SMS-a: „Mam dużo pracy, nie znajdę czasu, żeby się spotkać”. Zdjęłam z palca pierścionek zaręczynowy i schowałam go do szkatułki...
Czasem bardzo żałuję, że udało mi się wyrwać z rodzinnego domu, wyjść na prostą, nie pić jak rodzice. Co mi z tego, skoro zawsze żyję z piętnem tej skazy? Czy kiedykolwiek się to zmieni?