"Na festynie znalazłam zgubione dziecko… i faceta, który został moim mężem"
Fot. 123 RF

"Na festynie znalazłam zgubione dziecko… i faceta, który został moim mężem"

"Po tamtym festynie umówiliśmy się na rowery, półtora roku później się zaręczyliśmy, a niedawno wzięliśmy ślub. Kilka dni temu powiedziałam mu, że jestem w ciąży." Izabela, 33 lata

Od dziecka lubiłam pikniki, takie organizowane przez gminę albo miasto. Uwielbiałam zapach waty cukrowej i prażonej kukurydzy, głośną muzykę, konkursy z nagrodami i widok dzieci z balonikami. Oczywiście sama także z nimi chodziłam, kiedy byłam jeszcze na tyle mała, że mi wypadało. W wieku dorosłym z baloników zrezygnowałam, ale upodobanie do festynów mi pozostało.

Właśnie dlatego pojechałam do sąsiedniej gminy i przechadzałam się między kolorowymi stoiskami, podjadając migdały w cukrze. Grał jakiś lokalny zespół, za kilka minut na scenę miał wyjść zespół tańca nowoczesnego. Wiedziałam o tym z zapowiedzi konferansjera, którego głos dudnił w potężnych mikrofonach powieszonych na drzewach i słupach. Nagle jednak komunikat o programie artystycznym został przerwany i w eter poleciał apel:

– Zgubił się sześcioletni Adrian. Jest ubrany w niebieską koszulkę i żółte spodenki. Tata czeka na niego przy scenie. Jeśli ktoś widzi Adriana, prosimy o podprowadzenie tu naszej zguby.

Westchnęłam, bo nie wyobrażałam sobie, jak można zgubić sześciolatka. Toż to nie chomik, który ucieka, ledwie postawi się go na ziemi! Co za ojciec, pomyślałam i mimowolnie rozejrzałam się w poszukiwaniu niebieskiej bluzeczki i żółtych spodni. Nie zauważyłam jednak tak ubranego dziecka, więc wróciłam do swoich ulubionych rozrywek, czyli rozgryzania migdałów i przyglądania się, co mają do zaoferowania handlarze na rozmaitych stoiskach.

Poszukiwania małego chłopca

Stałam właśnie przy ręcznie malowanych jedwabnych szalach, kiedy ktoś wpadł na mnie, nieomal wytrącając mi rożek z migdałami z ręki.

– Przepraszam, nie widzieli państwo chłopca, o, takiego wzrostu, blondynka, w niebieskiej koszulce? – zapytał zdyszany mężczyzna mniej więcej w moim wieku, z migoczącą w zielonych oczach paniką. Zarejestrowałam, że był przystojny i ładnie zbudowany. Co z tego, skoro także nieodpowiedzialny?, zaświergotał mi jednak w tyle głowy cichy głosik.

– Tego, co mówili, że się zgubił? – upewniła się pani sprzedająca szale. – No, tu go nie widziałam, ale jak zobaczę, to zaprowadzę pod scenę.

– Dziękuję! – krzyknął przerażony tatuś i pognał do kolejnego straganu.

Widziałam go jeszcze przez moment, nim zniknął w tłumie. Na plecach miał plamę z potu, ale w ruchach nie widać było zmęczenia. Pomyślałam, że to przez adrenalinę. Facet naprawdę był w stresie.

Szale wyglądały pięknie, ale w panującym upale raczej trudno było myśleć o takim zakupie. Wyjęłam gumkę i związałam włosy, bo zaczynałam się pocić na karku. Moja lniana bluzka nie kleiła się jeszcze wprawdzie do ciała, ale niewiele brakowało. Powietrze było nie tylko gorące, wydawało się też gęste i duszne. Poczułam senność i poszukałam wzrokiem jakiegoś miejsca do siedzenia.

Mój wybór padł na pasiaste leżaki rozłożone pod namiotem z logo jednego z operatorów telefonii komórkowej. Dla przyzwoitości wzięłam ulotkę z opisem taryf i abonamentów, po czym umościłam się w leżaku i przymknęłam oczy. Nie wiem, jak to możliwe, ale dudniąca z głośników muzyka działała na mnie usypiająco, podobnie jak wiosenne powietrze i przyjemny zapach waty cukrowej. Nie wiem, jak długo drzemałam, ale kiedy otworzyłam oczy, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam, były dziecięce buciki ułożone obok sąsiedniego leżaka. Zza moich pleców dobiegały rozradowane piski maluchów. Spojrzałam w bok i odkryłam, że młode pokolenie piszczy tak podczas zjazdów z dmuchanego zamku. Wszystkie dzieciaki były boso albo w samych skarpetkach, co tłumaczyło dlaczego buciki walają się wokół dmuchańca.

Adrianek i nieporozumienie

Odwróciłam się i zaczęłam obserwować dzieci. Wdrapywały się z jednego boku, trzymając się liny, a zjeżdżały z drugiej strony, po gładkiej powierzchni. Tylko jeden chłopiec, zziajany blondynek, jakimś cudem odkrył drogę od tyłu i pracowicie wspinał się tak, że omijał go wzrok osoby przyjmującej wpłaty za wejście na zamek. Przez dłuższą chwilę obserwowałam przedsiębiorczego malca z rozbawieniem. Musiał już dość długo korzystać z atrakcji, bo był czerwony na buzi od wysiłku i miał mokrą koszulkę.

Niebieską koszulkę! Miał też żółte spodenki!

Poderwałam się z leżaka i podbiegłam do dmuchanej zjeżdżalni. Blondynek akurat stał na jej szczycie, po czym skoczył na pupę i długim ślizgiem zjechał wprost na mnie.

– Adrianek?! – zapytałam, przekrzykując głośną muzykę. Jego spojrzenie zdradziło mi, że trafiłam. – Tata cię wszędzie szuka! Zgubiłeś mu się. Chodź ze mną, zaprowadzę cię do niego, okej?

Mały spojrzał na mnie nieufnie, więc uśmiechnęłam się uspokajająco i obiecałam, że dam mu coś do picia. Wyglądał na spragnionego. Kiedy już założył buciki i szedł ze mną w stronę sceny, wręczyłam mu butelkę soku jabłkowego, który wypił duszkiem.

– Więc oddaliłeś się od taty, a potem znalazłeś wejście na zamek od tyłu? – zagadałam do niego.

– Tata powiedział, że pięć złotych za kilka zjazdów to drogo – odpowiedział tonem usprawiedliwienia. – Ale ja zobaczyłem, jak tam można wejść i nie płacić tych pięciu złotych.

Wyjaśniłam mu, że tata bardzo się martwi, ale już zaraz się z nim spotkamy. Doszliśmy pod scenę, ale nigdzie nie zobaczyłam faceta w przepoconej koszulce, który omal nie staranował mnie przy stoisku z szalami. Ku Adriankowi skoczył za to inny mężczyzna, dużo starszy, grubszy i łysy.

– Gdzieś ty był?! Znowu mi zwiałeś! – krzyknął do chłopca. – Dzięki Bogu, że go pani znalazła! Strasznie pani dziękuję…

– Ej, zaraz! – Wysunęłam się przed chłopca. – Kim pan jest? – zapytałam podejrzliwie.

– To mój tata – odpowiedział Adrianek zza moich pleców, a łysy spojrzał na mnie jak na idiotkę.

Rozejrzałam się skonsternowana. Przecież na własne oczy widziałam tego przystojniaka, który biegał od stoiska do stoiska, pytając ludzi o zaginionego malca. Coś tu było bardzo nie tak!

– O, wujek! – wykrzyknął w tym momencie chłopiec i puścił się biegiem w stronę straganów.

Tym razem jednak nie uciekł daleko, bo łysy natychmiast rzucił się za nim w pogoń, najwyraźniej nauczony już doświadczeniem. Złapał go za koszulkę i zatrzymał w miejscu. I w tym momencie zobaczyłam zielonookiego przystojniaka.

Festyn, który zmienił życie

Dziesięć minut później byłam już całkowicie pewna, że ten łysy z nadwagą to naprawdę ojciec dziecka. Powtórzył to sam Adrianek, a dodatkowo poświadczył Błażej, jego wujek. Okazało się, że był ze szwagrem i siostrzeńcem na festynie, a kiedy młody zniknął, pomagał go szukać.

– Mówię ci, w życiu nie byłem tak przerażony – wyznał, kiedy przy piwie z sokiem, na który panowie mnie zaprosili, przeszliśmy już na „ty”. – Przez głowę przelatywały mi najgorsze myśli… Rany boskie, chyba nigdy nie będę miał dzieci. Za duży stres.

Cóż, muszę przyznać, że Błażej nie dotrzymał słowa. Po tamtym festynie umówiliśmy się na rowery, półtora roku później się zaręczyliśmy, a niedawno wzięliśmy ślub. Kilka dni temu powiedziałam mu, że jestem w ciąży. Ucieszył się jak dziki, ale zaraz spoważniał.

– Musimy przygotować tyle rzeczy… – wymamrotał i w jego zielonych oczach mignęło to samo, co widziałam tamtego dnia przy stoisku z szalami. – Zabezpieczyć kontakty i drzwiczki szafek, kupić bramkę na schody, monitor oddechu i może jakieś szelki, gdy nauczy się chodzić…

– Spokojnie! – przerwałam mu ze śmiechem. – Ze wszystkim zdążymy. I jestem pewna, że my nie zgubimy naszego dziecka – dodałam, przytulając się do niego. – Aha, a propos… Twoja siostra jutro podrzuca nam Adrianka na kilka godzin. Oby znowu ci nie uciekł na rowerze.

Błażej jęknął, a ja parsknęłam śmiechem. Bo siostrzeniec męża wciąż sprawiał kłopoty, ale i tak oboje za nim przepadaliśmy. W końcu był naszym Amorkiem! Gdyby nie on i jego skłonności do oddalania się od opiekunów, nigdy byśmy się nie poznali.

 

Czytaj więcej