"Zakochałam się Marku, ale nie powiedziałam mu, że mam kilkuletniego syna. Ale w końcu musiałam to zrobić..."
Fot. 123RF

"Zakochałam się Marku, ale nie powiedziałam mu, że mam kilkuletniego syna. Ale w końcu musiałam to zrobić..."

"Wiem, jak mężczyźni reagują na rozwódki z dziećmi... Już niejeden mój adorator uciekł, gdzie pieprz rośnie, kiedy dowiedział się o Michasiu. A z Markiem tak wspaniale mi się rozmawiało, że nie chciałam go stracić..." Lilianna, 34 lata

Marka poznałam, kiedy wyprowadzałam psa, klnąc w myślach w najlepsze. Pies był bardzo świeżym nabytkiem, ale nie moim, tylko mojego byłego męża. Dla naszego synka. Naprawdę, samotna matka ma zajęć po kokardę, nawet bez małego, nienauczonego niczego, sikającego wszędzie szczeniaka!

Były mąż w ogóle nie liczył się z moim zdaniem

To prawda, że nasz synek miał niedawno piąte urodziny. To prawda, że od miesięcy błagał o pieska. Ale ja postawiłam stanowcze weto i Janusz doskonale o tym wiedział! Ale co dla człowieka, który całe dnie pracował, a po pracy grał w gry komputerowe, znaczy zdanie byłej żony... Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak to będzie wyglądało. Przez pierwsze kilka dni Michaś będzie wychodził z pieskiem, bawił się z nim, nie będzie odstępował go na krok... Ale potem straci zainteresowanie i to na moje barki spadną wszystkie obowiązki! Nie mogłam mieć o to pretensji, bo w końcu to jeszcze małe dziecko, ale rodzice powinni mieć więcej rozumu! Cóż, mój eks nigdy go nie miał. 

Wydawał się świetnym facetem. Ale czar szybko prysł

Powinnam posłuchać rodziców, kiedy odradzali mi to małżeństwo. Byłam jednak ślepo zakochana, a Janusz wydawał mi się najlepszym facetem pod słońcem. Spontanicznym, rozrywkowym, czułym... Niestety, te cechy absolutnie nie sprawdziły się w małżeństwie. Nagle okazało się, że mój wybranek nie potrafi pozbierać za sobą brudnych skarpetek, a kiedy patrzy na worek na śmieci, to doznaje nagłej ślepoty, bo nie widzi, że śmieci dosłownie wysypują się z kosza. Pocieszałam się, że na początku zawsze jest trudno, że trzeba czasu, żeby się dotrzeć.

Niedługo jednak na świat przyszedł Michaś i nagle zamiast jednego dziecka, miałam pod swoją opieką dwoje. Janusz niczego nie wiedział, niczego nie umiał, bał się trzymać małego na rękach, kąpać go, przebierać pampersy... A ja, do cholery, niby się nie bałam?! Ja też byłam śmiertelnie przerażona, ale jakoś musiałam sobie radzić.

Z czasem mieliśmy sobie z Januszem coraz mniej do powiedzenia. On ciągle grał w jakieś głupkowate gry, a ja byłam na skraju wytrzymałości. Prosiłam, tłumaczyłam, płakałam – wszystko na nic. W końcu, kiedy Michaś miał cztery lata, rozwiedliśmy się. Dla mnie nie zmieniło się nic. A raczej – zmieniło się na lepsze. Janusz i tak nie pomagał mi w opiece nad dzieckiem, a teraz chociaż nie musiałam mu gotować, prać i zamartwiać się, czy go nie wyleją, jeśli znów całą noc będzie grał i spóźni się do pracy.

Były mąż zaczął interesować się synem dopiero po rozwodzie

Paradoksalnie, po rozwodzie Janusz jakby bardziej zainteresował się Michasiem. W każdym razie bez słowa protestu zabierał go co dwa tygodnie na weekend i rozpieszczał, ile wlezie. Pizza na obiad, lody na kolację i frytki na śniadanie nie były niczym niezwykłym. Przynajmniej nie grał przy nim, bo wtedy w życiu nie powierzyłabym mu dziecka...

Tym razem jednak przesadził, i to bardzo. Wiedział, że w życiu nie zgodzę się na psa, a tym bardziej teraz, kiedy Michaś jest jeszcze mały. Wałkowaliśmy ten temat tysiące razy. Czy jednak mnie posłuchał? Ależ skąd! W dniu urodzin małego zabrał go na całe popołudnie, a potem odprowadził pod dom. Nie wszedł, tchórz jeden, bo wiedział, że wcisnę mu z powrotem tego psa! Kiedy Michaś stanął na progu ze szczeniakiem, było właściwie pozamiatane. Co innego odmawiać kupna psa, a co innego odbierać tego, którego już posiada... Przeklinałam więc w duchu i udusiłabym Janusza, gdyby mi się nawinął pod rękę – ale wyjść z psem przecież musiałam.

Zamyślona wpadłam na jakiegoś mężczyznę...

Właśnie rozmyślałam ponuro o tym, co będzie, gdy szczeniak urośnie i nie będzie mieścił się w mieszkaniu, kiedy wpadłam na jakiegoś mężczyznę. No cóż, byłam tak zamyślona, że nawet nie patrzyłam, gdzie idę...
– Przepraszam bardzo – przywołałam na usta uśmiech. Mężczyzna też się uśmiechnął.
– Jakiego ma pani pięknego psa! – zagadnął.
Sam na smyczy prowadził sporego kundelka. Odruchowo poprawiłam włosy.
– Mam go od niedawna – powiedziałam, sama nie wiem czemu.
Zazwyczaj nie wdaję się w pogawędki z nieznajomymi. Ale widać jest coś z prawdy w słowach, że posiadacze psów zawsze się ze sobą dogadają, bo od słowa do słowa i przeszliśmy razem dookoła cały park. Oczywiście, rozmawiając o naszych pupilach. Nie powiedziałam mu tylko, skąd w moim życiu wziął się pies.

Nazajutrz też przypadkiem na siebie wpadliśmy i tym razem zrobiliśmy dwa kółeczka po parku. Po tygodniu takich „przypadkowych spotkań” zatrzymywaliśmy się na kawę na wynos w sklepiku na rogu parku. Dobrze się nam rozmawiało o psach, książkach i filmach, ale nie poruszaliśmy poważniejszych kwestii. A ja nie przyznałam się, że mam dziecko... Z jednej strony – nie było za bardzo ku temu okazji. A z drugiej – wiem, jak mężczyźni reagują na kobiety z przeszłością... Już niejeden mój adorator uciekł, gdzie pieprz rośnie, kiedy dowiedział się o Michasiu. Nie, żebym na coś liczyła w związku z Markiem, ale tak dobrze spędzało nam się razem czas...

Wiedziałam, że musze mu powiedzieć prawdę, ale nie potrafiłam

Któregoś dnia zaprosił mnie nawet do kina, na film, który od dawna chcieliśmy obejrzeć. – Nie wiem, czy będę mogła – wykręciłam się.
– Wiesz, trudno znaleźć opiekę...
– Wiem – westchnął Marek. – Pamiętam, jak Azor był mały, też nie mogłem zostawiać go samego na dłużej, bo wszystko gryzł.
Nie przyznałam mu się wtedy, że to nie o opiekę nad Koleżką chodzi... Wiem, że to niepoważne, ale postanowiłam zostawić wszystko tak, jak jest. Tym bardziej że, jak mi się wydawało, Marek nie przepada za dziećmi. Miał siostrzeńców, ale mówił o nich, że to stado małych, rozpuszczonych diabełków.
– Pralka chodzi tam na okrągło, zabawki są rozrzucone po całym domu, a kiedy stamtąd wychodzę, to jeszcze przez cały dzień coś mi huczy w uszach – śmiał się.
Więc jak miałam mu powiedzieć, że i u mnie czasami tak to wygląda? A zaczęło mi na tej znajomości coraz bardziej zależeć i wiedziałam, że prędzej czy później Marek musi poznać prawdę... Nie spodziewałam się jednak, że to wszystko będzie wyglądało w taki sposób...

Szukałam syna i psa, gdy natknęłam się na Marka

Nasze miasteczko co roku organizowało letni festyn. Dużo śmieciowego jedzenia, występy kilku zespołów muzycznych, dmuchańce dla dzieci, piwo dla dorosłych... Michaś już od tygodnia nie mówił o niczym innym, bo w programie była też przejażdżka wozem strażackim, a ostatnio fascynowało go wszystko, co związane z gaszeniem pożarów. Oczywiście, zabraliśmy też ze sobą Koleżkę. Byłam pewna, że nie wpadnę na Marka, bo nie lubił takich atrakcji. Bawiłam się całkiem nieźle, a Michaś z Koleżką jeszcze lepiej. Wcinali hot dogi, buszowali w fontannie i biegali tak, że ledwo za nimi nadążałam. Czy raczej: nie nadążałam... '

Zatrzymałam się na chwilkę, żeby zawiązać sznurówki, a kiedy podniosłam głowę, w zasięgu wzroku nie było ani Michasia, ani Koleżki!
– Michaś, synku! – wołałam, rozglądając się wkoło. – Koleżka, do nogi!
Nigdzie ich jednak nie było! Z początku rozglądałam się jeszcze spokojnie, ale potem biegałam w kółko, a ludzie patrzyli na mnie jak na wariatkę.
– Michaś! Koleżka! – wołałam z rozpaczą.
Miałam już biec do organizatorów i poprosić, żeby ogłosili informację o zaginięciu mojego dziecka przez głośniki, kiedy spotkałam... Marka.
– Co się stało? – zapytał, kiedy wpadłam na niego zdyszana, z rozmazanym makijażem, ze łzami w oczach.
– Zgubiłam syna i psa! – wyszlochałam.
– Kogo? – Marek zrobił wielkie oczy, jednak szybko się zreflektował. – Rozejrzyjmy się jeszcze wokoło, a potem pójdziemy pod scenę, niech ogłoszą, że zgubił się chłopczyk – zdecydował.

Marek nie zerwał się, nie krzyknął ani nic z tych rzeczy

Wziął mnie za rękę i ruszyliśmy przez tłum. Opisałam mu, jak jest ubrany Michaś. Wypatrywałam ze wszystkich sił, ale nigdzie nie widziałam jego zielonej koszulki.
– Patrz, tam! – zawołał nagle Marek. Ścisnęło mi się serce, kiedy zauważyłam Michasia, a przy nim drepczącego psiaka. Chwyciłam małego w objęcia i z przerażeniem spostrzegłam krew na jego bluzeczce!
– Kochanie, co się stało? – zapytałam z drżącym sercem. Synek machnął małą łapką.
– To tylko ketchup, mamusiu – powiedział, a potem nagle zzieleniał.

Już wiedziałam co się święci, ale Marek oczywiście nie. Po chwili jego buty i spodnie pobrudziła malownicza plama wymiocin. Popatrzyłam na niego z przerażeniem, w końcu ja mogę to znieść, bo jestem matką, ale obcy mężczyzna, i to w dodatku taki, przed którym zataiłam, że mam Michasia... Marek jednak nie zerwał się, nie krzyknął ani nic z tych rzeczy. Wziął Michasia na barana, Koleżkę pod pachę i odwiózł nas do domu. A potem przez dwie godziny układał z Michasiem klocki. I nawet, kiedy wychodząc nad ranem, nastąpił gołą stopą na mały, wredny klocek, ani się nie skrzywił! 

 

 

Czytaj więcej