"Miałam dość randek i rozczarowań. A potem los podsunął mi miłość w najmniej romantyczny sposób"
Fot. 123 RF

"Miałam dość randek i rozczarowań. A potem los podsunął mi miłość w najmniej romantyczny sposób"

"Od porażek sercowych po miłość do spacerów, kawy, książek kryminalnych oraz… jasnych sytuacji w związku. Jesteśmy ze sobą od trzech lat i wszystko wskazuje na to, że wcale nie szukając, trafiliśmy na siebie idealnie. A że w mało romantycznych okolicznościach? Cóż, nie można mieć wszystkiego…" Agnieszka 37 lat

„Ja po prostu nie mam szczęścia w miłości”, myślałam, spoglądając przez okno na podwórko. Złota polska jesień powoli przechodziła w rdzawą listopadową, temperatura spadała, liście przyklejały się do samochodowych szyb i szeleściły pod stopami, coraz cieplej opatuleni ludzie dokądś się spieszyli, za czymś gonili, czegoś szukali, tylko ja tkwiłam w miejscu. I, co gorsza, wcale nie zamierzałam się ruszać. Nie miałam siły ani ochoty na kolejną spektakularną porażkę…

I już sama nie wiedziałam, czy to ja wybieram niezdolnych do miłości facetów, czy takie moje kulawe szczęście, że każdy związek prędzej czy później kończy się malowniczą klęską…

Tomek, narzeczony jeszcze z czasów studiów, tuż po tym, jak razem zamieszkaliśmy, zakochał się w młodej pani doktor, która prowadziła z nami zajęcia z historii sztuki. Z wzajemnością. Czy mogłam im stawać na drodze? Albo taki Adaś, przystojniak, którego poznałam podczas pierwszego wyjazdu służbowego. Jak on pięknie o mnie zabiegał! Romantyczne kolacje na plaży, śniadania do łóżka, wiersze i kwiaty… Potrafił przejechać trzysta kilometrów, żeby zabrać mnie na nocny spacer po mieście! Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w domu czeka na niego żona. I trójka dzieci. Jacusia przejrzałam szybko. Gdy po raz siódmy odebrał w czasie randki telefon od mamusi, dałam sobie spokój. Potem jeszcze wdałam się w romans z szefem. To nie było mądre ani rozsądne. Ale cóż, on wiedział, jak mnie uwieść, a ja po prostu straciłam dla niego głowę. Było namiętnie, intensywnie i… krótko. A kiedy się skończyło, musiałam zmienić pracę.

Lata mijały, moje koleżanki wychodziły za mąż, rodziły dzieci, a ja nadal chodziłam na randki, z których absolutnie nic nie wynikało.

Szalony romans

Wreszcie Jadźka, moja przyjaciółka, zaprosiła mnie na urodzinową kolację. To miała być babska impreza. I była, dopóki na horyzoncie nie pojawił się jej kuzyn, Maciek, szef kuchni w najlepszej w mieście restauracji, który miał dla nas gotować. I robił to naprawdę bosko! Jego ravioli z szałwią i palonym masłem sprawiły, że znalazłam się w kulinarnym niebie! Poza tym świetnie opowiadał, a jeszcze lepiej mieszał drinki. Miał niebieskie oczy, chłopięcą blond czuprynę oraz niski głos, który przyprawiał mnie o ciarki. Pod koniec wieczoru zaproponował, że odwiezie mnie do domu. Nie protestowałam. Również wtedy, gdy wszedł do mojego mieszkania. I gdy bardzo delikatnie, acz zdecydowanie wprosił się do mojego łóżka…

To był szalony czas. Z weekendami, w czasie których nie wychodziliśmy z sypialni, kolacjami, które dla mnie gotował, i cudowną bliskością, która sprawiała, że czułam się jak w niebie. I że pomyliłam to, co się między nami działo, z miłością. Otrzeźwienie przyszło po pół roku naszego związku. Miałam spotkanie służbowe w restauracji w sąsiednim mieście. I wszystkiego bym się spodziewała, ale nie tego, że kilka stolików dalej będzie siedział mój facet, trzymając za rękę jakąś kobietę i patrząc jej głęboko w oczy. Maciek na początku się zmieszał, ale szybko odzyskał rezon.

– Poznajcie się, to jest Madzia – przedstawił dziewczynę. – Moja przyjaciółka.

Stałam tam i nie rozumiałam, co on do mnie mówi. Myślałam, że zemdleję.

Dopiero wieczorem Maciek wytłumaczył mi, że od zawsze lepiej dogadywał się z kobietami niż z facetami. I że ma bliskie sercu przyjaciółki, które wiele dla niego znaczą. I tak, spotyka się z nimi, robią różne rzeczy, czasami wyjeżdżają… I nie zamierza z tego rezygnować, bo w związku trzeba sobie dawać wolność.

– W wolności jest piękno – zakończył, a ja… kazałam mu iść do diabła.

Dość szukania

Miałam dość. Czułam się tak strasznie oszukana.

– Słuchaj, ja cię bardzo przepraszam… Nie wiedziałam, że Maciuś wywinie taki numer – pocieszała mnie Jadźka. – Ale przecież na Maćku świat się nie kończy. Na pewno gdzieś tam jest ktoś idealny dla ciebie, kto czeka, żeby go znaleźć. Tylko nie wolno się poddawać. I trzeba szukać.

– O nie, moja droga. Ja już się dość naszukałam! – wkurzyłam się. – A im bardziej szukałam, tym gorzej trafiałam. Ale koniec z tym. Teraz ja sobie usiądę i poczekam, aż ktoś mnie znajdzie…

– Albo i nie – wtrąciła Jadzia.

– Albo i nie. – Wzruszyłam ramionami.

Akurat zaczynała się jesień. Piękna, kolorowa, słoneczna. Pracowałam zdalnie, z domu. W wolnym czasie chodziłam na długie spacery nad rzeką, a w drodze powrotnej wstępowałam na kawę dyniową do osiedlowej kawiarenki. Gotowałam sobie dobre jedzenie, czytałam, oglądałam filmy i… było mi dobrze. Tylko czasem, na widok jakiejś zakochanej parki, coś ściskało mnie w żołądku.

– I co? Dojrzałaś już do tego, żeby się zalogować w aplikacji randkowej? – pytała regularnie Jadźka.

– Nie – odpowiadałam. Tłumaczyłam jej, żeby już dała sobie spokój, bo ja zdania nie zmienię. Ale Jadźka nie byłaby Jadźką, gdyby potrafiła odpuścić. Z ostatniej wyprawy w góry przywiozła mi figurkę amorka, podobno na szczęście w miłości. Śmiałam się z tego, ale prezent przyjęłam.

A kilka dni później spotkałam w mieście Maćka. Szedł z Madzią, która… była w ciąży. Próbował do mnie zagadać, ale minęłam ich bez słowa. Szłam ulicą, a łzy płynęły mi po twarzy. Miałam gdzieś to, że ludzie patrzą. To… to wszystko nadal tak bardzo bolało.

Pierwszą rzeczą, na jaką natknęłam się po powrocie do domu, była nieszczęsna figurka amorka. Chwyciłam ją i ze złością cisnęłam do kosza na śmieci. Uznałam, że miłość i romantyczne związki są przereklamowane. Pogrążyłam się w rozpaczy. Pogoda sprzyjała, bo na niebie wisiały niskie chmury, z których padał deszcz.

Amorek ze śmietnika

Słońce pojawiło się dopiero po kilku dniach, a ja postanowiłam wrócić do żywych i ogarnąć mieszkanie. Posprzątałam kuchnię, pozbierałam rozrzucone po kątach chusteczki higieniczne i wyciągnęłam z koszy worki ze śmieciami. Włożyłam wyjściowe dresy i klapki i ruszyłam do kontenerów. Worków miałam sporo, a na domiar złego jeden z nich się rozerwał i coś z niego wypadło, z łoskotem uderzając o płyty chodnika.

– Coś ci wypadło! – usłyszałam męski głos.

– Wiem! – rzuciłam, na wszelki wypadek nie oglądając się za siebie. – Zaraz po to wrócę!

– Nie trzeba, już niosę! – roześmiał się wysoki chłopak w klapkach i dresie, podchodząc do mnie. – Naprawdę chcesz wyrzucić tego słodkiego amorka?

– A po co mi on? – mruknęłam.

– To ja sobie go wezmę. Podobno przynosi szczęście w miłości. Nie wiadomo, kiedy się przyda… – westchnął. – Widzę, że sprzątasz. – Uśmiechnął się. – U mnie nie dało się już przejść z pokoju do kuchni. Wszystko przez to, że pracuję z domu i miałem ostatnio huk roboty. Moja lodówka świeci pustkami, od dwóch dni nie piłem kawy… – Nagle się roześmiał. – Ale co ja ci się będę żalił… Może przyjmiesz zaproszenie na kawę do tej osiedlowej knajpki? Podobno mają dobrą, dyniową.

– Mają. – Uśmiechnęłam się. – I przyjmę. Pod warunkiem, że to będzie kawa czysto… ja wiem? Sąsiedzka? Gdzie mieszkasz?

– Naprzeciwko, pod piątką, niedawno się wprowadziłem – wyjaśnił.

– Popatrz, a ja pod siódemką…

I poszliśmy, w dresach i klapkach na kawę czysto sąsiedzką. Franek okazał się świetnym rozmówcą i kompanem. A także sąsiadem, na którego zawsze mogłam liczyć. Poza tym, jak się okazało, wiele nas łączy… Od porażek sercowych po miłość do spacerów, kawy, książek kryminalnych oraz… jasnych sytuacji w związku. Jesteśmy ze sobą od trzech lat i wszystko wskazuje na to, że wcale nie szukając, trafiliśmy na siebie idealnie. A że w mało romantycznych okolicznościach? Cóż, nie można mieć wszystkiego…

 

Czytaj więcej