„Stróżówka nie była wielka, ale przytulna i ciepła. Stały tu wygodna kanapa, fotel i duże biurko, na którym ustawiono monitor komputera. Cisza, spokój – idealne warunki, żebym mógł pisać swoją pracę magisterską poświęconą inskrypcjom nagrobnym. I właśnie z jedną z takich inskrypcji wiąże się niesamowita historia...” Robert, 28 lat
Gdy byłem na piątym roku filologii polskiej, prawie nie miałem już zajęć. Zostało mi napisanie pracy magisterskiej o inskrypcjach nagrobnych. Materiały do niej zbierałem, spacerując po dużym miejskim cmentarzu. Pewnego razu na tablicy przy cmentarnej bramie wśród różnych nekrologów dostrzegłem takie ogłoszenie: Poszukiwany stróż do pracy na cmentarzu. Praca zmianowa. Wiadomość w stróżówce. „Robota idealna dla mnie”, stwierdziłem. „Zgarnę trochę grosza, specjalnie się nie narobię, a może nawet znajdę chwilę na wymęczenie choć kilku rozdziałów mojej pracy magisterskiej”.
Niewiele się zastanawiając, zacząłem szukać stróżówki. Obszedłem dookoła zabytkową kaplicę i tuż obok kostnicy dostrzegłem murowaną przybudówkę. Złapałem za starą żelazną klamkę i otworzyłem drzwi. W środku zastałem staruszka, który oglądał telewizję. Zlustrował mnie uważnie, wyjaśnił co i jak i skierował do budynku dyrekcji.
Rozmowa z dyrektorem cmentarza trwała kilkanaście minut. Facet wybadał mnie, czy aby nie jestem satanistą, który nocami będzie odprawiał na grobach jakieś rytuały, czy nie jestem hieną cmentarną, złodziejem czaszek (ponoć studenci medycyny słono za nie płacą), niepoważnym żartownisiem czy imprezowiczem, który będzie tu urządzać libacje. Ale widocznie zrobiłem na nim dobre wrażenie, bo już następnego dnia miałem przyjść na nocną zmianę.
„Nie no, naprawdę. Po co kończyć studia, skoro praca stróża jest taka fajna?”, myślałem kilka dni później. Stróżówka nie była wielka, ale przytulna i ciepła. Stały tu wygodna kanapa, fotel i duże biurko, na którym ustawiono monitor komputera. Na nim, dzięki obrazowi z zewnętrznych kamer, można było zobaczyć podgląd kilku miejsc na cmentarzu.
– Tu zazwyczaj jest spokój – powiedział mój zmiennik, pan Stanisław. – Ale jak już się coś dzieje, to się dzieje.
– Ale że co, duchy? – ironizowałem.
– Złodzieje. Tylko złodzieje. No i czasem chuligani coś tam zdewastują. Najczęściej nad ranem. Ale zazwyczaj jest spokój. Ludzie mają respekt...
– Chyba nie przed panem. – Zmrużyłem oko.
– Przed duchami – odparł staruszek, patrząc na mnie uważnie. – Nie boisz się, chłopcze?
– Nie boję się tego, co nie istnieje. – Wzruszyłem ramionami. – Ja wierzę tylko w to, co można zobaczyć, dotknąć i zmierzyć.
– Pożyjesz, zobaczysz. – Pan Stanisław pokiwał głową i chwilę później poszedł, bo skończył zmianę.
Gdy wyszedł, rozłożyłem sobie na biurku mój laptop, notatki i książki. Było jeszcze na tyle wcześnie, że mogłem spokojnie popracować. Bo przestępcy grasują późno w nocy albo nad ranem, jak to ujął pan Stanisław.
Zabrałem się do roboty. Dziwne, ale jeszcze nigdy tak dobrze mi się nie pisało mojej pracy! Może dlatego, że temat i miejsce współgrały ze sobą. Miałem ciszę, nikt mi nie przeszkadzał, robiłem sobie jedną kawę za drugą i klepałem w klawiaturę laptopa jak szalony...
A jednak w pewnym momencie musiałem przysnąć. Śnili mi się jacyś goście, ktoś pukał do drzwi i pukał, a ja nie mogłem otworzyć, bo nogi miałem splątane kołdrą, i męczyłem się, próbowałem oswobodzić, a ktoś pukał i pukał.
Nagle zorientowałem się, że naprawdę ktoś łomoce do drzwi i zerwałem się na równe nogi. W małym okrągłym lusterku wiszącym nad biurkiem dostrzegłem swoją zapuchniętą twarz. Na policzku czerwonym śladem odbiła się klawiatura laptopa, na której się widocznie położyłem. Otworzyłem, nie zastanawiając się, kto to może być...
Przed drzwiami stał starszy, brodaty mężczyzna.
– Pana Stanisława nie ma – wyjaśniłem.
Byłem pewien, że to jakiś jego znajomy, bo w stosownym wieku, a staruszek był bardzo towarzyski.
– Tak, wiem – usłyszałem. – Mogę na chwilę?
– W zasadzie nie powinienem przyjmować tu gości. Poza tym... – dodałem, zerkając nad wiszący na ścianie zegar, który wskazywał dwunastą w nocy – to nie jest godzina odpowiednia na wizyty.
– Proszę mnie wpuścić, nie pożałuje pan – upierał się.
– Ale czego pan chce? Pana Stasia nie ma. Nie mogę wpuszczać obcych – tłumaczyłem.
– Widzisz, chłopcze, ja nie jestem obcy – westchnął ciężko i popatrzył na mnie jakoś tak, że zmiękłem i go wpuściłem.
Dlaczego? Może w głębi ducha jednak czułem się trochę nieswojo nocą na cmentarzu i czyjaś obecność dodawała mi otuchy? Nie wiem. W każdym razie w końcu pozwoliłem mu wejść i nawet zaproponowałem kubek kawy. Zgodził się skwapliwie, gładząc siwą brodę. I już chwilę później bez ogródek zabrał się do przeglądania moich notatek!
– Co pan robi? – wkurzyłem się.
– O, tego szukałem – ucieszył się. – Widzisz, chłopcze, zapisałeś tu taką inskrypcję... – Postukał palcem w notatki.
Zerknąłem na nie. „Najukochańszy i najwierniejszy mąż tu leży w grobie. Póki życia będę kochać i pamiętać o Tobie. Żona“, głosił napis, który wczoraj spisałem z dość oryginalnego grobu ozdobionego rzeźbioną głową zmarłego.
– To ja sobie nie życzę, żeby to się znalazło w twojej pracy magisterskiej – powiedział bez ogródek starzec.
– A co pan ma do mojej pracy? Nie znam pana! – krzyknąłem. – Proszę stąd wyjść!
– Proszę mnie posłuchać – wtrącił. – Ta inskrypcja mija się z prawdą. Ten, który leży w tym grobie, był niewiernym, złym, niegodnym swej żony mężem. Biedactwo nigdy się nie dowiedziało, jak ją ten facet krzywdził. Dlatego wymyśliła to rzewne i naiwne epitafium. Ale lepiej tego nie rozpowszechniać. I mam jeszcze jedną prośbę. Żeby mi pan pomógł zmienić napis na tym nagrobku. Na taki: „Żono, wybacz mi grzechy moje, za które teraz cierpię w czyśćcu znoje…“.
– Ja? Niech pan idzie do kamieniarza – wkurzyłem się. – Albo powie tej żonie czy co...
– Ona też już nie żyje – westchnął facet.
– No to trudno. To nie moja sprawa – irytowałem się coraz bardziej na wariata, który zawracał mi głowę.
Właściwie to zaczynałem się go bać.
Na szczęście chyba dostrzegł moją irytację, bo szybko się ulotnił.
– Szaleniec! – parsknąłem wkurzony.
Następnego dnia opowiedziałem o wszystkim mojemu zmiennikowi.
– A, to pewnie profesor... – Pokiwał w zamyśleniu głową, ale nie chciał mi zdradzić, kim był ów dziwak profesor.
Kilka miesięcy później szczęśliwie obroniłem pracę magisterską i porzuciłem etat stróża. Rozpocząłem staż w szkole podstawowej jako nauczyciel języka polskiego, ożeniłem się.
Pewnego wiosennego ranka zabrałem moją świeżo poślubioną małżonkę na spacer po owym cmentarzu. Opowiedziałem jej historię z moim szalonym nocnym gościem. Agnieszka stwierdziła wtedy, że chciałaby obejrzeć nagrobek, o którym mówił mężczyzna.
Bez trudu odszukaliśmy go w alejce drogich, wielkich grobów, w której leżeli najbogatsi i szczególnie zasłużeni mieszkańcy naszego miasta. W okazałym nagrobku z piaskowca leżał jakiś profesor zmarły w 1975 roku. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że kamień częściowo został zeszlifowany i wybito na nim nowy napis: „Żono, wybacz mi grzechy moje, za które teraz cierpię w czyśćcu znoje...“.
W dodatku zrobiło mi się trochę nieswojo, gdy przyjrzałem się rzeźbionemu popiersiu zmarłego. Coś za bardzo przypominał dziwnego brodatego starca, który mnie odwiedził...
– A jednak zbłąkana dusza znalazła w końcu kogoś, kto jej pomógł – odezwała się Agnieszka, jakby czytała w moich myślach.
– Jaka zbłąkana dusza? – Zaśmiałem się. – Teraz sobie myślę, że to wszystko mi się przyśniło... Byłem zmęczony pisaniem i tyle. – Wzruszyłem ramionami.
– W każdym razie, kochanie, nie popełnij tego błędu, co profesor. – Agnieszka uśmiechnęła się chytrze. – Bo potem będziesz musiał tak jak on po nocach nagabywać biednych pracowników cmentarza...