"Marcin pił praktycznie codziennie. Długo nie widziałam w tym większego problemu..."
Fot. 123 RF

"Marcin pił praktycznie codziennie. Długo nie widziałam w tym większego problemu..."

"Kiedy się poznaliśmy, Marcin zachwycił mnie swoim poczuciem humoru. Kochał życie i umiał się nim cieszyć. Już wtedy pił sporo, ale nie wydawało mi się to niepokojące. Kto w naszym kraju nie pije? Myślałam, że taką ma konstrukcję, że alkohol pomaga mu się rozluźnić, że ma dużo stresów. Nie pamiętam dokładnie, kiedy zapaliła mi się lampka alarmowa..." Karolina, 34 lata

– Nic nie boooli taaak jak żyyycie! – śpiewał Marcin, zataczając się z lekka.
– Ciszej… bo wszystkich pobudzisz! – Zatkałam mu usta ręką.
Pocałował mnie we wnętrze dłoni. Udało mi się jakoś wepchnąć go do windy. Nacisnęłam odpowiedni guzik i ruszyliśmy na nasze czwarte piętro. Ściślej biorąc: na moje.
– Aleee lubisz mnie troszkę? – bełkotał.
– Lubię, lubię – uspokoiłam go, zastanawiając się równocześnie, czy to aby prawda.

Kochałam go, ale miałam już dość jego picia

Kiedy się poznaliśmy, Marcin zachwycił mnie pogodnym usposobieniem. Był taki radosny, kochał życie i umiał się nim cieszyć. Już wtedy pił sporo, ale nie wydawało mi się to niepokojące. Kto w naszym kraju nie pije? Sama nie jestem abstynentką.  Nie widziałam nic nagannego w uwielbianym przez Marcina śródziemnomorskim trybie życia: spotkać się z przyjaciółmi, wypić kieliszek wina do obiadu, czemu nie? Lekki rausz jest przyjemny. Dolce vita po prostu. Przez długi czas miałam klapki na oczach. I to mimo ewidentnych dowodów.
– Hej, a ten twój amant to nie za dużo tankuje? – wypaliła bezceremonialnie moja siostra, jak to ona, po wspólnej imprezie.
Obraziłam się.
– Pije za swoje i nie w godzinach pracy, więc co mnie to obchodzi – odparłam chłodno. – Nie mój cyrk, nie moje małpy. Każdy ma prawo bawić się, jak lubi. Dorosły jest, nie będę go niańczyć.
Ale jednak niańczyłam, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy. Bo czymże innym jak nie niańczeniem było nieustanne wynajdowanie usprawiedliwień? „Taką ma konstrukcję, nerwus jest, ciągle w biegu, ciągle pobudzony, sam o sobie mawia, że ma ADHD – alkohol pomaga mu się rozluźnić”, myślałam. Albo: „Ciężki okres przechodzi, mnóstwo stresów, potrzebuje się jakoś rozładować. Jest odpowiedzialny, niczego nie zawala, nie prowadzi po pijaku ani nic takiego. Poza tym co to za nieznośna skłonność zaglądania bliźnim do łóżka i do kieliszka, oceniania, mieszania się w cudze sprawy, wytykania ludziom, jak mają żyć. Może po prostu szanujmy innych i ich wybory, a zajmijmy się sobą. Tak, Marzenko, zajmij się sobą, a nie krytykowaniem faceta swojej siostry. Masz swoje przejścia, rozumiem, jesteś przeczulona. Ale nie rób alkoholika z każdego, kto wypije butelkę wina na imprezie!”.
Byłam zakochana, chciałam widzieć jasne strony rzeczywistości. Tak to sobie wszystko tłumaczyłam. Poza tym, mimo nadużywania alkoholu, Marcin to był naprawdę złoty człowiek.

W końcu poczułam, że coś tu jednak nie gra

Nie pamiętam dokładnie, kiedy zapaliła mi się lampka alarmowa. W którymś momencie jednak zdałam sobie sprawę, że coś tu nie gra...
Mój narzeczony miał swoją grupę przyjaciół, z którymi spotykał się co tydzień na piąteczkowe pogaduchy. To była świętość. Z różnych rzeczy mógł zrezygnować, ale piąteczek był nietykalny. No i OK. Ja nie jestem taka, co to musi wisieć na facecie dwadzieścia cztery godziny na dobę, niech sobie ma swoje życie towarzyskie. Na wspólne wyjścia przeznaczaliśmy soboty, a w piątek on sobie szedł z kolegami do knajpy albo łupali w ping-ponga w garażu jednego z nich. Nie na sucho oczywiście. Zawsze przysyłał mi zdjęcie z imprezy, czasem jakichś wygłupów, zwykle stołu z trunkami. Po pewnym czasie zauważyłam, że picie i opowieści o piciu zajmują coraz więcej miejsca w całości przekazu.
– Jak tam Andrzej? Sprzedał ten samochód wreszcie? – pytałam na przykład.
– Andrzej spoko. Bimberek przyniósł pierwsza klasa – odpowiadał mój narzeczony.
„Kiedy będziesz?”, pisałam SMS-a, żeby wiedzieć, czy czekać na niego z ciepłą kolacją, czy nie. „Nie wiem. Jeszcze pijemy”, brzmiała odpowiedź. Nie: „jeszcze gramy” czy „jeszcze rozmawiamy”... W innych sytuacjach towarzyskich też dominowały opowieści, kto z kim ile flaszek zrobił, jak bardzo żeśmy się skuli i tym podobne. Zaczynało mnie to drażnić. Tego typu przechwałki, ile kto wypił, zdarzają się na ogół nastolatkom, nie facetom po trzydziestce. Wyglądało to tak, jakby spotkania, rozmowy, wycieczki były tylko mniej istotnym dodatkiem do picia. Powoli docierało do mnie, że mój chłopak ma problem.
– Ej, może byś trochę ograniczył picie? Nie masz wątroby z tytanu… – zaproponowałam delikatnie.
To było w niedzielę po wyjątkowo zakrapianej sobocie.
– Lubię pić. – Marcin się nachmurzył i strzelił mi swoją ulubioną gadkę o niewtrącaniu się w cudze życie. Nawet podzielałam ten pogląd, ale tylko w pewnym stopniu. Bo to również moje życie.
– No OK! Ograniczę, jak ci tak zależy. – Podniósł ręce w obronnym geście. – Będę pił tylko w piątki. Zadowolona?
Skrzywiłam się. Potraktował całą sprawę lekceważąco, jakbym marudziła bez powodu i w ogóle, proszę państwa, co za upierdliwa kobieta… Sztywniara, nie umie się bawić. Za to on umiał się bawić na całego...

Marcin pił praktycznie codziennie

Oprócz piąteczkowych spotkań był środowy tenis, który kończył się w knajpie, niedzielne rowery z butelkami dzwoniącymi w sakwach, poniedziałkowe wprowadzanie się w nastrój na początku tygodnia, przypadkowe spotkania bez okazji… Policzyłam to wszystko i wyszło mi, że mój chłopak pije właściwie codziennie, a upija się co najmniej dwa razy w tygodniu! Przeraziłam się.
Marcin! Nie jest dobrze! Weź się w garść, nie pij tyle! – błagałam.
– No przecież nie piję!... Nic!... Tylko takiego o, tyciutkiego jednego drineczka, o zobacz, jaki malutki… – Marcin był już wcięty i w pojednawczym nastroju. – Nic nie piję… Zupełniuś… ko…
Postanowiłam poczekać z rozmową do następnego dnia.
– Masz rację – przyznał nazajutrz, siedząc nad kubkiem kawy. – Przeginam. Ale już koniec. W tym tygodniu ani grama. Obiecuję.
To był wtorek. Już w środę wrócił nawalony po tenisie.
– Bo przegraliśmy i było nam smutno... Musieliśmy się jakoś wzmocnić. Przegraliśmy w ostatnim secie, czy ty to rozumiesz? Czy ty rozumiesz mnie jako mężczyznę? – bełkotał.
Nie byłam pewna, czy chcę go rozumieć.

To już nie był facet, którego pokochałam

Kiedyś na jego obietnicach można było polegać. Jak się umówił, dotrzymywał terminu. Był punktualny. Teraz coraz więcej rzeczy zawalał. Patrzyłam, jak powoli znikał ten cudowny, ciepły złoty człowiek, którego pokochałam, a zamiast niego pojawiał się jakiś niepoważny gówniarz. Czułam się jak w pułapce. Z jednej strony unikałam radykalnych kroków, awantur, ultimatum, bo bałam się, że go stracę. Z drugiej, zaczęło do mnie docierać, że jeśli nic nie zrobię, stracę go na pewno. Już teraz znajomi patrzyli na mnie z mieszaniną politowania i troski, nie było to miłe.
Czara goryczy przelała się przed moimi urodzinami. Planowaliśmy wspólne wyjście, przyszykowałam się. Z wyjścia oczywiście nic nie wyszło, bo Marcin zasiedział się u kolegi. Wrócił przed jedenastą, ze sfatygowanym bukietem i butelką wina.
– Przeprszszzmmm… troszkę się spóźniłem… – Próbował mnie objąć. – To gdzie idziemy? Może jednego przed wyjściem?

To było o jeden kieliszek za daleko...

Wtedy coś we mnie pękło. Złapałam torbę turystyczną z szafy, wrzuciłam do niej byle jak garść gaci, koszulek, dorzuciłam maszynkę do golenia i szczoteczkę do zębów. Cały ten majdan wystawiłam za drzwi na korytarz, wypychając też właściciela.
– Jak chcesz chlać, proszę bardzo, ale nie tu! – oświadczyłam. – Mam dość powrotów nad ranem i pijackiego bełkotu. Powinieneś się leczyć, jesteś chory!
– Ale kochanie, zrozum… – Marcin próbował przytrzymać drzwi, jednak byłam silniejsza.
– Won. Wróć, jak będziesz trzeźwy.
Nie wiem, co będzie dalej. Na wszelki wypadek przygotowuję się na to, że nie wróci…

 

 

Czytaj więcej