"Nikt nie rozumiał mojej żałoby po psie. Dziś już wiem, że mam prawo do żalu i łez..."
Fot. 123 RF

"Nikt nie rozumiał mojej żałoby po psie. Dziś już wiem, że mam prawo do żalu i łez..."

"Kiara była moją przyjaciółką przez ponad trzynaście lat. Ufałam jej nawet w kwestii wyboru męża. Gdy odeszła, cierpiałam. Niewiele osób rozumiało mój stan. Oczywiście każdy współczuł mi utraty psa, ale gdy mój smutek nie przeszedł po dwóch dniach, ludzie patrzyli na mnie z politowaniem. Mówili, że to jednak tylko pies, że przesadzam..." Marta, 50 lat

Wstałam w kiepskim nastroju. Ciężko mi było zebrać się z łóżka. Była sobota. Zwykle w sobotnie przedpołudnia zabierałam swoją Kiarę na dłuższy spacer, żeby wynagrodzić jej to, że w tygodniu nie mam czasu na dłuższe wędrówki. Teraz spojrzałam w kierunku drzwi, przy których nadal wisiała smycz, i poczułam, jak do oczu napływają mi łzy. Jeszcze tak niedawno siedziała przy drzwiach, merdając rudym ogonem. Nawet gdy miała już coraz mniej sił i była coraz słabsza, w sobotę od rana czekała na spacer. 

Koleżanki nie rozumiały, że cierpię po stracie Kiary

Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek telefonu. 
– Cześć, po południu idziemy z Anką na zakupy i plotki, idziesz z nami? – zapytała koleżanka.
Szczerze mówiąc, nie miałam najmniejszej ochoty na pogaduszki i beztroskie włóczenie się po sklepach. Zupełnie nie byłam w nastroju. 
– Dzięki, ale nie tym razem, smutno mi – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. 
– Ojej, a stało się coś? – zapytała zatroskana. 
– Wiesz – wzięłam głęboki oddech – tydzień temu pożegnałam Kiarę, nie mogę się pozbierać. 
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. 
– Marta, ja nie chcę być niewrażliwa, naprawdę rozumiem, że ci smutno. No ale przecież tak to już jest, że psy żyją krótko. Nie powinnaś zamykać się w domu, bo twój pies zdechł. Nie uważasz, że to przesada? – zapytała. 
– Jolu, ty nic nie rozumiesz. Dla mnie to była przyjaciółka i trudno jest mi się pogodzić z jej odejściem. W każdym razie, idźcie na zakupy beze mnie – odpowiedziałam. 
Zrobiło mi się przykro. Czy to naprawdę tak trudno zrozumieć, że jeśli spędza się ze stworzeniem kilkanaście lat, to moment pożegnania jest trudny? 

Kiara byłą moją najwierniejszą przyjaciółką

Kiarę miałam od trzynastu lat. Adoptowałam ją tuż po rozwodzie. To był dla mnie bardzo trudny czas, a ona wniosła w moje życie trochę radości i energii, motywowała do wstania z łóżka. Szybko zżyłam się z tym rudym psiakiem o mądrym spojrzeniu. Stałyśmy się swoimi towarzyszkami i przyjaciółkami. Miałyśmy swoje rytuały i zwyczaje, znałyśmy się na wylot i ufałyśmy sobie bezgranicznie. Gdy po jakimś czasie zaczęłam umawiać się z mężczyznami, zwracałam baczną uwagę na to, czy Kiara ich lubi. Miała nosa do ludzi, więc gdy powarkiwała na jakiegoś absztyfikanta, zaczynałam go baczniej obserwować i zwykle okazywało się, że faktycznie miał coś za uszami. Karola za to polubiła od razu! Do dzisiaj śmieję się, że został moim drugim mężem, bo Kiara go zaakceptowała, inaczej nic by z tego nie było. 
Gdy zaczęła niedomagać, bardzo to przeżyłam. Starałam się utrzymywać ją w dobrej formie za wszelką cenę, ale czas był bezlitosny. Choroby pojawiały się jedna po drugiej i w końcu usłyszałam od pani weterynarz:
– Pani Marto, nadszedł jej czas. Nie możemy nic więcej zrobić. Oszczędźmy jej dalszego cierpienia. 
Na te słowa zalałam się łzami, ale spojrzałam w oczy Kiary i wiedziałam, że lekarka ma rację, czas na pożegnanie. Byłam przy suni do końca. Odeszła wtulona ufnie w moje kolana, głaskana za uchem, tak jak lubiła najbardziej. A potem w domu zrobiło się pusto. Oboje z Karolem nie mogliśmy przyzwyczaić się do nowej sytuacji. 
Najgorsze jednak było to, że niewiele osób rozumiało mój stan. Oczywiście każdy współczuł mi utraty psa, ale gdy mój smutek nie przeszedł po dwóch dniach, ludzie patrzyli na mnie z politowaniem. Czasem usłyszałam, że to jednak tylko pies, innym razem, że przesadzam. Zięć chciał nam sprezentować szczeniaczka. Gdy zaprotestowałam, mocno się zdziwił. 
– No przecież tęskni mama za psem! 
– Tęsknię za Kiarą, nie za jakimkolwiek psem – sprostowałam, a on pokręcił głową z niedowierzaniem. 

I tak mijały dni. Przestałam się zwierzać ze swojego smutku

Raz czułam się lepiej, raz gorzej. Jednego dnia funkcjonowałam normalnie, innego widok podobnego psa na ulicy powodował u mnie skurcz w sercu. Już sama zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno wszystko ze mną w porządku, czy nie przesadzam. Starałam się stłumić emocje, które mną targały. 
Aż pewnego dnia w pracy koleżanka zaczęła opowiadać o tym, że przygarnęła psa ze schroniska. Drobiazg, prawda? A we mnie odżyły wspomnienia i musiałam wyjść z pokoju, by nie rozpłakać się przy wszystkich. Schowałam się w pokoju socjalnym i usiłowałam opanować łzy. 
– Hej, wszystko w porządku? – Po chwili weszła tam Maja, właśnie ta dziewczyna, która adoptowała psa. 
– Tak, zaraz się ogarnę – zapewniłam, ocierając mokre policzki. 
– Przepraszam, nie pomyślałam, że to może być dla ciebie drażliwy temat – powiedziała łagodnie. 
– Daj spokój, nie szkodzi, wiem, że przesadzam – odpowiedziałam. 

I wtedy usłyszałam mądre słowa...

Ależ nie przesadzasz! Marta, ja to rozumiem, żałoba po psie to taka sama żałoba jak każda inna. Straciłaś przyjaciółkę, masz prawo do smutku, tęsknoty, żałoby. Nie powinnaś się przed tym bronić. To przecież normalna sprawa, choć bardzo trudna. Jestem tu, jeśli chcesz pogadać – zapewniła i mnie uściskała, a ja rozpłakałam się na całego. 
– Naprawdę tak myślisz? – wychlipałam. 
– Jasne, gdy odszedł mój Rufus, płakałam przez tydzień, a nawet gdy przestałam płakać, to i tak nie mogłam się pozbierać. Pogodzenie się z tą stratą nie przyszło mi łatwo, aż w końcu gdzieś wyczytałam, że żegnając zwierzaka, często żegnamy przyjaciela, a żałoba po nim nie jest niczym niezwykłym. Tym bardziej, jeśli spędziliście razem kilkanaście lat. Trzeba dać sobie czas i prawo do tych emocji – dodała.
Ta rozmowa bardzo mi pomogła. Już nie tłumiłam smutku, oczywiście nie chciałam mu się całkowicie poddać, ale z nim nie walczyłam. Maja miała rację, żałoba po psie jest również żałobą i musimy dać jej wybrzmieć, by pójść dalej. Kto wie, może jeszcze kiedyś przygarniemy z Karolem jakiegoś czworonożnego nieszczęśnika, ale najpierw zaleczymy nasze złamane serca. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to jego problem.

 

Czytaj więcej