Małgorzata Brzezińska rzuciła karierę w korporacji, by pomagać psom, zwłaszcza tym najmniejszym. Prawie 350 tysięcy ludzi śledzi w Internecie jej poczynania. Bo robi rzeczy wielkie dla tych najmniejszych, ale też i najsłabszych psów. Ma do nich serce, a przy tym rozumne podejście, dzięki któremu pomaga im mądrze. Małgorzata Brzezińska jest kandydatką do prestiżowego tytułu magazynu "Przyjaciółka" – Przyjaciółka Dobroczynka 2023.
Jeszcze niespełna dekadę temu robiła karierę w korporacji. Kierując w jednym z regionów sprzedażą przebijała często nawet sufit oczekiwań. – I lubiłam tę robotę – 39-letnia Małgorzata Brzezińska nie zamierza się krygować. – Ale zamiast dobrych pieniędzy i perspektyw zawodowych wybrałam w końcu dobrą sprawę.
Wszystko przez miłość do zwierząt, którą przekazała jej mama Teresa, z zawodu nauczycielka języka polskiego. – Kocha żywe stworzenia miłością bezgraniczną – uśmiecha się. – Sama ratowała te w potrzebie, a jej profil na Facebooku to jedna wielka tablica z apelami o wsparcie dla zwierzaków.
– Zaczęłam je czytać uważniej i byłam w szoku, jak wiele nieszczęść spotyka niewinne stworzenia – wspomina. – Włączyłam się w pomaganie im na miarę swoich możliwości. Miałam już w domu trzy psy, ale stwierdziłam, że kolejne, wzięte na zasadzie tzw. domu tymczasowego, będą u nas mile widziane.
Odbiła się jednak od ściany, kiedy jedna z fundacji odmówiła jej oddania psów, skoro w domu ma inne i te mogą nie zaakceptować nowego. – Ale dorosłe psiaki tolerują zwykle bez problemu szczenięta i tak na moim podwórku zaczęły pojawiać się psie maluchy – opowiada. – A ja wpadłam po uszy w opiekę nad nimi, pomoc w adopcji. – Stało się to moim powołaniem.
– Wieść o tym co robię rozeszła się nie tylko po okolicy – wspomina. – Znajomy weterynarz podesłał do mnie małżeństwo, któremu zmarła ukochana sunia, berneńczyk. Przywieźli po niej górę zabawek, karmy i innego dobra. Spontanicznie nazwałam swój dom tymczasowy imieniem ich ulubienicy: Judyty.
Lawinowo rosła liczba szczeniąt, którym pomagała ona i jej rodzina: rodzice, dzieci, mąż. I z powołania zrobiła się wielka misja. Rok po roku trafiały do niej już setki szczeniąt. Ratowała je z własnych środków, datków od przyjaciół i dobrych ludzi. Aż ktoś podpowiedział, by założyła fundację. – Jak szybko powstała, tak szybko się jej działalność rozrosła – wyjaśnia. – Już nie mogłam traktować pomagania tylko z doskoku. Czułam odpowiedzialność za zwierzęta, które trafiały pod nasze skrzydła. I po namyśle rzuciłam posadę, żeby skupić się na tym, co uznałam za najważniejsze.
Przez pierwsze lata prawie nie spała, by zrobić jak najwięcej.– Aż musiałam złapać jakiś balans, bo ucierpiała na tym rodzina – przyznaje. – Na szczęście, w fundacji pojawili się wspaniali ludzie, którzy mnie wspierają.
A Fundacja dla Szczeniąt Judyta to dziś prawdziwa instytucja. Ma trzy oddziały. – W sochaczewskim Judytowie wciąż zajmujemy się głównie szczeniętami, ale już pod Płońskiem w ,,Rydwanach Judyty” mamy psy po wypadkach, w tym bardzo wiele poruszających się na wózkach. Jest jeszcze oddział trójmiejski, z którym współpracuje przy adopcjach 150 domów tymczasowych.
Fundacyjny profil na Facebooku śledzi prawie 350 tysięcy osób. Są głodne dobrych wieści o podopiecznych i wstrząśnięte, kiedy od zwyrodnialców odbierane są psy katowane, chore. – To też nasza działka – przyznaje Małgorzata. – Ważna.
By być profesjonalistką, skończyła m.in. studia podyplomowe z praw zwierząt, została technikiem weterynarii i zoopsychologiem. – Te psy to moje życie i jestem im winna właściwą pomoc – dodaje. – Dlatego, gdy im pomagam, wyłączam emocje i analizuję, jak mogę się im najlepiej przysłużyć. Dopiero po powrocie do domu, czasem bardzo późno, pozwalam sobie na spojrzenie na nie sercem, a nie tylko rozumem.