"Byłam mocno rozczarowana moim życiem. Nie tak miało to wyglądać. – Ty, dziewczyno, możesz wiele osiągnąć, jeśli tylko będziesz się uczyć – mówił mi nauczyciel. Mylił się! Nic nie osiągnęłam. Zazdrościłam znajomym, którym się lepiej ułożyło, choć kiedyś nie mieli większych ambicji. Tak było z Iwoną..." Agnieszka, 36 lat
To był wyjątkowo pracowity dzień. Musiałam wyjść z mojego biura na zapleczu i zastąpić chorą ekspedientkę. Mechanicznie sięgałam po produkty i przesuwałam je nad skanerem.
– Cześć, Aga, od dawna pracujesz w tym sklepie? – nagle usłyszałam nad sobą jakiś kobiecy głos.
Spojrzałam na klientkę. Elegancka blondynka w modnym płaszczu i z pięknymi paznokciami uśmiechała się do mnie przyjaźnie.
– To ja, Iwona, znamy się z podstawówki, nie pamiętasz mnie?
Ta wytworna kobieta to moja koleżanka ze szkoły... Zawstydziłam się, bo ja przy niej w znoszonych ciuchach, przykrytych sklepowym fartuchem i w niemodnej fryzurze wyglądałam jak kopciuszek.
– Pracuję tu od dawna, ale dziś wyjątkowo musiałam stanąć przy kasie. Zazwyczaj jestem w biurze na zapleczu, liczę faktury, robię zamówienia w hurtowniach, prowadzę kadry, taka tam papierologia – tłumaczyłam jej, żeby nie pomyślała sobie, że jestem tylko ekspedientką.
– Aha, a ja mieszkam tu niedaleko. Musimy się kiedyś umówić na kawę, tylko trzeba byłoby wymienić się numerami telefonów – powiedziała, wyjmując z torebki smartfona.
– Oczywiście, ale nie dziś, bo sama widzisz, jaka jest kolejka. – Uśmiechnęłam się do niej i zaczęłam kasować zakupy kolejnego klienta.
Nie miałam ani czasu, ani ochoty na pogawędki z Iwoną. O czym miałybyśmy rozmawiać? Od wspólnych znajomych wiedziałam, że miała kasę i świetne życie, choć chyba nigdy nie pracowała zawodowo. Jej mąż był znanym lokalnym przedsiębiorcą. Miał swoją firmę spedycyjną, więc Iwona nie musiała się o nic martwić. „Takiej to dobrze, ma szczęście. Pewnie całe dnie spędza u kosmetyczek i w galeriach handlowych”, westchnęłam z zazdrością. Trudno było mi uwierzyć, że kiedyś w podstawówce, to ja miałam wyższą pozycję od niej.
Miałam najlepsze oceny i świadectwa z czerwonym paskiem. Iwona spisywała ode mnie prace domowe i ściągała na klasówkach. Pozwalałam jej na to tak samo, jak innym dzieciakom. Chciałam, żeby mnie lubili chociaż na klasówkach, bo na co dzień przezywali mnie kujonką i pupilką nauczycieli.
Wychowawca ciągle mnie chwalił.
– Ty, dziewczyno, możesz dużo w życiu osiągnąć, jeśli tylko będziesz się uczyć – powtarzał.
I uczyłam się, a jakże, zwłaszcza przedmiotów humanistycznych. Fizyka i matematyka słabo mi wchodziły do głowy. Skończyłam niezłe liceum, a potem administrację na uniwersytecie. Marzyłam o pracy w organizacji rządowej albo w urzędzie państwowym. Kariery jednak nie zrobiłam i z czasem straciłam nadzieję, że w ogóle coś osiągnę. Życie ułożyło mi się zupełnie inaczej, niż planowałam. Po studiach wróciłam do rodzinnego miasteczka, aby opiekować się chorą mamą. Szukałam dobrej pracy, ale daremnie. Urząd miasta był obstawiony przez znajomych burmistrza. Zaczepiłam się w biurze firmy budowlanej, jednak po urlopie macierzyńskim już nie mogłam tam wrócić.
Po roku bezrobocia znalazłam pracę w biurze osiedlowego marketu. Miałam dużo obowiązków, a zarabiałam niewiele. Często musiałam zastępować ekspedientki w sklepie, wtedy swoje obowiązki wykonywałam po godzinach. Mąż jako sprzedawca w hurtowni też nie miał zbyt wysokich dochodów. Żyliśmy skromnie w dwóch pokojach na poddaszu w domu moich rodziców.
Moje życie mocno mnie rozczarowało. Nie tak miało to wyglądać. Zazdrościłam znajomym, którym lepiej ułożyło się w życiu, zwłaszcza gdy nie mieli w młodości większych ambicji i nie przykładali się do nauki.
Z Iwoną spotkałam się znowu przez przypadek na lokalnym festynie.
– Chodź, Aga, usiądźmy i wić, więc kupiłyśmy sobie lody i usiadłyśmy pod parasolem. Opowiedziałam jej w skrócie o mojej pracy i rodzinie. Jak zwykle trochę ponarzekałam.
– Wiem, że jest ciężko – przyznała. – Moja kuzynka po studium informatycznym pracuje w fabryce przy taśmie.
– Ale tobie się powiodło, macie firmę, dobrze wam się żyje – powiedziałam, z trudem ukrywając zazdrość.
– Wcale nie jest tak różowo, jak się wszystkim wydaje – odparła. – Kiedyś w młodości przez kilka lat jeździliśmy z mężem do Holandii i Włoch na zbiory winogron i oliwek.
– O, to zwiedziłaś pewnie z pół Europy – westchnęłam z zawiścią w głosie.
– No coś ty, my tam ciężko pracowaliśmy! Od świtu do nocy. Jeśli zdarzył się jakiś wolny dzień, to nie mieliśmy siły na zwiedzanie. Zarabialiśmy, żeby w Polsce wystartować ze swoją działalnością.
– Ale teraz odżyłaś – powiedziałam.
– Czy ja wiem... Mamy tyle długów, że zabraknie nam chyba życia, aby je spłacić, ale ciągle trzeba inwestować w ciężarówki – wyznała. – Problemów nie brakuje, a to trafi się niewypłacalny kontrahent, a to znowu przyłapiemy kierowcę na kradzieży paliwa, a to dojdzie do awarii samochodu w trasie – opowiadała.
– Rzeczywiście, swój biznes to spory stres – przyznałam.
– Żebyś wiedziała, a teraz szukamy kogoś zaufanego do prowadzenia biura naszej spedycji i nie ma nikogo sensownego – powiedziała. – Dwie dziewczyny próbowały, jedna zrezygnowała, a drugiej my podziękowaliśmy.
– Może macie za duże wymagania. – Roześmiałam się. – Jak większość tutejszych przedsiębiorców, roboty na dwa etaty, a na koniec miesiąca półtora tysiąca, najlepiej bez urlopów i płatnych zwolnień lekarskich.
– No coś ty! My tacy nie jesteśmy! – zapewniła trochę urażona. – Płacimy przynajmniej średnią krajową, ale należy znać podstawy logistyki i prawa przewozowego, dogadać się po rosyjsku i po angielsku, no i trzeba być obowiązkowym, a nasza ostatnia spedytorka ciągle się spóźniała, gubiła dokumenty albo coś myliła.
Iwona popatrzyła na mnie uważnie, a potem...
– Aga, wspomniałaś, że nie lubisz swojej roboty... Może więc ty byś chciała u nas pracować? – zaproponowała nieoczekiwanie.
– No coś ty, ja nie znam tej branży! – odpowiedziałam. – Na pewno bym sobie nie poradziła, a zresztą nie zostawiłabym etatu w sklepie, żeby zaryzykować. Bo jeśli się nie dogadamy i będziecie ze mnie niezadowoleni, to co wtedy?
– A ja myślę, że się sprawdzisz. Pamiętam, jaka zawsze byłaś w szkole sumienna i przygotowana do lekcji. W pracy na pewno też taka jesteś. Na początku ja cię we wszystko wprowadzę, a jeśli czegoś nie będziesz wiedziała, to wyślemy cię na szkolenie – zapewniała, a mnie zrobiło się przyjemnie, bo od dawna nikt mnie nie chwalił.
– Pewnie od tego szkolenia trzeba byłoby zacząć, żebym się odważyła na takie zmiany. – Roześmiałam się. – Ale wiesz co, Iwona, ja na szczęście ciągle lubię się uczyć.
Zrozumiałam, że właśnie trafiła mi się szansa na ciekawą pracę z wyzwaniami i lepsze zarobki. Nie mogłam jej zmarnować. Ustaliłam z Iwoną i z jej mężem zakres moich obowiązków, wysokość pensji i... wzięłam tę robotę.
Pracuję drugi rok i jestem bardzo zadowolona. Mam nowy zawód, dobrą pensje, no i przyjaciółkę.
Iwona wcale nie jest beztroską, bogatą i pustą lalą, jak mi się kiedyś wydawało. Ma sporą wiedzę na temat funkcjonowania przedsiębiorstw. Pomaga mężowi w załatwianiu różnych formalności urzędowych i wspiera go, gdy mają kłopoty w firmie. A tych nie brakuje. Poza tym wychowuje troje dzieci.
Cała ta historia nauczyła mnie czegoś ważnego. Nie warto zazdrościć tym, którzy mają lepsze życie niż my. Zamiast patrzeć zawistnym okiem, lepiej jest się uśmiechnąć do dawnych znajomych i zapytać życzliwie, jak naprawdę im się żyje.