"Przez kilka tygodni próbowałam przekonywać mojego nastoletniego syna do Radka, ale bezskutecznie. Robił się bardzo przykry, wybuchowy. W końcu się poddałam i wyznałam ukochanemu, że nasz związek nie ma racji bytu. Po raz kolejny pomyślałam o swoim dziecku, a nie o sobie..." Bożena, 54 lata
– Co to w ogóle za pomysł?! – burknął Tomek. – Ciągnąć dziecko do muzeum. Nie wystarczy jej włączyć jakąś bajkę?
– Bajki ogląda na co dzień, a wystawa zegarów z kukułką to dla niej atrakcja – odparłam, przytulając wnuczkę.
Prawda była taka, że chciałam wyrwać się z domu. Towarzystwo mojego własnego syna stało się dla mnie źródłem stresu... A przecież kochałam go ponad wszystko, tak jak jego siostrę.
Zawsze dawałam swoim dzieciom z siebie tyle, ile tylko mogłam, zwłaszcza od czasu, gdy ich ojciec zmarł 12 lat temu. Tomek, wówczas dziesięcioletni, był z tatą naprawdę blisko. Łączyło ich zamiłowanie do futbolu. Chłopak stracił nie tylko ojca, ale i kumpla. Ze starszą o pięć lat siostrą nie miał o czym rozmawiać, przeżywał żałobę gorzej niż ona. Przestał grać w piłkę. Bałam się, że wpadnie w depresję, więc próbowałam mu jakoś zagospodarować czas, by nie myślał o zmarłym ojcu. W gruncie rzeczy pomagało to i mnie. Nie miałam kiedy się załamać... W końcu syn zainteresował się grami komputerowymi. Dawały mu poczucie, że w pewien sposób kontroluje rzeczywistość. Jego nastrój wyraźnie się poprawił.
Parę lat później Wiola wyszła za mąż, była szczęśliwa. Patrzyłam na nią i... zazdrościłam jej. Moje dzieci były już odchowane i nagle zapragnęłam zrobić coś tylko dla siebie. Wtedy poznałam Radka.
– Podziwiam cię – powiedział, gdy dowiedział się, że od wielu lat jestem wdową. – Wciąż potrafisz się uśmiechać, choć przecież tyle przeszłaś...
Zaczęliśmy się spotykać. Dzieciom nie wspominałam o tych randkach. Po kilku miesiącach planowaliśmy już z Radkiem wspólne życie. Nadszedł czas, by przedstawić go dzieciom.
Przyszedł z kwiatami. Wiola przywitała się z nim serdecznie, Tomek machinalnie odwzajemnił uścisk. Przez całe spotkanie zachowywał się tak, jakby coś go dręczyło. Gdy goście wyszli, zapytałam syna, co sądzi o Radku.
– Stara ci się przypodobać – stwierdził. – Za chwilę będzie się tu chciał wprowadzić!
– Właśnie to rozważamy – odparłam zgodnie z prawdą.
– Jeszcze czego! – uniósł się Tomek, a potem zamknął się w swoim pokoju, trzaskając drzwiami.
Zwierzyłam się z tego Wioli.
– Och, mamo... – jęknęła. – Nawet gdyby twój przyjaciel był święty, to Tomek i tak by go nie zaakceptował. On przywykł, że wszystko kręci się wokół niego...
Ja widziałam to tak, że synowi świat walił się ponownie. Miał teraz poczucie, że właśnie traci mamę, która od śmierci ojca była dla niego ostoją... Przez kilka tygodni próbowałam przekonywać Tomka do Radka, ale bezskutecznie. W końcu się poddałam i wyznałam ukochanemu, że nasz związek nie ma racji bytu. Ujął moją dłoń.
– Bożena, kocham cię i chcę z tobą żyć. Myślę, że ty też tego chcesz, tylko martwisz się o relacje z synem...
Serce mi pękało, ale nie zmieniłam swojej decyzji. „Radek jest dorosły. On to przetrwa. A kto wie, jaki wpływ miałby mój związek z nim na Tomka?”, przekonywałam samą siebie. Mój partner wyjechał do Niemiec. Powiedział, że tam łatwiej mu będzie zapomnieć...
Samotność w domu była dla mnie strasznie dotkliwa. Czułam się prawie tak, jakbym po raz drugi owdowiała. Starałam się naprawić moje relacje z Tomkiem, ale widziałam, że stracił do mnie zaufanie. Gdy nie wracałam dłużej do domu, zaczynał mnie wypytywać, czy znowu się z kimś spotykam. Robił się bardzo przykry, wybuchowy. Często też wpadał w przygnębienie i snuł się po mieszkaniu z gradową miną.
Półtora roku później zadzwonił do mnie Radek.
– Co u ciebie słychać? – zapytał.
– Jakoś się wszystko toczy – odpowiedziałam, nadając głosowi tak pogodny ton, na jaki tylko było mnie stać.
– Będę niedługo w Polsce. Może się spotkamy? – zaproponował.
–To chyba nie jest najlepszy pomysł, przykro mi – odparłam.
Nie nalegał. Po tej rozmowie rozpłakałam się jak dziecko.
– Trzeba było się zgodzić na to spotkanie – powiedziała Wiola, gdy zwierzyłam się jej. – Przecież Tomek pójdzie zaraz na studia, potem znajdzie sobie jakąś dziewczynę, a ty zostaniesz sama... Zadzwoń do niego – namawiała mnie.
– Jak kocha, to poczeka – odparłam.
– Mamo, kto dziś ma czas czekać?! Zresztą, pomyśl sama, tata odszedł, gdy miał 35 lat. Nigdy nie wiadomo, ile nam jeszcze zostało dni. Trzeba żyć! Zadzwoń do niego...
Przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że nie mogę martwić teraz Tomka, kiedy właśnie czekała go matura. To było ważniejsze niż moje złamane serce...
Tomek poszedł na studia. Zamieszkał na stancji, ale wciąż skarżył się na współlokatorów. I zawalał przedmiot za przedmiotem. W końcu stwierdził, że nie potrzebuje studiów i znalazł pracę. Niestety, już po kilku miesiącach zaczął się wściekać, że za mało mu płacą.
– Myślą, że będę codziennie wstawał do roboty o szóstej za te grosze, które starczają mi na jedzenie z dyskontu i mieszkanie w jakiejś norze?! Niedoczekanie! – zżymał się.
– To może wróć do domu. Razem zastanowimy się, co dalej robić – zaproponowałam.
Niestety, w rodzinnym mieście również nie znalazł pracy, która by go satysfakcjonowała. Nie wiedziałam, jak mu uświadomić, że jego oczekiwania co do zarobków są wygórowane.
Spędzał długie godziny na swoich grach. Gdy był znudzony, ogarniała go chandra. Z dnia na dzień stawał się coraz bardziej sfrustrowany i nieszczęśliwy. Spodziewał się, że ja jakoś wszystko naprawię, ale co takiego mogłam zrobić? Dlatego wyrywałam się z domu do córki, kiedy tylko mogłam. Tylko tam byłam wolna od humorów syna, a moja wnusia wprost mnie uwielbiała.
W muzeum Zosię i mnie już w korytarzu powitało głośne tykanie. W sali wystawowej było kilkadziesiąt eksponatów i chyba wszystkie działały. Nagle mała krzyknęła i wybiegła na korytarz. Znalazłam ją schowaną w kącie. Na jej buzi malowało się przerażenie.
– Ja się boję tam iść!
– Ale chciałaś zobaczyć kukułki...
– Już nie chcę, tam jest takie stuk-stuk-stuk, jakby mnie ktoś gonił!
Nie znała tykających zegarów. W domu były tylko elektroniczne. Zaczęłam jej tłumaczyć, że tykanie to normalny dźwięk, że dzięki niemu wiemy, że zegary nie stanęły i po prostu pokazują nam upływ czasu. Trochę się uspokoiła. Złapała mnie za rękę i ruszyłyśmy z powrotem do sali. Spojrzałam na nią, gdy przekraczałyśmy próg. Nadal wpatrywała się we mnie przestraszonymi oczami. Uśmiechnęłam się do niej, ale nagle i mnie wydało się, że w tym otaczającym nas tykaniu jest coś groźnego. Za gardło złapał mnie lęk. Czas płynął, pierwszy raz tak mocno to odczułam.
Nagle zrozumiałam, że od kilkunastu lat tkwię w miejscu, choć przecież czas niezmiennie goni. Moja córka ułożyła sobie życie, a ja tkwiłam w domu z Tomkiem, który jakby zatrzymał się w rozwoju, choć przecież był zdrowym i inteligentnym młodym mężczyzną, który powinien sam sobie w życiu radzić.
– Babciu, ja nie chcę tu być! – powiedziała płaczliwie Zosia.
Wyszłyśmy. Na zewnątrz wnusia szybko się uspokoiła, ale ja nadal czułam niepokój. Zabrałam małą na huśtawkę, a potem odprowadziłam do domu.
Kiedy wracałam do swojego mieszkania, sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do Radka. Serce biło mi jak szalone...
– Bożena, jak się cieszę, że dzwonisz! – usłyszałam po chwili.
– Ja... – wydusiłam na skraju łez. – Ja z kolei cieszę się, że odebrałeś. Nadal jesteś w Niemczech? Wiesz, tak sobie pomyślałam, że może byśmy się spotkali...
Przez chwilę milczał, a potem stwierdził entuzjastycznie:
– Przyjadę w ten weekend, pasuje ci?! A co u ciebie? Mów, bo jestem ciekawy.
– Ja... Rozgadałam się. Wiedziałam, że mam w życiu opóźnienie i chciałam je jak najszybciej odrobić...