"Tamtego popołudnia zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Mój telefon się rozdzwonił. Wiele osób niespodziewanie chciało odnowić ze mną znajomość i zapraszało mnie na spotkanie... Dawni koledzy ze szkoły i z pracy kokietowali mnie, wspominając moją urodę i niezapomniany wdzięk. Panie rozpływały się w opowieściach, jak bardzo za mną przez te lata tęskniły. Szybko dotarło do mnie, że chodzi o pieniądze! Pieniądze, których ja wcale nie miałam...!" Bożena, 61 lat
Byłam zaskoczona, gdy zadzwoniła Teresa. A jeszcze bardziej, gdy zaprosiła mnie do siebie nad morze.
– Przyjedź. Odpoczniesz, przewietrzysz się trochę, pogadamy... – zaszczebiotała.
– Czy coś się stało? – spytałam zaniepokojona.
– A czy coś się musiało stać, żebym zaprosiła własną siostrę do domu rodzinnego? – rzuciła lekko.
Miałam ochotę powiedzieć, że tak...
Chyba zdarzyło się jakieś potężne trzęsienie ziemi, skoro moja siostra do mnie zadzwoniła. Przecież od lat nie rozmawiałyśmy, nie odwiedzałyśmy się i, prawdę mówiąc, wcale za sobą nie tęskniłyśmy. Ale nie powiedziałam tego. Zgodziłam się pojechać do Teresy z wizytą na cały weekend, ciekawa, co z tego wyniknie. Chwilę po odłożeniu słuchawki dotarło do mnie, że moja siostra może być poważnie chora i chce przed śmiercią uporządkować sprawy rodzinne. Już niemal zaczęłam się martwić, gdy znów zadzwonił telefon.
Tym razem dzwoniła Bogusia, moja przyjaciółka.
– No cześć, kochana! Taka wiadomość! – powiedziała. – Jesteś w domu?
– Jestem – odpowiedziałam.
– To wpadniemy do ciebie z Marysią. Za pół godzinki – rzuciła i się rozłączyła.
Musiałam przyznać, że tego popołudnia działy się dziwne rzeczy. Nagle stałam się niezwykle popularna.
– Chyba powinnam się z tego cieszyć – mruknęłam pod nosem i poszłam do kuchni, żeby zaparzyć herbatę. Przyjaciółki wpadły do mnie zdyszane, jakby biegły przez pół miasta.
– Bożenko, nic nie mówiłaś! – stwierdziła na powitanie lekko urażona Marysia.
– O czym? – spytałam.
– Nie będziemy ci zaglądać do portfela – powiedziała Bogusia z naciskiem, zerkając znacząco na Marysię. – Ale teraz już się nie wywiniesz. Stać cię, żeby pojechać z nami na tę wycieczkę do Rzymu. Zawsze o tym marzyłaś.
– Nie stać mnie...
– Jak nie chcesz, to nie mów – burknęła znowu Marysia.
– Nie kryguj się – Bogusia opadła na fotel i nalała sobie herbaty.
– Wiemy, że wygrałaś w totka. Jesteś multimilionerką. Ale bądź spokojna, nam możesz powiedzieć. Nie oskubiemy cię z forsy.
– Ja? Milionerką? – niemal zabrakło mi tchu. – Mi-lio-ner-ką? Skąd wy to wiecie?
– Mówiłam, że się nie przyzna. Nie ufa nam – powiedziała Marysia. – A niby taka przyjaciółka. Bogusia uciszyła ją gestem dłoni.
– Bożenko, w gazecie o tobie napisali – wyjęła z torebki wyrwaną stronę z popularnego brukowca.
– O, tutaj! – pokazała palcem. Rzuciłam wzrokiem na tekst. Było tam napisane, że 61-latka kupiła los w kolekturze w naszym mieście i wygrała 7 milionów! A obok na zamazanym zdjęciu widać było profil kobiety bardzo podobnej do mnie. – Szczęściara – westchnęłam. – Ale to nie ja, niestety.
– Może jeszcze nie wiesz, że wygrałaś – zaśmiała się Bogusia.
– Leć do kolektury! Taka fortuna!
– Nie mam z czym lecieć, bo w nic nie grałam. Mam rodzinny wstręt do hazardu – wyznałam. – Mój dziadek przed wojną przegrał w karty cały majątek, więc strach przed grami mam w genach.
– Jak to, nie grałaś? Przepuściłaś taką okazję? Fortuna przeszła ci koło nosa – przyjaciółki jedna przez drugą robiły mi wymówki. Ale później uwierzyły, że nie wygrałam milionów i niczego przed nimi nie ukrywam. I nie miały do mnie żalu. Pośmiałyśmy się z całej sytuacji przy herbatce i ciasteczkach.
A gdy już moje przyjaciółki sobie poszły, dotarło do mnie, że kochana siostrunia, Tereska, też musiała czytać tę gazetę... Akurat jej nie zamierzałam tak od razu wyprowadzać z błędu. Do piątku odebrałam jeszcze kilkanaście telefonów z entuzjastycznymi propozycjami spotkań. Dzwonili głównie ludzie, których nie widziałam od lat. Panowie zwykle mnie kokietowali, wspominając urodę i mój niezapomniany wdzięk. Panie rozpływały się w opowieściach, jak bardzo im przez lata mnie brakowało. Wszystkim odmówiłam spotkań, nie martwiąc się, że obrażą się na zawsze. Trudniej było, gdy (podobno z polecenia moich znajomych) dzwonili przedstawiciele różnych fundacji, prosząc o pieniądze na leczenie chorych dzieci lub umierających młodych matek.
– Mogę wpłacić 10 złotych – mówiłam. – To nie ja wygrałam miliony.
Niektórym naprawdę uchyliłabym nieba, ale jak? Z czego? Było mi przykro, że jest tyle nieszczęść i potrzeb, ale co ja mogłam?
W piątek pojechałam do Teresy. Na dworcu w Gdyni odebrał mnie szwagier z córką i wnukami.
– Jaka piękna delegacja! – zaśmiałam się. – I z kwiatami! Czuję się jak angielska królowa.
– No wiesz, po tylu latach chyba mogę wręczyć kwiatki ulubionej szwagierce – odpowiedział Jarek.
– Możesz – mruknęłam, po czym serdecznie wycałowałam siostrzenicę i jej dzieci, które widziałam po raz pierwszy w życiu.
W rodzinnym domu czekała na mnie prawdziwa uczta. I pokój z krochmaloną pościelą.
– Był twój, pamiętasz, Bożenko? – szczebiotała Teresa.
Wszystko pamiętałam. I pozwoliłam się ugościć po królewsku.
Już w czasie kolacji moja siostra nie wytrzymała.
– To dom, w którym dorastałaś – westchnęła teatralnie. – Wymaga remontu, ale nas na to nie stać.
– To przykre – mruknęłam, dokładając sobie sałatki.
– Gdybyś dosypała trochę grosza, moglibyśmy mu przywrócić dawną świetność – ciągnęła siostra.
Bawiło mnie udawanie, że nie wiem, o co chodzi, i obserwowanie, jak Teresa, Jarek, Anita, jej mąż, a nawet maluchy, wdzięczą się do mnie i kręcą, mówiąc o planach i marzeniach do zrealizowania.
Następnego dnia pozwoliłam się obwieźć po okolicy, zjadłam obiad w restauracji na koszt gospodarzy i kolejną wystawną kolację. Chwaliłam plany siostrzenicy o posłaniu dzieci do prywatnej szkoły i pytałam o szczegóły remontu domu.
W końcu w niedzielę musiałam wyłożyć kawę na ławę.
– Teresko, jestem ci wdzięczna za gościnę. Ciszę się, że jesteście zdrowi i dobrze się macie – powiedziałam. – Ale ja nie mam żadnych pieniędzy. Nie wygrałam w totka, więc jeśli na coś liczysz...
– Żartujesz – zbladła.
– Niestety nie. Gazeta napisała nie o mnie. Sama wiesz, że nigdy w nic nie grałam i tak mi zostało. Więc nie wygrałam. Nie sfinansuję remontu domu, który przejęłaś i jeszcze mnie nie spłaciłaś. Nie zapłacę też za prywatną szkołę dla twoich wnuków.
Teresa i Jarek spojrzeli na siebie znacząco. Uwierzyli mi? Nie jestem pewna. Godzinę później szwagier odwiózł mnie na dworzec i nawet nie odprowadził na peron. Nikt mnie nie zaprosił na kolejną wizytę, ani nie obiecał, że skorzysta z mojego zaproszenia... Zakosztowałam życia milionerki i wcale mi się nie podobało. Najważniejsze, że najbliżsi nie oszaleli na punkcie nieistniejącego majątku i wciąż są ze mną.