"Nie chciałam dłużej utrzymywać syna. To stary koń, nie dziecko...!"
Fot. 123 RF

"Nie chciałam dłużej utrzymywać syna. To stary koń, nie dziecko...!"

"Po rozstaniu z dziewczyną nasz syn znowu wprowadził się do nas. Zostawiał talerze w zlewie, buszował nam w lodówce, siedział do późna w nocy przed komputerem, a potem chodził nieprzytomny albo spał do południa. Było zupełnie jak wtedy, gdy był nastolatkiem. Tyle że teraz stuknęła mu trzydziestka! Na dodatek nie dokładał się do rachunków..." Jolanta, 57 lat

Po pięciu latach związku nasz syn rozstał się z dziewczyną. Było nam przykro, bo przywiązaliśmy się do Karoliny i nieraz mówiliśmy Jackowi, że im dłużej zwleka z decyzją o ślubie, tym gorzej. Ale nas nie słuchał, mimo że Karolina dawała wyraźne sygnały, iż pragnie małżeństwa.
– Chciałabym urodzić dziecko przed trzydziestką – powiedziała kiedyś na jakimś spotkaniu, a ja dobrze to zapamiętałam. Może i o to im poszło? W każdym razie któregoś dnia Jacek zadzwonił i spytał, czy mógłby chwilowo się u nas zatrzymać.
– Oczywiście, synku – powiedziałam wtedy. Bo co innego może zrobić matka w takiej sytuacji?

Miałam wrażenie, że cofam się w czasie

Myśleliśmy z Kazikiem, że zostanie miesiąc, może dwa, otrząśnie się i wyprowadzi. Przez te kilka lat, kiedy mieszkał z dziewczyną, przyzwyczailiśmy się do tego, że jesteśmy we dwoje i było nam z tym dobrze. Tymczasem nasze życie zmieniło się nie do poznania.
– Bardzo cię proszę, uważaj na to, jak wieszasz ręcznik w łazience – mówiłam przy śniadaniu i miałam wrażenie, że cofam się w czasie, gdy Jacek był siedemnastoletnim, obrażonym na świat uczniem liceum. Okazało się, że nadal zostawiał ręcznik na podłodze w łazience.
– Znów spadł? – Wzruszał ramionami – Trzeba zmienić wieszak.
– Trzeba, to znaczy – kto ma zmienić? – wtrącał się Kazik, który po remoncie łazienki sam te wieszaki przykręcał.
– No, na pewno nie ja – odpowiadał Jacek. – To wasze mieszkanie.
– Jakoś nam ręczniki nie spadają…
– Mamo, proszę cię. Zaraz podniosę. I idę już, bo się spóźnię do pracy!
Zostawiał talerze w zlewie, buszował nam w lodówce, a na dodatek siedział do późna w nocy przed komputerem. Czasem zerkałam przez szybę w drzwiach i widziałam cień ze słuchawkami na uszach. Nie dziwota, że rano miał podkrążone oczy i pierwsze co, to chwytał za kawę… Chodził jak nieprzytomny, narzekając na Karolinę, swoje życie, a czasem na szefa w pracy, który ma trójkę dzieci i jak mu bachory dadzą do wiwatu, to jest niemiły dla pracowników. Narzekał i narzekał, a mi to już bokiem wychodziło. Kazikowi zresztą też, więc najczęściej zmykał na strych naszego bloku, gdzie w suszarni – za zgodą sąsiadów – urządził sobie mały warsztat. Sąsiedzi nie mieli nic przeciwko temu, wręcz przeciwnie. Kazik zawsze chętnie każdemu pomógł, coś naprawił, doradził.
– Jacek zupełnie nie wdał się w ojca – wzdychałam, układając pranie na półkach i podrzucając bluzy, skarpetki i spodnie do pokoju, który zajął syn. Był tam okropny bałagan, ale w to już nie zamierzałam ingerować. – Kazikowi robota się w rękach pali, a jak nie ma roboty, to sobie zawsze coś znajdzie. A Jacek?

Może to moja wina, że go tak wychowałam?

Ale potem przypominałam sobie, że wcale nie. Zawsze uczyłam go porządku, poszanowania innych, ich czasu, że trzeba po sobie posprzątać, pomyć, ogarnąć i zawsze były z tym problemy.
– Jeśli tak postępował przez te lata w mieszkaniu Karoliny, to ja się nie dziwię, że ona w końcu się wkurzyła. Chciała dziewczyna stabilizacji, poczucia bezpieczeństwa, ślubu, dzieci. A ten nic, tylko siedzi przy komputerze. Skaranie boskie z tym chłopakiem.
Po dwóch miesiącach zaczęłam się zastanawiać, ile jeszcze. Kazik poruszył też ważny temat.
– Jola, najwyższa pora, żeby się Jacek dołożył do mieszkania. Wodę zużywa, prąd, gaz, a to dorosły chłop jest. Trzeba podzielić rachunki.
– Ja mam z nim porozmawiać? – zapytałam niezadowolona, że znów problem spadnie na mnie. Kazik się lekko przygarbił, ale potem wyprostował.
– Nie, ja z nim porozmawiam, jak chłop z chłopem – powiedział.
Efekt był tego taki, że Jacek przelał nam pieniądze, ale kilka dni chodził z fochem. Tak mnie to wkurzało, że mu przy jakiejś kolacji wygarnęłam, co o tym myślę.
– Odkładam sobie na wynajęcie mieszkania, mamo. – Przewrócił oczami. – Myślisz, że to jest takie proste?
– Nie sądzę, ale przecież nieźle zarabiasz! – odgryzłam się.
– Żałujesz własnemu dziecku? – Jacek postanowił wjechać mi na poczucie winy. Ale nie za mną te numery.
– Jesteś stary koń, nie dziecko. Trzydziestka ci stuknęła. Nie wstyd ci tak mieszkać z rodzicami, zamiast iść na swoje?
– Mamo, mam się jutro wyprowadzić? Pod most?
– Zupełnie nie o to mi chodzi. Zacznij chociaż czegoś szukać!
– Nie sądziłem, że po tym, jak potraktowała mnie Karolina, rodzice też będą chcieli się mnie pozbyć.
Poszedł do swojego pokoju, trzaskając drzwiami.

Życie nieraz sprawia nam zaskakujące niespodzianki

– I co teraz? – zapytałam Kazika, który wrócił ze swojego azylu. – Jestem złą matką?
– Nie, z pewnością nie.
– Mam czekać, aż pozna kolejną dziewczynę z mieszkaniem? – sarknęłam.
– Może rozwiązanie samo przyjdzie – chciał mnie pocieszyć mąż.
– Samo się nic nie zrobi – odparłam.
Ale się myliłam, życie nieraz sprawia nam zaskakujące niespodzianki.
Kilka dni później odezwała się do mnie kuzynka. Miała mieć zabieg w naszym szpitalu i pytała, czy może się u nas zatrzymać na trochę. Uznałam, że to bardzo dobry pomysł.
– Mamo, czemu moje rzeczy leżą w salonie? – zapytał Jacek, gdy wrócił z pracy.
– Bo przygotowuję pokój dla Marianny – odpowiedziałam stanowczo.
– Cioci Marianny?
– Tak, przyjeżdża pojutrze, musi mieć spokój, bo pójdzie do szpitala. Po zabiegu wraca do nas.
– Ale…
– Nie ma żadnego ale. Kiedyś Marianna i jej mąż bardzo nam pomogli. Gdyby nie oni, nie byłoby tego mieszkania. Wytrzymasz kilka tygodni w salonie.
– Kilka tygodni? – jęknął Jacek.
Po prawdzie, to nie wiedziałam ile, ale postanowiłam uprzykrzyć mu życie. Może wreszcie do niego dotrze, że nie jest pępkiem świata. Lepiej późno niż wcale.

To stary koń, nie dziecko!

Marianna bardzo mu w tym pomogła. Sama wychowała czwórkę dzieci i nie zamierzała się z nim cackać. Gdy wróciła ze szpitala, co chwilę wołała Jacka, aby jej coś przyniósł, zainstalował na laptopie, podrzucił książkę, herbatę, leki, a gdy w nocy usiłował siedzieć przy swoim komputerze, tubalnym głosem żądała ciszy i zgaszenia światła. Ja mu też nie ułatwiałam. Chodziłam przez salon w nocy po wodę. Tłukłam się w łazience i stawiałam między nim a stołem suszące się pranie. Powiedziałam, że musi sam prać, bo teraz nie mam czasu zajmować się jego skarpetkami. Nie trzeba było długo czekać na rezultaty. Po trzech tygodniach z Marianną Jacek nie wytrzymał.
– Znalazłem pokój – oznajmił mi któregoś razu, gdy wróciłam z pracy. – Wyprowadzam się jeszcze dzisiaj.
– O, to dobrze, gratulacje! – skwitowałam spokojnie, a w duchu nie posiadałam się ze szczęścia. Wreszcie się chłopak ogarnął. – Pamiętaj, że zawsze możesz wpaść w weekend na obiad. Tylko zadzwoń najpierw! Możemy być z ojcem zajęci!
Po wyjeździe Marianny powiedziałam Kazikowi, że ma przenieść się z majsterkowaniem do małego pokoju.
– Naprawdę? – zdziwił się, ale przekonałam go, że to będzie świetny argument, gdyby Jackowi znudziło się mieszkanie z kolegami. Musi chłopak dorosnąć. Pokój jest już zajęty!

Czytaj więcej