"Moja synowa miała halucynacje. Musiałam zachować zimną krew…"
Fot. Adobe Stock

"Moja synowa miała halucynacje. Musiałam zachować zimną krew…"

"Mój wnuk przyszedł na świat bezproblemowo – zdrowy chłopczyk urodził się stosunkowo szybko. Gdy więc w niecały tydzień po powrocie Wioli z małym ze szpitala mój syn zadzwonił do mnie, spodziewałam się samych dobrych informacji. Niestety, syn zaczął mówić szokujące rzeczy. Był spanikowany, a ja słuchałam go z coraz większym przerażeniem..."  Halina, 62 lata

Nie odpowiadało mi to, że mój syn rozstał się z pierwszą żoną, Basią, którą traktowałam jak córkę, ale cóż mogłam poradzić? To było jego życie, jego wybory. Jego dzieciaki były już prawie dorosłe, ale zawsze uczestniczyłam w ich życiu, zwłaszcza gdy były malutkie. Moja druga synowa niedługo miała powić mojego trzeciego wnuka. Nie mogłam  potraktować go po macoszemu.

Wypadało spytać, co słychać u przyszłej mamy

– Jak się czuje Wiola, wszystko w porządku? – zagaiłam.
Arek wzruszył ramionami.
– W porządku, a jak ma być. Ale dramatyzuje, jakby miała naście lat, a nie trzydzieści. Ciągle czyta jakieś artykuły o porodach, jakieś programy ogląda o opiece nad niemowlętami, jak tylko coś ją gdzieś ukłuje, od razu wpada w panikę, że pewnie trzeba do szpitala jechać…
Pokpiwał sobie z niej dobrodusznie i choć może nie powinnam się do tego przyznawać, dzięki temu trochę łatwiej mi było to jego drugie małżeństwo i trzecie dziecko zaakceptować, niż gdyby każde jej słowo było dla niego święte.
– No tak – weszłam w jego ton. – Jak czekała nie wiadomo na co w życiu i dopiero pierwsze dziecko w wieku trzydziestu lat rodzi, to potem takie są efekty.
Roześmiał się.
– Na mnie czekała, mamo, na mnie!
– No dobrze, niech będzie, na ciebie. Dobrze, że na ciebie trafiła, przynajmniej zachowujesz rozsądek i zimną krew. Ktoś w takiej sytuacji musi.
Znów się lekko roześmiał, zadowolony z siebie, ale w jego glosie było też ciepło. Był szczęśliwy. A przecież mnie jako matce bardzo zależało na jego szczęściu…
– Mówię jej, że wszystko będzie dobrze i żeby przestała histeryzować – westchnął lekko. – Przecież mam dwójkę zdrowych dzieci, które urodziły się bez jakichkolwiek problemów, ale to do niej nie dociera.
– Niedobrze, powinna ci zawierzyć… – pozwoliłam sobie na drobną krytykę.
– Będzie OK!

Takich wieści się nie spodziewałam!

Moje trzecie wnuczę przyszło na świat bezproblemowo – do szpitala dojechali spokojnie, zdrowy chłopczyk urodził się stosunkowo szybko. Gdy więc w niecały tydzień po powrocie Wioli z małym ze szpitala mój syn zadzwonił do mnie, odebrałam, spodziewając się jakichś nowinek na temat dzieciątka.
– Wiola jest w szpitalu – wykrztusił Arek.
– Jak to?! Co się stało? Jak mały?!
– Miała… miała…
– Krwotok? – spróbowałam zgadnąć.
– Nie, nie krwotok. Miała… miała halucynacje!
– Słucham?
– Widziała jakieś anioły, duchy… – wydusił. – Mówiła, że chcą małego zabrać i musi go położyć na balkonie! Na płytkach go chciała położyć, więc się na nią wydarłem, a ona ni stąd, ni zowąd zaczęła mi wyrzucać milion jakichś pretensji. Że wcale nie chciała jeszcze dziecka, że nie chciała się do Krakowa przenosić znad morza, że tu nikogo nie ma, że ja za dużo pracuję, że to, że tamto, i... Najgorsze, że chciała iść na balkon, żeby z niego zeskoczyć!
Słuchałam go, sparaliżowana przerażeniem. Mieszkali na siódmym piętrze…
– Nie wiedziałem, czy mam trzymać małego, czy ją! Najpierw myślałem, że jakieś leki dostała w szpitalu i tak na nią podziałały, więc zadzwoniłem na pogotowie, a oni przyjechali i ją zabrali. Lekarz powiedział, że to psychoza poporodowa. Że to się zdarza co prawda rzadko, ale zdarza się. Że była wyczerpana, pewnie zbyt długo nie spała. Dostała leki, ale ma zostać w szpitalu przynajmniej na parę dni, może parę tygodni.
– A co z małym?!
– Jemu nic nie jest. Przez parę dni ktoś mnie w firmie zastąpi, jakoś się będzie toczyło, zostanę z nim w domu i tyle.
Oszołomiona, nawet nie zaproponowałam swojej pomocy. „Co z tą Wiolą?”, zaczęłam się zamartwiać. „Psychoza?! O depresji słyszałam, ale psychoza?! A jeśli to coś dziedzicznego?!” Zaczęły mi się przypominać wszystkie obawy Wioli sprzed rozwiązania. „Może coś wyczuła?”, zastanawiałam się. „Może już wcześniej miała jakieś problemy psychiczne?!”

Mój pewny siebie przedsiębiorczy syn płakał

Arek zadzwonił do mnie następnego ranka.
– Mamo, możesz przyjechać?
W jego głosie był lęk, z trudem opanowywał szloch… On, mój pewny siebie, przedsiębiorczy syn! Bywał na rozmowach handlowych za granicą, nawet w Hong Kongu, na drugim krańcu świata, gdzie musiał nawiązywać kontakty z obcokrajowcami, i nigdy nie był tak spanikowany jak teraz. Oczywiście od razu do niego pojechałam. Wskazał mi synka.
– On płacze, a ja nie wiem, czy coś mu jest i mam dzwonić po pogotowie, czy mu to przejdzie samo!
Był w rozsypce, choć nie wyglądało na to, że dziecku czegokolwiek brakuje albo cokolwiek dolega.
– Uspokój się – powiedziałam. – Wszystko będzie dobrze.
– Skąd możesz wiedzieć! – krzyczał. Był w panice.
– Małemu nic nie jest – zapewniłam.
– Może w tej chwili nic mu nie jest, ale co dalej?! A jeśli Wiola nie wyzdrowieje?! A jeśli nie wróci ze szpitala?! Zostanę z nim sam! Jak dam sobie z nim radę?!
– Arek, masz już przecież dwoje dzieci, dałeś radę przedtem, dasz ra…
Ale nie byłem z nimi sam! Właściwie tylko Basia się nimi zajmowała! Nie musiałem się o to martwić, ja rozwijałem firmę! Ona sobie świetnie radziła. A ja… Co ja zrobię, jeśli zostanę z małym sam?
– Nie zostaniesz sam – powiedziałam. – Ja z tatą przecież ci pomożemy. A do swojej nowej teściowej dzwoniłeś już, żeby powiedzieć, że Wiola jest w szpitalu?
– Wiesz, że ona mnie nie cierpi. Uważa, że jej córka mogła sobie kawalera znaleźć, a ja jestem wybrakowanym towarem po przejściach…
– Czyli nie dzwoniłeś.
– Nie. Wiola praktycznie się do niej nie odzywa. Pokłóciły się, kiedy jej powiedziała, że za mnie wychodzi.
– Trzeba zadzwonić, to jej córka. Ja mogę to zrobić.
Poprosił o to. Wziął ode mnie małego, przytulił go do siebie, ale tak niezgrabnie, jakby po raz pierwszy w życiu trzymał na rękach noworodka, choć miałam zdjęcia z pierwszego okresu życia dwójki moich poprzednich wnucząt i tam jakoś potrafił dzieciaki trzymać. Po prostu nie panował teraz nad nerwami.


Zadzwoniłam do jego teściowej

 Wiedziała o narodzinach wnuka, bo Wiola poinformowała ją krótko po porodzie, ale na tym ich kontakt się urwał. Wiadomości o Wioli nią wstrząsnęły. Spytała, czy powinna przyjechać, jednak wydawało mi się, że w takim stanie ducha nie będzie dla Arka wielką pomocą. Spytałam go, jaką dać jej odpowiedź.
– Powiedz, że muszę się zastanowić.
Pożegnałam się z nią i zrobiłam Arkowi herbaty. Ręce mu drżały, gdy podnosił kubek do ust. Pomyślałam, że jeszcze gotów upuścić dziecko i że zostanę u niego do czasu, aż poczuje się lepiej. Trząsł się cały, jakby zmarzł…
Próbowałam go pocieszać i uspokajać, ale marnie mi to szło. Jakąś godzinę później zadzwoniła do mnie jego teściowa.
– To moja wina – powiedziała z płaczem.
– Nieprawda, choroba nie wybiera.
– Ale zestresowałam ją. Pokłóciłyśmy się. Wie pani, że nie byłam zadowolona z tego jej związku, jest o dwanaście lat młodsza od Artura i w ogóle… On ma już dzieci, kto mógł zagwarantować, że jednak nie wróci do pierwszej żony, martwiłam się o nią…
– Rozumiem – wyszeptałam. – Ja pewnie na pani miejscu widziałabym to podobnie. Ale to teraz nieważne. Mają dziecko. Trzeba im pomóc.
– Oczywiście, tylko ja nie mogę wziąć więcej niż tydzień urlopu, już wykorzystałam. – Rozpłakała się żałośnie. – Jak mogłam się na nią pogniewać, trzeba było z nią choćby przez telefon regularnie rozmawiać, a nie takie milczenie… To przecież jej pierwsza ciąża, pierwsze dziecko, a jest tak daleko, na drugim krańcu Polski, wśród obcy… – Zreflektowała się. – Przepraszam, miałam na myśli, że z dala od najbliższej rodziny…

Miała rację! Wszyscy zawiedliśmy...

Przypomniałam sobie, jak Arek pokpiwał z przedporodowych lęków Wioli i jak ja sama urządzałam sobie śmichy-chichy z wrażliwej „panienki”… A ta młoda kobieta czuła się zdana sama na siebie! Z miłości do mojego syna przeprowadziła się na drugi kraniec kraju, zerwała kontakty z rodziną i niedługo potem zaszła w ciążę. Arek ciągle był w rozjazdach, a ona siedziała w ich przestronnym i ładnie urządzonym mieszkaniu sama, nawet nie miała chyba tu koleżanek, bo nie zdążyła znaleźć pracy. Gdy moja była synowa była w pierwszej ciąży, miała na miejscu swoją mamę, mnie i grono koleżanek. Gdy ja tych czterdzieści lat temu urodziłam Arka, miałam przy sobie mamę, dwie siostry i trzy ciocie…
Po rozmowie z matką Wioli powiedziałam mojemu synowi o tych przemyśleniach.
Spojrzał mi w oczy z jakąś rozpaczą przemieszaną z poczuciem winy.
– Rozumiem – wyszeptał tylko. – Dotarło teraz do mnie, co to znaczy zostać z dzieckiem samemu, z tą całą przytłaczającą odpowiedzialnością, więc rozumiem. Tylko nie wiem, czy nie za późno. Co mam teraz zrobić?
Nad łóżeczkiem małego rozmawialiśmy o tym, jak zorganizować pomoc dla Wioli po jej powrocie ze szpitala. Musimy zrobić wszystko, by czuła, że ma przy sobie rodzinę, na której może polegać.

 

Czytaj więcej