"Dla małej dziewczynki z domu dziecka zaryzykowałam rozpad małżeństwa. Nie żałuję...!"
Fot. 123 RF

"Dla małej dziewczynki z domu dziecka zaryzykowałam rozpad małżeństwa. Nie żałuję...!"

"Pochodzę z bardzo biednej rodziny. Miałam dziewięcioro młodszego rodzeństwa, którym, jako najstarsza, musiałam się opiekować. Dopiero mąż wyrwał mnie z tego kieratu. W naszym mieszkaniu panowały spokój i sterylna czystość. Mąż nie znosił dzieci, a mi to nie przeszkadzało. Wszystko zmieniło się, gdy pewnego dnia poznałam Bożenkę, dziewczynkę, którą odebrano wyrodnej matce..." Irena, 32 lata

Przez całe życie podejmujemy jakieś decyzje. Dopiero z perspektywy lat widzimy, że nawet te z pozoru błahe, były na tyle ważne, że wpłynęły na nasze życie. Tak było i w moim wypadku...

Chciałam wyrwać się ze wsi i z biedy

Kiedy miałam osiemnaście lat, czułam się bardzo szczęśliwa. Zakładałam własny dom u boku przystojnego męża, o którym mogły tylko pomarzyć moje koleżanki. Wysoki brunet, wykształcony, zaradny, z bogatej rodziny i, co najważniejsze, zabrał mnie ze wsi! Rodzice Mietka prowadzili duże gospodarstwo. Ich dom był czysty, dostatni i nowoczesny. Nie to co u nas: ciasna stara chałupa po dziadkach. Tata był dróżnikiem i choć nie zarabiał najgorzej, to i tak w domu nigdy na nic nie starczało, bo połowę pensji przepijał. Zamroczony alkoholem robił mamie awantury, po czym zaciągał do łóżka. Miałam dziewięcioro młodszego rodzeństwa, którym, jako najstarsza, musiałam się opiekować. Pyskowałam do mamy, że mam tego dosyć, ale co ona biedna była temu winna? Dlatego poczułam wielką ulgę, kiedy poznałam Mietka!  Po kilku miesiącach zaproponował mi małżeństwo i wyrwał z tej siermiężnej biedy. Był jedenaście lat ode mnie starszy i uważałam go za prawdziwy autorytet.

Małżeństwo z nim było szczytem moich marzeń

Niestety nie okazało się taką idyllą, jakiej się spodziewałam. Mietek miał wobec mnie jasno sprecyzowane plany i ambicje. Musiałam być zawsze zadbana, szczupła i cały czas się rozwijać. To akurat wyszło mi na dobre, bo zdałam maturę i dostałam posadę w biurze. Ale w domu nie mogłam mieć swojego zdania. Nawet firanki wybierał sam. „Inne kobiety mają ode mnie gorzej”, pocieszałam się. W naszym mieszkaniu panowały spokój i sterylna czystość. Dosyć nabawiłam się dzieci w życiu, dlatego za swoimi wcale nie tęskniłam. Mąż także nigdy o nich nie wspominał. Zresztą byłam pewna, że nie potrafiłby obdarzyć ich uczuciem. Zawsze był człowiekiem bardzo oschłym i zasadniczym.
Któregoś dnia, wieczorem, przeszył mnie ostry ból. Zwinęłam się w kłębek i nie mogłam się ruszyć z miejsca. Mietek wezwał pogotowie i trafiłam do szpitala. To była ciąża pozamaciczna spowodowana zrostami pozapalnymi jajowodów. Leczenie było długotrwałe, a operacja skomplikowana. Mój mąż wciąż powtarzał, że wszystko to jest zbyteczne, bo przecież i tak nie chcemy mieć potomstwa. Coś we mnie wtedy pękło... 

Przestałam słuchać swego idealnego małżonka

Zauważyłam, że coraz częściej sięgam po kieliszek. Wypiwszy dwa drinki, stawałam się bardziej pewna siebie, łatwiej mi było z nim dyskutować. Alkohol sprawiał, że czułam się dowartościowana. Przy Mietku przez pięć lat małżeństwa nigdy tego nie odczułam.
Na szczęście w pracy zostałam kiedyś doceniona i przestałam sobie pomagać alkoholem.  Skierowano mnie do policealnej szkoły księgowości. Tam poznałam Martę – mamuśkę całą gębą, tak ją właśnie nazywałam. Z wykształcenia była pedagogiem, po studiach wyższych, dlatego zdziwiłam się, że się jeszcze dokształca. Na moje pytanie odpowiedziała z uśmiechem:
– Szef musi umieć wszystko i mieć oczy dookoła głowy, a ja jestem szefową domu dziecka.
Zaprzyjaźniłyśmy się bardzo i to chyba na zasadzie, że dwa bieguny się przyciągają. Tak bardzo różniłam się od tej pulchnej blondynki o wielkim sercu, która matkowała nie tylko swoim dwóm synom, ale także sporej grupie niechcianych i pokrzywdzonych dzieci.

Przyjaciółka poprosiła mnie o przysługę

Kilka lat temu, tuż przed wigilią, Marta niespodziewanie mnie odwiedziła. Jej spódnicy trzymało się małe straszydełko i półtora nieszczęścia zarazem.
– Taki prezent dostałam od prokuratora – wskazała na dziecko. – To jest Bożenka. Nie ma gdzie spędzić świąt. Pomożesz? Zupełnie nie wiedziałam, czy dobrze robię, ale w końcu się zgodziłam. Mała miała około sześciu lat, ale wyglądała na sporo mniej. Miała delikatne blond włoski, strupy na głowie i duże smutne oczy. Kiedy się już oswoiła, chodziła po mieszkaniu i bez przerwy pytała: „Co to?”. „Jak jej rodzice żyli, skoro dziecko nie wie, co to jest pralka czy żelazko?”, zastanawiałam się. Wtedy przypomniałam sobie swoje dzieciństwo. Byłam jak ta Bożenka, tyle tylko, że miałam kochającą mamę. Marta powiedziała mi, że prokurator ograniczył prawa rodzicielskie jej matce za znęcanie się i brak opieki nad dzieckiem. Nie przypuszczałam, że matka może być takim potworem! Gdy zrobiłam kolację, mała po prostu rzuciła się na jedzenie. W tym momencie do mieszkania wszedł Mietek i zobaczywszy, co się dzieje, od razu wrzasnął:
– Co to za dziecko?! I dlaczego ono tak śmieci?! Popatrz! Cała podłoga w okruchach! Bożenka spojrzała na niego i automatycznie osłoniła głowę, jakby chroniąc się przed ciosem, a na podłodze pojawiła się kałuża...

Nie chciałam odesłać Bożenki

To były pierwsze święta, podczas których zamiast siedzieć przed telewizorem, prałam, sprzątałam, myłam, a do tego zajmowałam się wciąż wystraszonym dzieckiem. Pierwszy raz czułam się potrzebna. Mój mąż po dwóch dniach stwierdził, że on nie ma zamiaru spędzić świąt w taki sposób i jeżeli nie oddam dziecka „tam, skąd przyszło”, to jedzie do rodziców. Ale ja chciałam, by Bożenka została. Zdecydowałam, że za nic nie odeślę dziecka.
– Nie widzisz, że dzięki niej nasz dom przestał być pusty i zimny? – zapytałam męża.
– Nie wiem, o czym mówisz... – odparł. „Mam nadzieję, że jeszcze to kiedyś zrozumiesz”, pomyślałam. Po południu wybrałam się z Bożenką na spacer. Gdy biegała po parku, warknął na nią duży pies. Przerażona zawołała: „Mamo!” Właściciel wilczura upomniał mnie, żebym lepiej pilnowała CÓRKI, ale ja słyszałam tylko słowo: „mamo”.

Obudziły się we mnie tłumione uczucia macierzyńskie

Przez prawie rok Bożenka spędzała u nas weekendy. Po kilku jej wizytach zauważyłam, że mój mąż, do tej pory twardy i niewzruszony, zmiękł i coraz bardziej przywiązywał się do dziecka. Nigdy o tym nie mówił, ale chyba zrozumiał, że stała się ona dla nas kimś bardzo ważnym. Pewnego dnia, kiedy mąż wszedł do domu, pobiegła w jego stronę, wołając: „Tatusiu, kocham cię!” Po chwili spostrzegłam, że Mietek stara się ukryć przede mną łzy wzruszenia. Wtedy po raz pierwszy odważyłam się zapytać go wprost, dlaczego zawsze był taki oschły. – Rodzice bardzo dużo ode mnie wymagali. Wydawało mi się, że okazywanie uczuć, to okazywanie słabości... Dzięki temu dziecku zrozumiałem, że wcale tak nie jest... Tamtego wieczoru wszystko przemyśleliśmy. Postanowiliśmy, że jak najszybciej rozpoczniemy starania o adopcję Bożenki. Byliśmy zdziwieni, że przebiegała tak sprawnie. Wkrótce nasza mała córeczka, zamieszkała z nami. Kiedy zabieraliśmy ją z domu dziecka, powiedziałam jej na uszko, że wkrótce będzie miała braciszka...

 

Czytaj więcej