"Byliśmy małżeństwem od dwóch lat. Późno wyszłam za mąż, ale mówiłam sobie, że warto było czekać na kogoś takiego jak Darek. Przysięgaliśmy sobie miłość na dobre i na złe... Darek prowadził kilka interesów, kokosów nie przynosiły, ale jakoś to wszystko się kręciło. Nie wtajemniczał mnie, zresztą nie chciałam wchodzić w szczegóły, bo się na tym nie znałam. A potem okazało się, że jestem jak dziecko we mgle, że praktycznie nie znam własnego męża..." Joanna, 36 lat
Tego dnia od rana przeczuwałam, że coś się święci.
– Przyjedziesz po mnie? – zapytałam Darka, który jak co dzień podwiózł mnie do pracy w przychodni w centrum miasta.
– No pewnie. Dlaczego pytasz? – Zrobił zdziwioną minę, ale oczy miał rozbiegane, jakby myślami był daleko stąd.
– Wszystko w porządku? – Patrzyłam na niego uważnie.
– Aśka, o co ci chodzi? Spieszę się! – Spojrzał wymownie na zegarek. – Muszę jechać do skarbówki, a ty mi gitarę zawracasz – niecierpliwił się.
– Na pewno wszystko w porządku? – dopytywałam się.
– Taak! Idź już, naprawdę nie mam czasu! – Kręcił się nerwowo w fotelu.
– Dobrze, już dobrze, nie złość się. – Wzruszyłam ramionami. – No to na razie. – Cmoknęłam go w policzek i wysiadłam z samochodu.
– Nara – rzucił mój mąż i odjechał.
Nawet nie spojrzał w moją stronę, a zawsze machał mi ręką na pożegnanie.
Jeszcze chwilę stałam na chodniku i patrzyłam za nim. Niepokój narastał we mnie. Intuicyjnie czułam, że coś złego się stanie. „Uspokój się”, napomniałam się w duchu. „Ty i ta twoja intuicja! Co ma się stać? Nie histeryzuj! Może ma dzisiaj gorszy dzień. Może coś w pracy się dzieje i nie chce cię martwić. Jezu! Może skarbówka siadła na niego?! Przecież mówił, że musi tam jechać”, szukałam racjonalnego wytłumaczenia dla swoich przeczuć. „Ale przecież papiery ma w porządku, pilnuje tego, więc nie ma co się martwić. Ma zły dzień i tyle”, uspokajałam się.
W pracy nie miałam czasu myśleć o Darku i jego zachowaniu. Ale nie lubiłam, kiedy tak się irytował. Starałam się być wyrozumiałą żoną. Kochałam go i znosiłam cierpliwie jego fochy, wybuchy złości, bo potrafił być czuły, miły, delikatny i wrażliwy. Byliśmy małżeństwem od dwóch lat. Późno wyszłam za mąż, ale mówiłam sobie, że warto było czekać na kogoś takiego jak Darek. Przysięgaliśmy sobie miłość na dobre i na złe... Darek prowadził kilka interesów, kokosów nie przynosiły, ale jakoś to wszystko się kręciło. Nie wtajemniczał mnie, zresztą nie chciałam wchodzić w szczegóły, bo się na tym nie znałam.
– Pani Asiu, mamy jeszcze jednego pacjenta z bólem, musi pani zostać dzisiaj trochę dłużej – oznajmił doktor Piotr.
Zadzwoniłam do Darka, żeby go uprzedzić, że wyjdę później. Nie odbierał. Wysłałam więc SMS-a i wróciłam do pracy. Z gabinetu wyszłam o osiemnastej trzydzieści. Darka nie było na parkingu. Wyjęłam telefon, żeby zadzwonić do niego. Nie odbierał. Próbowałam jeszcze kilka razy, ale bezskutecznie. Zgłaszała się tylko poczta głosowa...
Zaczęłam się denerwować. Zadzwoniłam do jego firmy. Nikt nie odbierał. Do domu wróciłam taksówką. Znów zadzwoniłam do Darka. Znów odzywała się poczta głosowa. Chodziłam od okna do okna. Nie wiedziałam, co robić, gdzie go szukać. Darek nie miał żadnej rodziny, był sierotą, wychowywał się w domu dziecka. Z jego znajomymi nie utrzymywałam bliższych kontaktów. Odchodziłam od zmysłów. Zadzwoniłam w końcu do szpitala, ale nie uzyskałam żadnej informacji.
– RODO – usłyszałam.
Musiałam udać się tam osobiście. Darka nie było na liście przyjętych pacjentów... Pojechałam na komisariat. Tam musiałam swoje odczekać. W końcu łaskawie się mną zainteresowano.
– Niepotrzebnie pani panikuje, może mąż potrzebował się przewietrzyć? – stwierdził dyżurny policjant, gdy powiedziałam, o co chodzi.
– Proszę nie robić sobie żartów, tylko przyjąć zgłoszenie o zaginięciu – wkurzyłam się.
– Oczywiście. Muszę zadać pani kilka pytań... – mówił znudzonym głosem. – Czy mąż był niezadowolony ze swojej sytuacji życiowej? Jakieś małżeńskie kłótnie, problemy w pracy?
– Nie, wszystko było normalnie...
– Zabrał z domu jakieś rzeczy osobiste? Dokumenty, paszport, pieniądze, ubrania...
– Nie wiem, nie sprawdzałam. Nie przyszło mi to do głowy – tłumaczyłam się.
– Takie rzeczy musimy wiedzieć, żeby podjąć odpowiednie kroki... Niech pani to sprawdzi. Jakieś zdjęcie męża ma pani? Będzie potrzebne.
Co miałam zrobić? Wróciłam do domu. Przejrzałam szafę Darka. Nie zauważyłam, żeby czegoś brakowało. Paszportu nie mogłam znaleźć, ale przypomniałam sobie, że Darek miał wyrobić nowy, bo ważność starego się skończyła...
Wróciłam na komendę. Znów musiałam swoje odczekać. W końcu zgłoszenie przyjęto, dostałam poświadczenie.
– Ale zaczniecie od razu poszukiwania?
– No wie pani, nic nie wskazuje na to, że pani mąż opuścił ostatnie miejsce swojego pobytu w okolicznościach uzasadniających niezwłoczną potrzebę zapewnienia ochrony życia, zdrowia lub wolności, albo udzielenia pomocy...
– A jak coś mu się stało? Ktoś go porwał? Tu liczy się każda minuta! – naskoczyłam na faceta.
– Takie procedury – odparł.
Wróciłam do domu i co rusz dzwoniłam na numer Darka. Wciąż bez odzewu... „Gdzie jesteś, kochanie?”, powtarzałam i rozpaczliwie próbowałam namierzyć jego telefon przez aplikację. „Położenie niedostępne”, odczytałam. Popłakałam się z bezradności. „A jeśli coś mu się stało? Ktoś go zabił albo miał wypadek i teraz dogorywa? Boże, co mam robić?! Daj mi jakiś znak. Zrobię wszystko, tylko go uratuj, niech do mnie wróci cały i zdrowy”, modliłam się.
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Nazajutrz w pracy byłam nieprzytomna, co rusz sprawdzałam telefon. Żadnych wiadomości, żadnych powiadomień o nieodebranych połączeniach. Żadnego znaku życia. W hurtowni też nie wiedzieli, gdzie jest Darek i co się z nim dzieje.
– Od wczoraj go nie ma – powiedział młody sprzedawca. – Dzisiaj za to byli jacyś goście i wypytywali o niego.
Czułam, jak krew odpływa mi z głowy, przed oczami miałam mroczki.
– Pani Asiu, co z panią?! – zapytał doktor. – Żadnego pożytku nie ma z pani dzisiaj. Monika panią zastąpi. Niech pani jedzie do domu.
Zaryczana wróciłam do domu. Uparcie dzwoniłam na numer męża. Nie odbierał. I tak przez kilka godzin. Poszłam do kościoła, modliłam się za Darka, błagałam o jakiś znak, że żyje. „Oddam ostatnią koszulę, na klęczkach pójdę na Jasną Górę, tylko proszę, niech on się odnajdzie”, szeptałam, klęcząc pod obrazem Matki Boskiej.
Tydzień później zadzwonił telefon. Wyświetlił się jakiś dziwny numer, nie z Polski. Chciałam odrzucić, ale tknięta przeczuciem odebrałam.
– Cześć, Asia. Sorry, że dopiero teraz dzwonię – Darek mówił spokojnym, wyluzowanym głosem, jakby nic się nie stało.
– Jezu! Darek, gdzie jesteś, co się z tobą dzieje?! Od zmysłów odchodzę! Czy ty wiesz, co ja tu przeżywam?! – krzyczałam, zanosząc się płaczem.
– Uspokój się. Nie mogłem wcześniej cię powiadomić. Musiałem wyjechać. Miałem kłopoty. Grozili mi. Pewnie wkrótce zjawią się po kasę, udobruchaj ich jakoś. Ciebie nie ruszą. Ja tu jestem bezpieczny. Wkrótce znów się odezwę. Trzymaj się. – I rozłączył się.
Po chwili ktoś zapukał do drzwi. Dostałam miesiąc na spłatę długów męża. Spieniężyłam wszystko, co mogłam, wzięłam kredyt. Darek do dziś się nie odezwał...