"Pewnego dnia w mojej agencji detektywistycznej zjawił się przerażony mężczyzna. Prosił, bym go ratował. Okazało się, że wpadł w kłopoty, bo miał ochotę na rzeczy, których – jak to określił – nie robi się z własną żoną. Żal mi było tego biedaka. Poznał przez internet chętną dziewczynę, naopowiadał jej o sobie i dał się podejść jak małe dziecko...!" Krzysztof, 48 lat
Kilka tygodni temu do mojej agencji detektywistycznej przyszedł wystraszony facet. Miał trzydzieści parę lat i przerażenie w oczach.
– Niech mnie pan ratuje! Błagam pana! – wyszeptał.
– Spokojnie. Postaram się pomóc, ale najpierw proszę powiedzieć, o co chodzi – odparłem rzeczowym, spokojnym tonem.
– Idiota ze mnie, skończony kretyn! – kręcił głową z niedowierzaniem. – Po jaką cholerę mi to było?! – uderzył się pięścią w czoło.
– Niech się pan uspokoi i powie mi, co pana do mnie sprowadza.
– Pan jest moją ostatnią deską ratunku!
Takie słowa słyszałem w swojej pracy nie pierwszy raz.
– Dlaczego jestem ostatnią deską ratunku? – zapytałem skromnie.
– Jeśli mi pan nie pomoże, będę skończony. Jak ona wyśle żonie te zdjęcia... – facet był mało komunikatywny. Ale zacząłem domyślać się, że w grę wchodzi tu szantaż.
– Szantażystka?
Kiwnął głową.
– Niech zgadnę. Już raz pan jej zapłacił, a teraz chce więcej? – domyśliłem się.
Znów kiwnął głową.
– Ile?
– Dwadzieścia tysięcy. Teraz chce pięćdziesiąt...
Ciężko westchnąłem. Ludzie są tacy naiwni... Myślą, że jak zapłacą, to szantażysta da im spokój... Błąd, podstawowy, zasadniczy błąd! Ile to takich spraw miałem w swojej karierze...
– Chyba nie zamierza pan płacić?! – rzuciłem pytanie.
– Nie, bo nie mam. A ze wspólnego konta nie wypłacę, bo żona się dowie, a wtedy fora ze dwora! Spojrzałem na niego z zainteresowaniem.
– Firma, dom, wszystko należy do niej i jej ojca – tłumaczył, kuląc się w sobie.
– Dobrze – odparłem.
– Proszę powiedzieć, dlaczego ta kobieta chce od pana pieniądze? – powoli wyciągałem z niego informacje. – Co się stało?
Mężczyzna ciężko westchnął, spuścił głowę i wzruszył ramionami. Przez chwilę milczał, zbierając się na odwagę.
– Dwa miesiące temu... – zaczął nieśmiało – na jednym z portali randkowych znalazłem ogłoszenie... – znów na chwilę zawiesił głos. Nie przerywałem mu. Czekałem. Z klientem trzeba delikatnie, jeśli chodzi o takie sprawy.
– Młoda dziewczyna szukała partnera... takiego, który lubi ostre zabawy... – wydusił w końcu z siebie, nerwowo zaciskając palce. No, nie wyglądał na takiego, który lubi się brzydko bawić, ale pozory mylą.
– Wie pan, z żoną takich rzeczy się nie robi. Poza tym moja żona jest w tych sprawach bardzo zasadnicza i... Nie, absolutnie nawet nie śmiałbym pomyśleć o tym, by jej coś takiego zaproponować – wzrokiem uciekał w bok. – Nie wypada, a ja... ja, no, zawsze chciałem spróbować, jak to jest. Wie pan, inaczej niż z żoną, tak mocno. No, nie wiem, jak to panu wytłumaczyć... Już chciałem rzucić, że lepiej było pójść do agencji, ale ugryzłem się w język. Żal mi było tego biedaka.
– Umówił się pan z nią? – zapytałem w końcu.
– Nie tak od razu. Najpierw chciała, żebym wysłał jej swoje zdjęcie, napisał, czym się zajmuję... No i czy mam żonę, albo czy jestem sam.
– I co jej pan napisał?
– Prawdę. Że jestem żonaty, że mam firmę i że bardzo chciałbym ją poznać – wyznał.
„Rzeczywiście idiota”, pomyślałem. „Nie zna dziewczyny i podaje jej wszystkie informacje”...
– Nie przeszkadzało tej kobiecie, że ma pan żonę? – zapytałem.
– Nie. Napisała, że interesuje ją tylko dobra zabawa.
– Co było dalej? – ciągnąłem go za język.
– Umówiłem się z nią – odparł skruszony.
– Gdzie?
– W motelu.
„A gdzieżby indziej”, pomyślałem z ironią.
– W którym? Podał nazwę, nie podnosząc wzroku.
– I...?
– No, zabawiliśmy się... Na usta cisnęło mi się pytanie, czy warto było za te pieniądze, ale powstrzymałem się, nie chciałem dobijać gościa.
– Ona skuła mnie kajdankami...
– Może bez szczegółów – przerwałem mu.
– ... I powiedziała, że chce zrobić kilka fotek. Powiedziała, że się jej podobam... W jego głosie usłyszałem nutkę dumy i o mało nie wybuchłem śmiechem.
– A potem odesłała panu te zdjęcia i zażądała kasy, tak? – odgadłem dalszy ciąg wydarzeń. Skinął głową.
– Ma pan te zdjęcia i list? – zapytałem. Mężczyzna wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki szarą kopertę i podał mi. Obejrzałem ją dokładnie. Adres firmy klienta napisany był na komputerze, podobnie jak treść pierwszego i drugiego listu. Zdjęcia wydrukowano z komputera na papierze zdjęciowym. Okup miał być złożony w tym samym miejscu, co poprzednio. No i oczywiście ostrzeżenie, że jeśli powiadomi policję, żona, pracownicy firmy i rada gminy, w której zasiadał, dowiedzą się, jaki z niego „zboczek”.
„Bułka z masłem. Czysta amatorszczyzna”, pomyślałem, przeglądając dowody.
– W porządku, zajmę się tym – powiedziałem.
– Ale błagam o dyskrecję. Żona, teść, rada nie mogą się o tym dowiedzieć – mówił spanikowanym głosem. – Załatwi to pan tak, by również policja się nie dowiedziała?! – dopytywał się.
– Nie mogę tego panu obiecać na sto procent, ale zrobimy wszystko, by był pan zadowolony – zapewniłem.
Zrobiłem rozpoznanie terenu, gdzie mój klient miał zostawić pieniądze i czekaliśmy na szantażystkę. O umówionej godzinie klient zostawił paczkę, oczywiście bez pieniędzy, w ustalonym miejscu i odszedł. Po chwili w to miejsce podjechał na skuterze jakiś chłopak. Nie wyłączając motoru, zszedł i podbiegł do miejsca, w którym leżała paczka. Zrobiłem mu kilka fotek w momencie, kiedy trzymał paczkę w ręku i po chwili zatrzymaliśmy go.
Okazało się, że był bratem dziewczyny, która zabawiała się z moim klientem. Rodzeństwo wszystkiego się wypierało, ale mieliśmy dowody, które wskazywały niepodważalnie, że to ich robota. Między innymi fakt, że ogłoszenie wysłano z ich komputera. Rodzeństwo chciało szybko i bez wysiłku zarabiać ciężką forsę. Brat dziewczyny wpadł na pomysł, by siostra nawiązywała bliskie, intymne znajomości z żonatymi, bogatymi facetami. Potem ich szantażowali. I, co wcale mnie nie zdziwiło, wielu z nich płaciło, bojąc się konsekwencji ujawnienia prawdy.
Mój klient pewnie też nie zgłosiłby się do mnie, gdyby nie to, że po prostu był zwykłym golcem. Cały majątek należał do żony, pochodzącej z zamożnej rodziny. W razie rozwodu niczego by nie dostał, bo teść przed ślubem kazał im spisać intercyzę. Ale szantażyści o tym nie wiedzieli. Klient nabajerował pannie, że jest właścicielem salonu samochodowego i autoryzowanego serwisu, co zaostrzyło apetyt szantażystów. No i kiedy się dowiedzieli, że chce startować w wyborach, nie mogli się oprzeć pokusie wyciągnięcia od niego takich pieniędzy. Ale przeliczyli się. Nie można wierzyć we wszystko, co piszą o sobie ludzie.