"Mój mąż popełnił wielki błąd i trafił do więzienia. Nie dawałam po sobie poznać, jak mi ciężko. Odwiedzałam go uśmiechnięta, opowiadałam o tym, jak sobie radzimy i podtrzymywałam go na duchu. Aż nadszedł upragniony dzień, kiedy znowu mieliśmy być razem... Aleksandra, 43 lata
Zakochałam się w Maćku, bo miał wszystko to, co tak bardzo pociągało mnie w innych – luz, poczucie humoru, iskrę.
– Świetnie się uzupełniamy – podsumowałam kiedyś. – Ty pokazujesz mi radośniejszą stronę życia, a ja sprowadzam cię na ziemię, gdy to konieczne.
– Pełna zgoda, maleńka – uśmiechnął się.
– Jeszcze będziesz przez niego płakać, zobaczysz! – ojciec nie ukrywał, co myśli o Maćku. – Chłop musi mieć łeb na karku! A ten twój to jakiś fircyk w zalotach.
– Nie każdy jest taki jak ty! – broniłam narzeczonego.
Mama była po mojej stronie. Sympatyczny chłopak o szczerym sercu ujmował i ją, choć marzyła o inżynierze dla mnie. Maciek od najmłodszych lat interesował się fotografią. Pragnął mieć własne studio. Nie miał jednak dość odwagi, posłuchał rodziców i poszedł do technikum budowlanego. Potem skończył studium poligraficzne, znów trochę przypadkowo. A później znalazł pracę w drukarni. Nigdy jednak nie zrezygnował z fotografii. Jeszcze zanim się pobraliśmy, wziął pożyczkę na profesjonalny aparat, szkolił się i prenumerował branżowe pisma. Podziwiałam to w nim i wspierałam na każdym kroku.
Wierzyłam w niego, ufałam mu i nie bałam się życia u jego boku. Nie pomyliłam się. Maciek w końcu zaczął zarabiać na swojej pasji. Miał coraz więcej zleceń. W tygodniu pracował w drukarni, a w weekendy robił zdjęcia, które potem po nocach obrabiał. Pod każdym innym względem też okazał się wspaniałym partnerem. Taki zwyczajny niezwyczajny – dobry tata dla naszych synów, opiekuńczy mąż i świetny przyjaciel.
– To takie przyjemne i kojące uczucie dla kobiety, kiedy wie, że dobrze wybrała, kiedy może kochać i być kochaną i mieć obok siebie mężczyznę, z którym z uśmiechem idzie przez życie – wyznałam Maćkowi.
– No cóż, sprzątnęłaś najlepszy towar w mieście – zażartował i dał mi całusa.
Bardzo się kochaliśmy i było to po nas widać.
– Fajnie masz, wyszłaś za mąż z miłości – powtarzała od czasu do czasu moja siostra, która usychała obok gburowatego kierownika referatu urzędu miejskiego. – Aż miło patrzeć na ten twój błysk w oku.
– Jest tak dobrze, że aż się boję. Życie to sinusoida, od czasu do czasu coś musi pójść nie tak – odparłam.
Maciek wracał z pracy i potrącił pieszego na pasach. Obaj byli trzeźwi. Mój mąż po prostu nie zauważył tego człowieka. Niestety jechał za szybko. Nieprzytomny mężczyzna trafił do szpitala. Kiedy odzyskał przytomność, okazało się, że ma liczne obrażenia wewnętrzne i niedowład jednej strony ciała.
– Mężowi zostaną postawione zarzuty – poinformował mnie oficer policji. Maciek czekał na rozprawę w areszcie. Z dnia na dzień wszystko wywróciło się do góry nogami. Gdyby nie pomoc mojej siostry i brata Maćka, zwariowałabym. Wiedziałam jedno: jakkolwiek potoczą się sprawy, będę wspierała męża. W końcu tak mu przysięgałam przed Bogiem podczas ślubu.
– Popełniłeś błąd, ale przecież nie chciałeś tego – mówiłam łamiącym się głosem. – Będę stać za tobą murem, pamiętaj! Zagryzłam zęby i zorganizowałam życie tak, żebyśmy jakoś dali sobie radę. W pracy udzielono mi pożyczki z odroczoną spłatą – miałam na adwokata i na kilka rat kredytu na mieszkanie. Teściowie zgodzili się opłacać przedszkole Kubusia. Wzięłam dodatkowe zlecenia i wieczorami, kiedy chłopcy szli spać, ślęczałam nad rozliczeniami. Tak wpadało mi kilkaset złotych do wypłaty. Dzieci okazały się mądrzejsze i dojrzalsze, niż sądziłam. Nie narzekali na brak prezentów, byli grzeczni, nie dokładali mi zmartwień i starali się pomagać w domu.
Wreszcie doszło do rozprawy.
– Z uwagi na uszczerbek na zdrowiu poszkodowanego... – sędzina odczytywała wyrok, a mnie serce waliło jak szalone.
– Dwanaście miesięcy – dzwoniło mi w uszach.
Byłam zmęczona, sfrustrowana, dzieci też różnie radziły sobie z sytuacją. Tęskniłam za Maćkiem i brakowało mi go w domu. Najgorsze było Boże Narodzenie, coś okropnego. Gotowałam, ubierałam choinkę i myślałam o tym, że mąż spędzi te święta za kratami. Ale przed Maćkiem nigdy nie okazałam słabości. Odwiedzałam go uśmiechnięta, opowiadałam o tym, jak dobrze sobie radzimy i podtrzymywałam go na duchu.
– Odliczam dni do twojego wyjścia – mówiłam. – Kocham cię.
Nigdy nie robiłam mu wyrzutów. Wiedziałam, że grzebał coś przy radiu, kiedy spowodował wypadek, a tyle razy go prosiłam, by podczas jazdy tego nie robił. Naraził nas na kłopoty, ale nie chciałam go dobijać. „Sam wie, że nabroił”, myślałam.
Nadszedł ten wielki dzień. Dzieci były w szkole, więc sama pojechałam po Maćka pod bramę więzienną. Jak dobrze, że nie wzięłam ze sobą chłopców!
– Ola, cześć – objął mnie jak u cioci na imieninach.
– Maciek, coś nie tak? – zapytałam.
– Nie wracam do domu. Mam kogoś – powiedział, nie patrząc mi w oczy.
– Co ty mówisz? Jak to masz kogoś? – usłyszałam drżenie we własnym głosie.
Od pół roku miał romans ze strażniczką w więzieniu. Jakkolwiek absurdalnie to brzmiało, było prawdą. Nie umiałam się z nią pogodzić. Maciek przyjechał do domu tylko po to, by spakować swoje rzeczy.
– Ty świnio! – płakałam, choć próbowałam się powstrzymać. – Zapożyczyłam się, żeby ci tyłek ratować, od roku sama ogarniam ten bajzel, czekałam na ciebie, a ty mi robisz coś takiego?!
– Ola, zakochałem się, co mam ci powiedzieć?! – rozłożył ręce.
– I to mam przekazać naszym synom? Że się zakochałeś?! – krzyczałam.
Już nie znalazłam siły, by być dzielną, uśmiechać się i chronić dzieci przed przykrą rzeczywistością. Zawalił mi się świat. Człowiek, którego kochałam, któremu ufałam, i dla którego nie zawahałabym się wskoczyć w ogień, zdradził mnie w tak podły sposób. Nigdy nie oczekiwałam od niego wdzięczności czy przeprosin za ostatni rok, ale teraz czułam się upokorzona i wykorzystana.
– Brak mi słów, żeby wyrazić, jak tobą gardzę – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Pomyślałam, że w ogóle nie znałam człowieka, z którym od lat żyłam. Ten, którego uważałam za najlepszego przyjaciela i najbliższą mi osobę na świecie, skrzywdził mnie najbardziej. Naraził nas na poważne problemy, zdradził mnie, a podczas moich regularnych odwiedzin nawet słowem nie pisnął, że nie zamierza wracać do domu. „Kto, do cholery, tak postępuje?”, zastanawiałam się rozgoryczona.
Rozwiedliśmy się bardzo szybko. Sędzina nawet nie próbowała nas godzić. Zapewne rozumiała moją gorycz. Maciej się wyprowadził, a ja musiałam stawić czoła nowej rzeczywistości.
– Dasz sobie radę, jesteś twardą babką – pocieszała mnie siostra.
– Mamo, wszystko będzie dobrze – wspierał mnie Filip.
Pierwsze miesiące po rozstaniu z Maćkiem były pasmem porażek i przepłakanych wieczorów. Choć nie chciałam tego przyznać, podświadomie miałam nadzieję, że Maciek do mnie wróci. Nie zrobił tego...
Wreszcie wzięłam się w garść. „Nie będę do końca życia nieszczęśliwa przez tego palanta”, powtarzałam sobie. W pracy wywalczyłam sobie podwyżkę, powoli spłacałam długi i skupiłam się na dzieciach.
Po dwóch latach w końcu doszłam do siebie. Związek Maćka się rozpadł. Nie powiem, odczuwałam pewną satysfakcję. Ale już nie chciałam go z powrotem. Nie mogłabym kochać kogoś, kto tak dotkliwie mnie zranił. Poza tym zostawiłam ten rozdział za sobą i otwieram nowy. Póki co dobrze mi bez mężczyzny, ale kto wie, co też życie przyniesie...