"Nieplanowana ciąża mojej chrześnicy sprawiła, że wróciły do mnie bolesne wspomnienia sprzed lat… Ja też kiedyś wpadłam, ale ile się wtedy nasłuchałam od mojej matki! Byłam zrozpaczona, bo myślałam, że zrobiłam coś bardzo, bardzo złego i grzesznego. I nie skończyło się to dobrze, a ja do dziś czuję ból i żal..." Danuta, 54 lata
Byłam zaskoczona, gdy Marlena, moja chrześnica, ogłosiła, że wychodzi za mąż. Miała chłopaka, ale ślub planowali dopiero po studiach...
– Dlaczego w styczniu? W środku zimy? Marlenka zmarznie w sukience, nie mogą poczekać do wiosny? – dziwiłam się, rozmawiając z bratową, mamą Marleny.
– Kochana, jak szczęśliwie pójdzie, to na wiosnę będziemy planować chrzciny. Marlena jest w ciąży – oznajmiła.
– Ojej, dopiero zaczęli studia, a tu wpadka! – jęknęłam.
– Czasami tak bywa, przecież to nic strasznego – tłumaczyła bratowa. – Najważniejsze, że się kochają. Igor to dobry chłopak, a z narodzin wnuka można się tylko cieszyć! – mówiła radośnie.
„Mój Boże! Przecież ja też kiedyś wpadłam, ale ile się wtedy nasłuchałam od mojej matki! Ile się napłakałam, no, ale to były inne czasy”, pomyślałam ze smutkiem.
Mieszkałam wtedy na wsi na Podlasiu. Byliśmy z Kazikiem parą od roku, gdy zorientowałam się, że jestem w ciąży. Miałam wtedy 20 lat. Pracowałam już, ale nadal bałam się gniewu matki. Była i jest dotąd apodyktyczną kobietą.
– Jak któraś z was wpadnie, wygonię z domu! – mówiła kiedyś mnie i moim siostrom.
– I co teraz?! – spanikowana pytałam Kazika.
– Trzeba to potwierdzić u lekarza i zaplanować ślub – powiedział mój chłopak.
– Nie pójdę do przychodni, jak zobaczą mnie znajomi, to się wszystkiego domyślą i zaczną plotkować! A jak mama się dowie, wyrzuci mnie z domu i przeklnie! – rozpaczałam.
– Spokojnie, znajdziemy prywatny gabinet w Siedlcach, a gdy zaplanujemy ślub za dwa miesiące, to nic jeszcze nie będzie widać – pocieszał mnie Kazik.
Rodzice ucieszyli się na wieść o ślubie.
– Młodzi, to im spieszno do tego miodu – uśmiechał się ojciec, gładząc wąsa. – Trzeba zabić dwa prosiaki, wynająć masarza, kucharkę, a Kazik niech kupi dobrej wódki – planował.
– No i dom trzeba odmalować, nie będę się wstydzić przed gośćmi, że ściany brudne – dodała mama.
Pomagałam rodzicom przy remoncie. Wynosiłam meble, malowałam podłogi śmierdzącą farbą. Nie wiedziałam, że ciężarne kobiety powinny się oszczędzać, niewiele wiedziałam o ciąży, z nikim o niej nie rozmawiałam.
Po ślubie zamieszkaliśmy u moich rodziców, ale chciałam się wyprowadzić, zanim brzuch będzie widoczny. Kazik szukał już stancji. Pewnego dnia mama niespodziewanie weszła do naszego pokoju, gdy się przebierałam. Spojrzała na mnie i zaniemówiła na chwilę.
– Danka! Jaki ty masz już duży brzuch! Który to miesiąc?! – spytała groźnie.
– Nie wiem dokładnie, chyba drugi – skłamałam.
– Akurat! Mnie to wygląda na piąty! Przyznaj się! Zaszłaś w ciążę przed ślubem?! Puściłaś się?! To dlatego ten szybki ślub?! – krzyczała.
– Daj spokój, mamo, przecież i tak byśmy się pobrali – próbowałam tłumaczyć.
– Nie mogłaś zaczekać do ślubu?! Musiałaś rozłożyć nogi?! A ja głupia suknię ci białą kupiłam i welon! Jakbym wiedziała wcześniej, nie byłoby ani wesela, ani sukienki z welonem! Co za wstyd! W naszej rodzinie!
Płakałam przez cały wieczór i noc. Mąż mnie tulił i pocieszał, ale nie mogłam się uspokoić. Wiem, że to głupie, ale wtedy rozumiałam gniew mamy. Naprawdę wstydziłam się tej wpadki. Wyprowadziliśmy się od rodziców tydzień później. Jednak dalej ubierałam się tak, żeby nie było widać brzucha. Nie chodziłam na badania kontrolne. Nie rozczulałam się nad sobą, bo mama w kółko powtarzała, że ciąża to nie choroba. Nasza stancja była źle ogrzewana. Przeziębiłam się. Leczyłam się aspiryną. Sąsiadka dała mi antybiotyk, który jej został z kuracji. Czułam się jednak coraz gorzej i w końcu poszłam do lekarza. Okazało się, że mam infekcję nerek i pęcherza.
– Niepokoi mnie słabe tętno płodu – powiedział doktor. Dostałam skierowanie do szpitala. Dali mi kartkę papieru i kazali liczyć i zapisywać ruchy dziecka. Ile razy się poruszy w ciągu pół godziny. Nie wiedziałam, że dziecko w siódmym miesiącu powinno mocno kopać. Moje było bardzo spokojne…
– Przykro mi, tętno dziecka ustało, musimy wywołać poród – orzekł lekarz, a ja jeszcze nie do końca zdawałam sobie sprawę, co tak naprawdę się stało.
Zrozumiałam to dopiero, gdy urodziłam moją dziewczynkę i zobaczyłam jej maleńkie nieruchome ciałko… Nie pozwolili mi jej nawet potrzymać, widziałam tylko bezwładnie zwisające rączki i nóżki. A potem zabrali ją i już jej więcej nie zobaczyłam. Wyłam z rozpaczy jak zwierzę, chciałam umrzeć razem z nią… Dostałam zastrzyki na uspokojenie i powstrzymanie pokarmu w piersiach.
Trzy lata później urodziłam synka, ale do dziś tęsknię za moją córeczką. Zastanawiam się, do kogo byłaby podobna. Wyobrażam sobie, że stroję ją w sukienki i zaplatam jej warkocze. Wciąż jest dla mnie małą dziewczynką, choć dziś byłaby dorosłą kobietą.
Minęło tyle lat, a ja ciągle mam w sercu żal do mamy i do siebie, że dałam się zastraszyć, że nie dbałam o siebie w czasie ciąży. Mama nadal obgaduje młodych, że są niemoralni. Nikt jej już jednak nie słucha. Marlena, razem z sukienką ślubną, kupiła ubranka dla swojego maleństwa. Bratowa pilnuje, żeby dziewczyna niczego nie dźwigała i dobrze się odżywiała. Cała rodzina cieszy się, że młodzi wkrótce zostaną rodzicami. Nikt nie robi z tego problemu ani tajemnicy.
Zazdroszczę Marlenie. Ja nie miałam tyle szczęścia…