"Dzieci były zachwycone zabawą, a ja czułam coraz większy niepokój. Nie spodobał mi się jeden z mężczyzn przebranych za klauna. Było w nim coś dziwnego..." Marcelina, 36 lat
Od dziecka na widok klauna ściskało mnie w żołądku. Nienawidziłam cyrku. Inne dzieciaki marzyły, żeby się tam wybrać, a ja omijałam ten przybytek szerokim łukiem. Dziś wiem, że cierpię na koulrofobię, czyli paniczny lęk przed klaunami. Jak się okazuje, nie ja jedyna, ale wtedy wydawało mi się, że jestem dziwolągiem.
Klauny? Serio? – jęknęłam, słysząc pomysł Klaudii.
– Dzieciaki będą zachwycone – zapewniła z mocą.
– Ja bym nie była... – powiedziałam, wzdrygając się na samą myśl o dziwnych przebierańcach.
– Coś ty, chyba nie należysz do tych osób, które boją się klaunów? – przyjrzała mi się rozbawiona.
– Nie wiem, czy nazwałabym to strachem, raczej nie darzę ich sympatią – odpowiedziałam z godnością, choć Klaudia trafiła w dziesiątkę. Tak, bałam się klaunów. Sądziłam, że w dorosłym życiu łatwo mi będzie ich unikać, ale teraz moje złudzenia zostały rozwiane.
„Cóż, powinnam się z tym liczyć, decydując się na pracę w przedszkolu”, pomyślałam gorzko, idąc do domu. „Dam sobie radę, przecież nie jestem dzieckiem”, dodawałam sobie otuchy, ale wcale nie zrobiło mi się raźniej. Musiałam jednak jakoś przetrwać. Razem z koleżanką organizowałyśmy dla przedszkolaków imprezę, żeby osłodzić im koniec wakacji. To była taka nasza mała tradycja, która ułatwiała podopiecznym powrót do przedszkolnej rzeczywistości. A kiedy tylko powiedziałyśmy maluchom, że odwiedzą nas klauni, aż zapiszczały z radości. Nadszedł dzień imprezy.
Wbrew moim obawom, nie było tak źle. Dzieciaki szalały przy piosenkach z „Krainy lodu”, a Klaudia organizowała im zabawy taneczne. Ja w tym czasie czekałam na klaunową załogę. Miałam ich wpuścić niepostrzeżenie, żeby jak najbardziej zaskoczyć przedszkolaki. Na szczęście okazało się, że to grupa studentów, którzy przebrali się dopiero u nas, więc moje lęki udało się nieco zniwelować. Fakt, że widziałam, jak nakładają makijaże, mając na sobie jeszcze normalne ubrania, sprawiał, że dostrzegłam w nich ludzi, a nie stwory z koszmarów. Panowała świetna, luźna atmosfera, więc młodzież z czerwonymi nosami tym razem nie wydawała mi się psychodeliczna. Klauni szybko zdobyli serca publiczności. Rozdawali dzieciom balony i przedstawiali tak śmieszne scenki, że nie tylko maluchy zaśmiewały się do rozpuku, ale i cały personel.
W duchu chwaliłam Klaudię za ten pomysł, choć przecież na początku byłam mu zdecydowanie przeciwna. Zadowolona obserwowałam, jak przedszkolaki tańczą w parach. Miały za zadanie wykonać określoną choreografię i jednocześnie nie dać się rozśmieszyć klaunom. Zadanie nie było łatwe. Kolejne pary odpadały z zabawy. Na polu walki o pluszowe misie zostali jeszcze tylko Adaś z Anetką i Jasiek z Julką.
Wszyscy śledziliśmy zaciętą rywalizację dzieci z zapartym tchem. Nagle kątem oka dostrzegłam jeszcze jednego klauna. Zdziwiłam się, bo nie bawił się z dziećmi, ale stał i i się przypatrywał, jakby kogoś szukał... Po chwili zorientował się, że mam go na oku i dołączył do grupy. Nie umiałam określić, dlaczego, ale nie spodobał mi się ten mężczyzna. Było w nim coś dziwnego. Zdawałam sobie sprawę, że te obawy mogą być efektem mojej fobii, lecz nie umiałam nad nimi zapanować. Ziarno niepokoju zostało zasiane. „Coś tu nie gra”, przeszło mi przez myśl. Co chwilę odruchowo liczyłam dzieci i w pewnym momencie się zorientowałam, że kogoś brakuje. Jeszcze raz bardzo uważnie rozejrzałam się po sali i zrozumiałam, że nie ma Zosi.
Po plecach przebiegł mi dreszcz, choć przecież nie było to jeszcze nic szczególnie niepokojącego. Odwróciłam się i z sercem walącym jak młot poszłam sprawdzić inne sale, kuchnię, toaletę i wszystkie zakamarki przedszkola, w których czasem ukrywał się jakiś małoletni dowcipniś. Czułam się okropnie, lęk narastał z każdą sekundą. W dodatku jak na złość nie widziałam też żadnej z opiekunek, aby je zaalarmować. Rozglądałam się bezradnie, aż nagle mój wzrok przyciągnął jakiś ruch za oknem. To Zosia stała przy furtce z tym klaunem! Trzymał ją za rękę i mówił coś do niej z uśmiechem, od którego zrobiło mi się niedobrze. Jak oparzona wybiegłam na dziedziniec. W kilku krokach doskoczyłam do małej i złapałam ją za rączkę.
– Kim pan jest? Jakim prawem zabrał pan dziecko z przedszkola? – naskoczyłam na niego, a on popatrzył na mnie osłupiały.
– Jestem klaunem, przecież nas pani wynajęła – odpowiedział ze złością.
– Tak, ale po to, żeby się pan bawił z dziećmi, a nie je porywał! Co pan wyprawia?
– Mała chciała się przejść, to z nią wyszedłem. A pani ma paranoję – burknął i szybkim krokiem wrócił do budynku.
My też z Zosią udałyśmy się w tamtym kierunku, ale o wiele wolniej.
– Kochanie, przecież wiesz, że nie można zadawać się z obcymi – wyszeptałam rozdygotana.
– Ale ten pan powiedział, że pokaże mi prawdziwe wesołe miasteczko, o jakim nawet nie śniłam, i zaraz wrócimy – wyznała, a buzia wygięła się jej w podkówkę. – Ja się potem rozmyśliłam, ale on nie chciał mnie puścić – rozpłakała się, a ja mocno ją przytuliłam. Już wiedziałam, że o mały włos nie stało się coś bardzo złego... Nie chciałam pozwolić na kontakt tego faceta z dziećmi, ale nie mogłam też go wypuścić. Oddałam Zosię pod opiekę Joli, która zajmowała się teraz całą grupą, a sama złapałam Klaudię oraz jednego z klaunów i zaprowadziłam do kuchni. Pokrótce zreferowałam im całą sytuację i zażądałam wyjaśnień. Od Klaudii, dlaczego nic nie zauważyła, a od klauna, kogo, u licha, ze sobą przyprowadził. Oboje jednak patrzyli na mnie w osłupieniu.
– Myślałam, że Zosia jest z tobą – jęknęła przerażona Klaudia.
– Jacek jest nowy, dołączył do nas niedawno. Lubi dzieci, z wzajemnością. Wydawał się w porządku – Filip zacisnął pięści. – Ja mu pokażę! – ruszył wściekły do drzwi.
– Stój! – zatrzymałam go. – Wzywamy policję i do czasu, aż przyjadą, pilnujemy tego podejrzanego typa. Najlepiej odseparować go od dzieciaków, więc dla zmyłki zaproszę go tu na kawę i będę miała na oku.
– Zostaję z tobą. Nie wiadomo, co to za człowiek, poza tym ja go tu przyprowadziłem – stwierdził Filip. – OK – zgodziłam się. Po chwili zawołałam klauna porywacza do kuchni.
– Przepraszam, poniosło mnie. Ale, wie pan, to moja pierwsza praca – wysiliłam się na przepraszający ton. Kupił to, bo rzucił, że nic się nie stało i chętnie wziął ode mnie kubek z kawą. Wyglądał, jakby poczuł ulgę. – Nie ma sprawy, rozumiem – uśmiechnął się
Przez chwilę gawędziliśmy o błahych sprawach. Kątem oka widziałam, że Filip przypatruje się swojemu współpracownikowi ze złością, ale na szczęście nad sobą zapanował. Nie mogliśmy dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Nie zapomnę miny fałszywego klauna, gdy do przedszkola wkroczyła policja. Kawa niemalże stanęła mu w gardle. Był tak zaskoczony, że nawet nie stawiał oporu, gdy go zabierali...
– Już chyba nigdy nie przyjmę do naszej grupy nikogo nowego – stwierdził Filip, a ja pokiwałam głową. Nic nie powiedziałam, bo zupełnie nie wiedziałam, co.
Wkrótce dowiedzieliśmy się, że w komputerze Jacka znaleziono pornografię dziecięcą. Na szczęście chyba nie zdążył skrzywdzić żadnego dziecka. Dopiero niedawno wpadł na pomysł, by zostać klaunem. W ten sposób chciał się zbliżyć do maluchów... Na myśl o tym, co mogło spotkać Zosię, do dziś robi mi się niedobrze. Jak nietrudno się domyślić, nie wyleczyłam się ze swojej fobii, choć przecież zdaję sobie sprawę, że to był przypadek. Wiem też, że będę bacznie przypatrywała się każdemu, kto przekroczy próg przedszkola, od nowej kucharki, po wychowawców.