"Kiedy zaginęła moja złota biżuteria, nie przyszło mi do głowy posądzać o kradzież bliskich. Zawsze uważałam, że trzeba mieć zaufanie do ludzi. Teraz wyrzucam sobie łatwowierność" Dorota, 39 lat
Miałam w domu totalny bałagan i zamierzałam zrobić z tym wreszcie porządek. Zaczęłam od łazienki. Przebrałam się w robocze ciuchy, ściągnęłam biżuterię z myślą, że zaraz ją schowam do kasetki i zaczęłam ładować brudy do pralki. Ta już pracowała, gdy pojawił się kolejny kłopot. Po odkręceniu kranu w kuchni, z rury obok zaworu trysnął strumień wody. Musiałam zejść piętro niżej do Damiana, który zawsze ratował mnie w podobnych sytuacjach.
– Pomocy – jęknęłam – bo zaraz będę miała potop. Ty też na tym ucierpisz!
Jak ja lubię Damiana! Pokiwał tylko głową, sięgnął po swoją walizeczkę z narzędziami i poszliśmy do mnie.
Kiedy uprzątnęłam stół w kuchni, żeby mógł się rozłożyć z robotą, zabrzmiał dzwonek u drzwi. Moja przyjaciółka, Jagoda, znalazła sobie idealną porę na odwiedziny. Wypachniona, świeżutka od progu zaczęła trajkotać.
– Wybierałam się pooglądać ciuchy, ale i tak nie mam forsy, więc wolę wypić u ciebie kawę! – paplała radośnie.
Jej niefrasobliwość wyprowadzała mnie z równowagi. Widziała przecież, że trafiła na gruntowne porządki. Zamiast kulturalnie zniknąć, ta jędza rozsiadła się na kuchennym taborecie. Przy okazji obejrzała sobie Damiana. Facet mógł się podobać. Nasza znajomość była jednak czysto sąsiedzka i raczej usługowa. Przypominałam sobie o nim zawsze, kiedy domowa technika przerastała moje umiejętności. Wpadał bez gadania, naprawiał co trzeba, i rozstawaliśmy się do następnej awarii. Jagoda najwyraźniej zamierzała poderwać mi sąsiada. Mizdrzyła się i zagadywała go, że aż wstyd było słuchać.
–To bardzo trudno naprawiać takie skomplikowane urządzenie, prawda? – pytała, uśmiechając się zalotnie. Damian odpowiadał monosylabami, ale Jagoda nie rezygnowała. Zaczęła mówić, jak to wzięto ją za licealistkę.
– Ale ty masz świetną pamięć? – zdziwiłam się niewinnie. – Przecież to było dwadzieścia lat temu!
– Opowiadam o wydarzeniu z wczorajszego dnia! – oburzyła się. – Niech pan sam powie – zaczęła szarpać Damiana za rękaw. – Czy pan też uważa, że ja mówię nieprawdę?
– Nie, czemu? – odrzekł mój sąsiad uprzejmie. – Jeżeli było ciemno albo facet trochę wypił...
Z trudem pohamowałam śmiech. Może zabrzmiało to niezbyt grzeczne, ale Jagoda sama się o to prosiła. Przecież żaden rozsądny człowiek nie wziąłby za uczennicę osiemdziesięciokilogramowej baby z rudym kokiem wielkości stogu siana!
Przyjaciółka natychmiast pobiegła do łazienki, żeby sprawdzić stan własnej urody.
– Oboje jesteście złośliwi! – krzyknęła przez niedomknięte drzwi. Damian skończył naprawę rury i pakował narzędzia.
– Pozwolisz chyba panu umyć ręce? – spytała Jagoda takim tonem, jakby chciała go w tym wyręczyć. Na szczęście poradził sobie sam i poszedł.
– Niby przystojny, a bez cienia ogłady – mruknęła, rozsiadając się wygodnie.
– To ty sobie posiedź – powiedziałam zrezygnowana. – A ja sprzątnę chociaż w łazience.
Nie miała nic przeciwko temu. Polazła za mną, stanęła w drzwiach i patrzyła.
– Dorota! Dlaczego ty nie chowasz biżuterii, tylko tak rzucasz? – spytała. Spojrzałam w kierunku kosza na bieliznę, gdzie leżały moje kosztowności: złoty łańcuszek, pierścionek i ukochana bransoletka. Zamrugałam oczami. Łańcuszek i pierścionek były, ale bransoletki nie dostrzegłam. A tak bardzo ją lubiłam. Była piękna: złota, delikatnie grawerowana.
Obszukałam podłogę wokół kosza, ale nic nie znalazłam.
– Ja ci nie schowałam – Jagoda wyciągnęła przed siebie ręce. – Póki jestem, możesz mnie obszukać i zajrzeć do torebki, żeby potem nie było... wiesz...
Popukałam się w czoło. Jagodę znałam od lat. Chociaż nie przepadałam za nią z racji jej gadulstwa, mogłam ręczyć za jej uczciwość. Nie zdarzyło się, by wyciągnęła rękę po cudze. Zresztą nie miała powodu. Były mąż płacił jej tyle, że miała zawsze dość pieniędzy i nie mogła narzekać na biedę.
– Słuchaj! Ale ten facet też był w łazience! – spojrzała na mnie znacząco.
– Damian? – zdziwiłam się – On nawet nie wie, do czego takie błyskotki służą. A choćby wiedział i tak nie ruszy.
– No, nie byłabym taka pewna – stwierdziła z przekąsem.
– Musiałam ją sama zawieruszyć – westchnęłam.
Sądziłam, że w pośpiechu cisnęłam bransoletkę byle gdzie i wystarczy ochłonąć, by ją odnaleźć. Po wyjściu koleżanki przeszukałam cały dom. Bez rezultatu.
– To znaczy, że miałam rację – oświadczyła Jagoda, która zadzwoniła późnym wieczorem.
– Zaprosiłaś do domu złodzieja. Twój sąsiad ma nie tylko złote ręce, ale także upodobania do złotych drobiazgów.
Po gruntownych porządkach skłonna byłam przyznać rację przyjaciółce. Łapałam się na tym, że przy spotkaniu z Damianem nie wiedziałam, co zrobić z oczami. On kłaniał mi się jak zwykle, a ja zezowałam na boki i pędziłam przed siebie, byle tylko nie zagadał. Po paru tygodniach zadzwoniła do mnie Iwona, dawna koleżanka z pracy.
– Słyszałaś? Mąż wystawił Jagodę do wiatru! – poinformowała – Wystąpił do sądu o obniżenie alimentów do tysiąca złotych, bo go już nie stać na więcej! Biedna Jagódka, tak lubiła szastać pieniędzmi. Teraz będzie musiała spuścić z tonu. Co ty na to?
– E, poradzi sobie, jak zwykle – machnęłam ręką na te rewelacje.
Miesiąc później wybierałam się do znajomych. Coś mnie tknęło, żeby kupić kwiaty. Weszłam do kwiaciarni.
– Pani Dorotka? Przede mną stała pani Marynia, niegdyś bufetowa u mnie w pracy. Zaczęłyśmy rozmawiać o znajomych.
– Z Jagodą spotykam się często – powiedziała. – Pani wie, że jej syn będzie niedługo moim zięciem?
Nie wiedziałam. Jagoda lubiła gadać o sobie, nie o rodzinie.
– Miły chłopak – skwitowała bufetowa. – Jagoda na zaręczyny podarowała mojej Asi złotą bransoletkę. Mówię pani, cacko starej roboty.
– Owalne płytki z motywem roślinnym? – spytałam z drżeniem serca.
– Dokładnie!
– I złoty zameczek, lekko się zacina?
– A, pani ją widziała? Piękna, prawda?
O ile dobrze pamiętam, nie kupiłam kwiatów i nie złożyłam zaplanowanej wizyty. Natychmiast wróciłam do domu i zatelefonowałam do Jagody.
– Znalazła się moja bransoletka! – wypaliłam.
– Fantastycznie – powiedziała bez entuzjazmu.
– Miałaś intuicję, co do Damiana – ciągnęłam radosnym tonem. – Podarował bransoletkę narzeczonej. Wiesz komu? Pamiętasz bufetową Marynię? Świat jest jednak mały, prawda? A Damian, wyobraź sobie, nie ma narzeczonej i co ty na to?
– Dorota, ja ci to wszystko wyjaśnię!
– Nie są mi potrzebne wyjaśnienia, tylko bransoletka. Jutro, do osiemnastej. Ona była ubezpieczona, więc mam dowód – odłożyłam słuchawkę.
Następnego dnia była sobota. W porze obiadu jakiś młody człowiek przyniósł mi bukiet kwiatów i bransoletkę. A po obiedzie spotkałam na schodach Damiana. Dawno już nie witałam go z taką radością. Wydawał się zdziwiony i zaraz spytał, czy coś mi wysiadło.
– Wszystko gra – powiedziałam. – Ale mógłbyś raz wpaść do mnie bezinteresownie, chociażby na kawę.
– Mógłbym – uśmiechnął się.