"Widok mojej żony w objęciach Witka był jak cios w splot słoneczny..."
Fot. Adobe Stock

"Widok mojej żony w objęciach Witka był jak cios w splot słoneczny..."

"Byliśmy małżeństwem od ponad dziesięciu lat, wszystko się między nami układało. W każdym razie ja tak myślałem… Nie dostrzegałem żadnych sygnałów ostrzegawczych, a może ich nie było?" Adam, 37 lat

To było kiepskie lato i bardzo nieszczęsny wyjazd ze znajomymi. Na pewno od chwili, kiedy przyłapałem żonę na zdradzie. Właśnie siedzieliśmy przy ognisku, sącząc piwo, kiedy zorientowałem się, że Basia gdzieś zniknęła.

To było jak cios w splot słoneczny

– Może poszła spać – zasugerował Bartek.
– Pewnie tak. – Zmęczenie po całym tygodniu pracy zrobiło swoje. Podniosłem się. – To ja też już się położę.
Pożegnałem towarzystwo i ruszyłem do naszej kwatery. Tutaj Basi również nie zastałem. Zaniepokoiłem się i zaalarmowałem pozostałych. Zaczęliśmy jej szukać.
Bartek otwarł drzwi jednego z domków i zaklął.
– Lepiej tu nie wchodź... – Przyjaciel spojrzał na mnie, mocno zmieszany. – Albo wejdź, sam nie wiem, co gorsze.
Odsunąłem go i wszedłem. Widok nagiej żony w objęciach Witka, jedynego singla w naszym towarzystwie, był jak cios w splot słoneczny. Na dodatek za moimi plecami pojawiła się reszta ekipy, stając się świadkami mojej małżeńskiej klęski. Nie wiedziałem, co zrobić, co powiedzieć. Basia pierwsza się ocknęła i uciekła. Witek najpierw pozbierał ich rzeczy, a potem, unikając mojego wzroku, pobiegł za nią.
Ja nadal stałem jak zamurowany.
– Oni odjeżdżają! – krzyknęła Mirka, żona Bartka, wyrywając mnie z otępienia.
Wyskoczyłem przed domek, ale zauważyłem już tylko oddalające się światła.
Nie rozumiałem... Byliśmy małżeństwem prawie dziesięć lat. Zawsze wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwi, mimo braku dzieci. Wspieraliśmy się nawzajem, przyjaźniliśmy... Boże, czy wszystko, w co wierzyłem, było fałszem? Czyżbym żył w jakiejś bańce samozadowolenia, niedopuszczającej do mnie prawdy? A może nie było żadnych sygnałów ostrzegawczych? Może Basia po prostu zakochała się w kimś innym? Może zaczęło się niewinnie, od przyjacielskiego pocałunku, który przerodził się w coś więcej, dali się ponieść namiętności i...

Co teraz, co dalej? Nie miałem pojęcia

Kolejne miesiące żyłem i pracowałem jak w transie. Czas mijał, a ja powoli dochodziłem do siebie. Romans Basi i Witka nie okazał się przelotnym zauroczeniem. A gdy Basia zaszła w ciążę, zrozumiałem, że to koniec. „Co dalej?” oznaczało w naszym przypadku rozwód. Zraniła mnie okropnie, ale przez lata była najbliższym mi człowiekiem i nie chciałem, by nasz wspólny czas zakończył się wyniszczającą wojną. Złożyłem papiery rozwodowe i czekałem na zamknięcie tego etapu mojego życia, bez orzekania o winie, wyrywania sobie sztućców i przerzynania mebli.
Nie do końca byłem bezinteresowny. Moja postawa wzbudzała w Basi większe poczucie winy. Nigdy nie przeprosiła za to, że przestała mnie kochać, ale wstydziła się zdrady i żałowała, że dowiedziałem się o niej w taki sposób.
Właśnie dlatego unikałem znajomych, a zwłaszcza tych, którzy byli na owym nieszczęsnym wyjeździe. Zostałem rogaczem niemal na ich oczach. Czułem się potwornie upokorzony. Tylko z Mirką i Bartkiem miałem kontakt, ale oni byli dla mnie niemal jak rodzina i zwyczajnie nie przyjmowali do wiadomości, że nie chcę się z nikim widzieć. Gdy się martwili, bo zbyt długo nie dawałem znaku życia, któreś z nich dzwoniło albo wpadało do mnie znienacka. Jakby się bali, że sobie zrobię krzywdę. Tacy przyjaciele to skarb i... przekleństwo zrazem.

Po rozwodzie przestałem unikać ludzi

Patrząc na nich, czułem smutek i zazdrość, bo tworzyli parę, o jakiej ja mogłem już tylko marzyć. Stanęli za mną murem, uznając, że Baśka – która też była ich przyjaciółką – zyskała nowego mężczyznę, upragnione dziecko, rodzinę, więc to mnie trzeba było wspierać, a nie ją. Nie wszyscy nasi znajomi tak się zachowali. Ludzie wolą szczęśliwe zakończenia i zadowolonych bliźnich, a ja nie wpisywałem się w ten scenariusz...
Bartek uważał, że powinienem kogoś poznać.
– Nie musisz się zaraz żenić. Po prostu rozejrzyj się, umów na parę randek. Wcześniej czy później spotkasz kogoś, kto cię doceni. Zasługujesz na to, stary.
– Tylko się nie śpiesz – przestrzegała mnie Mirka. – Nie angażuj się w kolejny związek, dopóki zupełnie nie opadną emocje. Najpierw uporządkuj swoje życie, pogódź się na dobre z tym, co się stało, a dopiero potem próbuj układać je na nowo. Ledwo co się rozwiodłeś, nauczy się najpierw być sam, masz czas.
Ale ja nie chciałem czekać. Nie chciałem się uczyć żyć w pojedynkę. Przez dziesięć lat przywykłem do bycia w parze i chciałem znowu bliskości drugiej osoby.
Po rozwodzie przestałem unikać ludzi. Gdy ktoś mnie zapraszał, korzystałem i starałem się dobrze bawić. Poznałem kilka kobiet, ale z żadną z nich nie zaiskrzyło.
– Masz czas, nie spiesz się, nic na siłę – powtarzała Mirka.
Łatwo jej było mówić. Ona miała do kogo odezwać się w samotny wieczór, miała się do kogo przytulić.
Jak dla mnie rok oswajania samotności wystarczy.

Robiłem wszystko, żeby zapomnieć...

Myślałem, że z Weroniką wreszcie coś zaskoczyło. Na randce się nie nudziliśmy, dobrze nam się rozmawiało, żartowało. Odwiozłem ją i odprowadziłem pod dom. Nie liczyłem, że już na pierwszej randce zaprosi mnie do siebie, ale brałem pod uwagę pocałunek. Weronika też. Stała, trzymała mnie za rękę, patrzyła mi w oczy, lekko, zachęcająco rozchylała usta i wyraźnie czekała na czułe pożegnanie...
A ja nie mogłem się zdobyć na ten krok. W najmniej spodziewanym momencie wróciło najgorsze doświadczenie mojego życia i zamiast twarzy Weroniki widziałem nagą żonę w objęciach kumpla. Znowu mnie sparaliżowało, nie potrafiłem choćby słowa z siebie wydusić, a co dopiero zdobyć się na pocałunek.
Weronika puściła moją dłoń, rzuciła krótkie, rozczarowane „cześć” i poszła. Co za fatalny koniec naprawdę udanej randki...
Nie wiem, jak długo tam stałem, nim w końcu wsiadłem do auta. Wciąż otępiały bezwiednie pojechałam do Bartka i Mirki. Potrzebowałem wyjaśnienia, co się właściwie stało. Czy już zawsze tak będzie, gdy spróbuję się do kogoś zbliżyć? To lepiej kamień do szyi i...
Bartka i dzieciaków nie było – pojechali do dziadków. Zastałem tylko Mirkę, która wykręciła się od wizyty u teściów, by nadrobić zaległości w robocie. Pracowała jako tłumaczka, a że była dobra – jak we wszystkim – miała dużo zleceń. Jednak gdy mnie zobaczyła, zgnębionego, niemal na skraju załamania, natychmiast zamknęła laptop, zrobiła dzbanek mrożonej herbaty i kazała mi zeznawać.

Mirka była dla mnie jak siostra

Opowiedziałem o randce z Weroniką i o tym, jak okropnie się skończyła.
– Totalnie zawiodłem. Czuję się beznadziejnie, jak... impotent.
– Nie przesadzaj. Widać nie byłeś gotowy. Ostrzegałam, żebyś się nie spieszył. – Mirka usiadła obok mnie i ścisnęła moje ramię. – Zaufanie trzeba zbudować, na intymność zapracować. Rozmawiaj, bądź szczery, nawet jeżeli to trudne. To dopiero pierwsza randka, nic dziwnego, że masz opory. Poza tym, byłeś wiele lat tylko z jedną kobietą, pewnie trudno ci się przestawić.
– To, co mówisz, nie pomaga... – westchnąłem, oprałem łokcie o kolana i zwiesiłem głowę. – Boję się... umieram ze strachu, że cała ta historia z Baśką psychicznie mnie wykastrowała. Taka historia może zabić w facecie mężczyznę... A jeżeli już nigdy nie będę w stanie pocałować kobiety?
Mirka pocieszająco gładziła mnie po plecach, a potem przytuliła się do mojego boku i objęła mocno. No i się rozkleiłem. Poczułem drapanie w gardle i łzy pod powiekami. Próbowałem nad sobą zapanować, ale poległem. Moje ramiona zadrżały.
– Płaczesz? – spytała cicho Mirka. – Proszę, nie płacz, bo mi się serce kraje. Będzie dobrze, na pewno. Jeszcze kiedyś będziesz szczęśliwy...
– Obiecujesz?
Odsunęła się nieco, położyła mi dłoń na policzku. Starła kciukiem łzę, która zatrzymała się na moich ustach...
– Obiecuję.
Patrzyłem na Mirkę. Była taka ciepła, dobra, pełna współczucia, troski i miłości. Też ją kochałem. Mirka, bliska mi jak siostra, na moich oczach wyrosła z cudownej dziewczyny na wspaniałą kobietę, została żoną mojego najlepszego przyjaciela, uwielbiałem ich oboje, byłem ojcem chrzestnym ich pierworodnego...
Ale w tamtej chwili coś się zmieniło. Serce waliło mi jak młotem, a moje tętniące ciało mówiło, że jednak żyję, pragnę.

Jej oczy mówiły: zrób to, zaufaj mi...

Pocałowałem ją delikatnie, ostrożnie, niepewny reakcji. Odwzajemniła pocałunek i po chwili tuliłem ją z całych sił, sycąc się jej smakiem, zapachem, ciepłem, bliskością, uczuciem, które mi ofiarowała.
Oderwaliśmy się od siebie, by nabrać tchu. Patrzyłem na nią i nie czułem wstydu. To było zbyt cudowne, bym tego żałował czy się wstydził. Zarumienione policzki Mirki, jej pierś unoszona przyspieszonym oddechem, zmierzwione włosy, błyszczące oczy, łagodny uśmiech – oto widok wart zapamiętania.
Ująłem jej twarz w dłonie, musnąłem ustami wargi i szepnąłem:
– Dziękuję.
Nic więcej nie musieliśmy mówić. Rozumieliśmy się bez słów. Nigdy nie posunęlibyśmy się dalej, nigdy nie zdradzilibyśmy Bartka. Zaufałem jej, a ona mnie. Podarowaliśmy sobie piękną chwilę zapomnienia, czułości, pożądania, która nie zniszczy naszej przyjaźni, bo nie zbrukamy jej niczyją krzywdą. Po prostu potrzebowałem tego pocałunku, tak jak spragniony wędrowiec łaknie wody na pustyni. By w siebie uwierzyć, by się ocknąć, upewnić we własnej męskości.
Następnego dnia zadzwoniłem do Weronki i umówiliśmy się na drugą randkę.

 

Czytaj więcej