"Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jakaś obca kobieta i zaczęła obrzucać moją żonę przekleństwami. Tak właśnie dowiedziałem się, że Małgosia ma romans z managerem centrum handlowego, w którym pracowała. Oniemiałem. Gdy zapytałem żony, czy to prawda, nie zaprzeczyła. A ja chciałem jej wszystko wybaczyć…" Mirek 36 lat
Nigdy nie żałowałem podjętej decyzji o emigracji. Wyjechaliśmy z Małgosią do Anglii piętnaście lat temu. To tam urodziły się nasze dzieci. Pracowałem na budowach, Małgosia sprzątała i uczyła się języka. Po jakimś czasie postanowiliśmy, że zwiążemy z Anglią nasze życie. Zainwestowaliśmy w to, aby zbudować sobie przyszłość.
Po jakimś czasie założyłem firmę i zacząłem świadczyć usługi remontowe. Jak się okazało, wtedy był to strzał w dziesiątkę i nie narzekałem na brak zleceń, choć zdarzało się, że Anglicy traktowali mnie z chłodnym dystansem. Byłem zleceniobiorcą, cenionym fachowcem, ale już niekoniecznie pożądanym sąsiadem. Tu do akcji wkroczyła Małgosia, która zawzięcie uczyła się języka i pięła do góry. Po jakimś czasie zaczęła pracować w sklepie, a gdy dzieci poszły do szkoły, dostała dobrą pracę w centrum handlowym. Tam nie spoczęła na laurach. Po kilku latach została liderką sklepu. Umiała też przełamać sąsiedzki chłód, zaprzyjaźniając się z matkami z osiedla i chodząc na spotkania lokalnej społeczności. Można powiedzieć, że w pewnym sensie zakorzeniliśmy się w nowym miejscu. Oczywiście, co roku jeździliśmy na święta i na wakacje do Polski. Dziadkowi nie mogli nie mieć kontaktu z wnukami.
Dużo pracowaliśmy i może to było powodem kryzysu w naszym małżeństwie? A może po prostu mieliśmy pecha?
Kiedy Malwina skończyła dwanaście, a Tomek dziesięć lat, a ja akurat miałem trochę mniej pracy po kontuzji barku, Małgosia zaczęła częściej wychodzić z domu. Mówiła, że się dokształca, że ma nadgodziny w pracy, że teraz to ona jest bardziej zmęczona i musi mieć więcej czasu dla siebie. Rozumiałem to, dawałem jej wolną rękę, cieszyłem się, że mogę spędzać więcej czasu z dzieciakami. Gdy były całkiem małe, bywało, że wyjeżdżałem na tydzień czy dwa na jakąś budowę. Teraz chciałem ten czas nadrobić.
Potem wybuchła bomba, która prawie zmiotła nasze małżeństwo z powierzchni ziemi. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jakaś obca kobieta i zaczęła obrzucać moją żonę przekleństwami. Była bardzo zdenerwowana, do tego szybko mówiła po angielsku. Mimo tylu lat w Anglii bywało, że musiałem dobrze się wsłuchać w to, co mówią do mnie ludzie. A ta kobieta była wściekła, płakała, plątała się… Może wypiła za dużo z tej rozpaczy? W każdym razie tak właśnie dowiedziałem się, że Małgosia ma romans z managerem centrum handlowego, w którym pracowała. Oniemiałem. Nie chciałem wierzyć w to, co mówiła ta kobieta. Zacząłem dzwonić do Małgosi, ale nie odbierała. No tak… była w pracy. Ale wściekłość i wyobraźnia podsuwały mi najgorsze obrazy. A potem ganiłem się za to. To jakaś obca baba. Może jej zazdrości. Muszę porozmawiać z żoną. Muszę się od niej wszystkiego dowiedzieć.
Kiedy wieczorem dzieci zniknęły w swoich pokojach, a żona w końcu wróciła z pracy, poprosiłem, żebyśmy wyszli na spacer. Nie chciałem awantur w domu. Poszliśmy do parku, gdzie o tej porze spotykało się ewentualnie jakichś biegaczy.
– Tak, to prawda. Powinnam ci o tym dawno temu powiedzieć – wyznała Małgosia.
Zatkało mnie. Powinna mi powiedzieć? Dawno temu? I co teraz?
– Jak długo… – zapytałem przez zaciśnięte zęby.
– Początkowo byliśmy po prostu przyjaciółmi. On ma trudne małżeństwo. Jego żona pije…
– Słucham? Może mam jeszcze żałować tego drania?
– Mirek, jest mi bardzo przykro. Naprawdę. Staraliśmy się nie skrzywdzić naszych rodzin. On także ma dzieci…
– Czy ty siebie słyszysz, Gosiu? Zdradziłaś mnie, zraniłaś, okłamywałaś! Jak mogłaś?! – Poczułem, że zaraz zacznę płakać.
– Przepraszam. Nie chciałam tego. Ale się zakochałam. Nie sądziłam, że można znaleźć drugiego człowieka, który tak do mnie pasuje. Wiem, że teraz mówię rzeczy, które cię ranią, ale… przez te lata tylko pracowaliśmy i pracowaliśmy. Gdzieś się zgubiliśmy – dodała ze smutkiem.
Uczepiłem się tego smutku jak ostatniej szansy. Błagałem, żeby nie odchodziła, a ona zapewniła mnie, że nie ma takiego zamiaru.
– Obiecaj mi jedynie, że się z nim więcej nie będziesz spotykać.
– W tej chwili na pewno nie. Jego żona zrobiła wielką awanturę, także w naszej pracy. Wzięłam wolne na dwa tygodnie, żeby sprawa ucichła. Nie wiem, jak to się potoczy…
Jej kochanek wrócił do rodziny, podobno bał się stracić dzieci. Gosia za to musiała zmienić pracę i przeniosła się na drugi koniec miasta do dużego sklepu z wyposażeniem wnętrz. Nie było między nami dobrze, ale staraliśmy się zachowywać pozory dla Malwiny i Tomka. Oni na szczęście chyba nic nie zauważyli. Dla nich nadal byliśmy kochającymi się rodzicami, choć ja zacząłem spać w salonie. Mówiłem, że Gosia się nie wysypia, bo ja chrapię, a ona musi przecież wcześniej wstawać.
Kiedy trzy miesiące później zadzwoniła moja mama ze smutną wieścią, że zmarła babcia, nie wiedziałem jeszcze, ile to zmieni.
– To może teraz, gdy babcia zapisała wam dom, wrócicie do Polski? – powiedział ojciec kilka dni po pogrzebie.
Małgosia nic nie odparła, ale ja pomyślałem, że to jest dla nas jakaś szansa. Że babcia wiedziała, co robi, że – jak to babcie – czuwała nad nami, nawet teraz, gdy już odeszła. Mogliśmy zostawić wszystko, co złe, i zacząć od nowa. U siebie. Zwłaszcza że Malwinie i Tomkowi pomysł się spodobał. Zawsze lubili przyjeżdżać do Polski. Nasze mieszkanie w Anglii było małe i ciasne. Tu czekał na nas dom z ogrodem, a ja miałem fach w ręku.
Minęło jednak pół roku, zanim zdołałem przekonać żonę. Zapewniłem, że jej wybaczyłem, że ją kocham i że musimy mieć nadzieję na lepsze jutro. W końcu się zgodziła. Wyjechaliśmy w czerwcu, pracowaliśmy przy remoncie domu, zapisaliśmy Malwinę i Tomka do polskiej szkoły. Zrobiłem wszystko, aby mimo prac remontowych zabrać rodzinę na wakacje nad polskie morze.
Nadszedł wyczekiwany wrzesień. Dom był gotowy do wygodnego zamieszkania. Malwina i Tomek czuli się dobrze w polskiej szkole, choć parę rzeczy musieli nadrobić. Cieszyłem się, że tak się upierałem przy zajęciach z polskiego w Anglii. Teraz mieli lepszy start. Czułem też, że daliśmy radę jako rodzina.
Miałem wrażenie, że Małgosia również jest zadowolona…
Gdzieś w połowie września pojechała na spotkanie w sprawie pracy. Wróciła trochę zdenerwowana. Wypytywałem, co się stało, ale tylko wzruszyła ramionami.
– To nie Anglia, chyba się przyzwyczaiłam do czegoś innego.
Pocieszałem ją, ale wkradł się też strach. Czemu chodzi taka smutna, nadąsana? Co jeszcze mogę zrobić?
Ponad rok później, kiedy Malwina i Tomek pojechali na szkolną wycieczkę do Warszawy, Małgosia sama do mnie przyszła i powiedziała, że wraca do Anglii. Bez odwołania.
– Jak to? A nasze życie tutaj? Chcesz tam być sama? A nasz dom? Zostawisz dzieci?
– Jesteś lepszym ojcem niż ja matką. Będę przyjeżdżać i was odwiedzać. Będę przysyłać pieniądze. To nie mój dom, a wasz. Poza tym… sytuacja się zmieniła. Mark się właśnie rozwodzi. Zamieszkamy razem. Nie – podniosła rękę – proszę, nie błagaj mnie. To i tak dostatecznie trudne i czuję się okropnie. Ale nie potrafię inaczej. Chcę być z nim i chcę tam wrócić. Kocham go. Nie zmienię zdania.
Zawsze umiała postawić na swoim. Wyjechała. Dzieci i moja rodzina myślą, że do pracy, bo nie mogła znaleźć jej w Polsce. Ma przyjechać za kilka tygodni w odwiedziny. Czasem słyszę, jak rozmawia z dziećmi na komunikatorze. A ja staram się udawać, że jestem człowiekiem, który nie rozpadł się wewnętrznie na tysiące kawałków. Nie pisnąłem złego słowa o Małgosi, nikt nie wie o tym, co zrobiła. I ciągle mam nadzieję, że oprzytomnieje, że zrozumie, iż źle robi. Że wróci. Przecież ma do kogo…