"Lubię wspominać minione lato, chociaż zawsze obok słodkiego dreszczu czuję wtedy palące wyrzuty sumienia. Czy słusznie? Czułam się wtedy zmęczona i mało kobieca. Wzięłam urlop, aby odszukać siebie. Pomógł mi w tym pewien młody chłopak..." Lidia, 36 lat
Nad jezioro przyjechałam odpocząć, pozbierać się. Źle się działo ostatnio w moim życiu, pracy, małżeństwie. Byłam podminowana, niespokojna. „Może to kryzys, który dopada wszystkie kobiety w moim wieku?”, niepokoiłam się. Mimo upływu czasu wciąż czułam się młodo. I wyglądałam młodo. A jednak...
Chłód wdarł się we wszystkie sfery naszego życia, poczynając od łóżka. Ryszard zarzucał mi oziębłość i chyba miał rację. Jego ciało nie działało już na mnie tak jak dawniej. Było tak dobrze znane jak moje własne... Czyż można czuć pociąg seksualny do własnego ciała?!Kochałam męża całym sercem, lecz namiętność powoli wygasła. Nie rozumiał tego.
– Jestem po prostu przepracowana – tłumaczyłam. – To z pewnością minie po urlopie... Pojedźmy gdzieś, odpocznijmy, nacieszmy się sobą, wtedy odżyję…
– No właśnie, raczej nie pojedziemy razem – Ryszard nerwowo potarł brodę. – Nie dostałem urlopu…
Ta wiadomość najpierw mnie zasmuciła, ale po chwili… „Może to lepiej?”, przeszło mi przez myśl. „Pojadę sama, będę miała okazję, aby spokojnie przemyśleć pewne rzeczy…”
I dwa tygodnie później mąż odwiózł mnie do naszego domku letniskowego.
– Przyjadę, jak tylko będę mógł! – obiecywał, całując mnie na pożegnanie.
Nasz domek letniskowy kupiliśmy dwanaście lat temu, na początku naszego małżeństwa. Stała w spokojnej okolicy, nad samym brzegiem jeziora, wśród starych drzew i innych domków letniskowych. Gdybym więc miała ochotę na towarzystwo, zawsze mogłam liczyć na sąsiadów… Przyznam jednak, że wolałam samotność. Marzyłam tylko o pływaniu, spacerach i lekturze... Zabrałam ze sobą walizkę książek, które od dłuższego czasu czekały na swoje pięć minut!
Prędko jednak okazało się, że towarzystwa nie uniknę. W domku obok przebywał młody człowiek – syn właścicieli daczy, student. Znaliśmy się z widzenia. Właściwie to pamiętałam go jeszcze z czasów, kiedy był dzieckiem: mały, piegowaty blondynek, nieznośnie żywiołowy i hałaśliwy... Teraz już pierwszego dnia mojego urlopu przyszedł do mnie na pomost.
– Dzień dobry! – zawołał. – Poznaje mnie pani?
– No, no – zmierzyłam go wzrokiem. – Przyznam, że z trudem... Mężczyzna z ciebie!
– Czas leci – błysnęły w uśmiechu jego białe zęby. – Fajnie, że państwo przyjechali! Będzie raźniej. Nudno tak w pojedynkę, a innych sąsiadów to właściwie nawet nie znam. Już dawno mnie tu nie było...
– Przyjechałam sama – wyjaśniłam. – Mąż nie ma jeszcze urlopu. A co ty tu robisz w samotności?
– We wrześniu mam sesję poprawkową – machnął ręką. – Trochę zakuwam. Za dwa tygodnie przyjeżdża do mnie dziewczyna. Wie pani, wtedy to już nie będzie mowy o nauce! – zaśmiał się.
– Może popływamy jutro razem? – zaproponował z uśmiechem.
– Też lubię się wykąpać przed śniadaniem...
– Co pani czyta, pani Lidio? Mogę zobaczyć? Sięgnął po moją książkę leżącą na deskach pomostu. Zaskoczyło mnie, że pamiętał moje imię. Gorączkowo zastanawiałam się, jak na niego wołali... „Jacek? Romek?... Tomek! Oczywiście! Tomek”, teraz sobie przypomniałam: „Tomek, wyjdź z tej wody!” albo „Tomek, kolacja!” Boże, ile to już lat minęło...?!
Jeszcze tego samego wieczoru wpadł po książki, a kolejnego dnia pojawił się na pomoście. Już wtedy zauważyłam, że przyglądał mi się częściej, niż powinien. Jego wzrok błądził po moich piersiach i udach. Parę razy dotknął mnie, niby przypadkiem, kiedy pływaliśmy obok siebie albo kiedy podawał mi ręcznik. Gdy raz zaproponował, że nasmaruje mi plecy olejkiem, miałam wrażenie, że jego dotyk nie jest zwykłym dotykiem. Był pieszczotą. Postanowiłam nie dopuścić więcej do takich… intymnych sytuacji.
Naszym rytuałem stały się wspólne kąpiele w jeziorze. Po wyjściu z wody suszyliśmy się, leżąc na trawie. Poprzez przymknięte powieki czułam jego spojrzenie na swojej twarzy. Czasem łaskotał mnie po nosie i policzkach źdźbłem trawy. Kiedy jednak raz poczułam je między piersiami, zaprotestowałam. Przeprosił z przekornym uśmiechem, a ja nie potrafiłam się na niego rozgniewać. Wydawało mi się, że lepiej będzie obrócić ten incydent w żart...
Zbliżał się koniec mojego urlopu, a Ryszarda wciąż nie było… Jednego dnia Tomek zaproponował:
– Może wpadnę do pani dziś wieczorem? Przyniosę coś na grilla i piwko. A przy okazji przepytałaby mnie pani z psychologii... Mam zestaw pytań egzaminacyjnych. To jak, mogę? – dociekał.
– Jasne… – odparłam, podświadomie czując, że głupio robię. Ale nie miałam siły odmówić. Tomek przyszedł o zmierzchu. Gdy kiełbaski skwierczały na ruszcie, zajęliśmy się psychologią. Znał odpowiedź na każde pytanie, więc odłożyliśmy książkę na bok. Było parno i gorąco, chciało się pić.
– Może otworzysz piwo? – zaproponowałam.
– Wie pani – spojrzał mi w oczy – nie sądziłem na początku, że pani mnie w ogóle pamięta...
– Byłeś tak okropnym smarkaczem, że trudno cię nie pamiętać! – zbagatelizowałam jego uwagę.
– Nic się pani nie zmieniła – oznajmił, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Kochałem się w pani jako szczeniak, wiedziała pani o tym?
– Sprawdź lepiej, czy ta kiełbasa nie ma już dosyć – uśmiechnęłam się nerwowo. – Zdejmij ją może...
– Do diabła z kiełbasą! – przerwał, chwytając mnie za rękę i przytulając. – To wcale nie minęło...
– Co ty robisz?! – zaprotestowałam. Może zbyt cicho, zbyt słabo, bo Tomek nie tylko nie wypuścił mnie z ramion…
Przestałam nad sobą panować. Już dawno nie czułam niczego podobnego! Gdy całował moje ramiona i piersi, rozpływałam się jak sopel lodu. Jego ciało promieniowało siłą i pewnością siebie... Mogłabym dotykać go w nieskończoność, smakując językiem smak jego skóry. Zatraciłam się w nim jak w jeziorze bez dna. Nie miałam już trzydziestu pięciu lat, bagażu doświadczeń. Byłam znów beztroska, młodziutka i silna, jak ten chłopiec nade mną... Chciałam zapamiętać tę chwilę na zawsze.
– Jesteś piękna – szepnął, gdy wyczerpani leżeliśmy w zgniecionej trawie. – Zawsze mi się zdawało, że jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam…
Potem w nocy długo nie mogłam zasnąć. Nie dowierzałam, że pozwoliłam wybuchnąć tej namiętności… Czułam się winna. „To się nie może powtórzyć”, myślałam w kółko. Przygotowywałam się do poważnej rozmowy z Tomkiem, tymczasem ranek mnie zaskoczył. Na werandzie domku sąsiadów zobaczyłam roześmianą, młodą dziewczynę. Tomek wpatrywał się w nią zachłannym wzrokiem...
„Nie będzie potrzebna żadna rozmowa”, zrozumiałam. Lecz zamiast ulgi poczułam skurcz w sercu… Pomachałam do sąsiadów, a oni zaraz podeszli do mnie.
– To jest Marika, moja dziewczyna – Tomek nie patrzył mi w oczy. – A to pani Lidia, nasza sąsiadka...
– Jak to dobrze, że miała pani na niego oko! – palnęła smarkata, mierząc mnie z góry na dół. – Przynajmniej nie latał na panienki, tylko się uczył!
Zapadła cisza. Tomek wbił wzrok w ziemię.
– Nie martw się – powiedziałam wreszcie lekko, choć ta pozorna beztroska kosztowała mnie masę wysiłku. – Nie miał na to ani chwili czasu!
Wyjechałam stamtąd następnego dnia.
– Pięknie wyglądasz! – Ryszard przywitał mnie z zachwytem. – Jesteś taka opalona... I zadowolona! Zrobić ci coś do jedzenia? Pewnie zgłodniałaś... Ujrzałam zmarszczki w kącikach jego oczu, lekko przerzedzone włosy na skroniach. I uświadomiłam sobie, że to najbliższy memu sercu człowiek! Zapragnęłam pocałunkami zmyć troskę z tej jego pięknej, dojrzałej twarzy i mam nadzieję, że w tym roku pojedziemy nad jezioro razem...