"Byłam zmęczona trwającymi od ponad roku przygotowaniami do ślubu. Czy naprawdę będzie to najpiękniejszy dzień w moim życiu, a potem będziemy żyć sobie z Bartkiem długo i szczęśliwie otoczeni gromadką dzieci? Nie byłam tego wcale taka pewna. Z drugiej strony znaliśmy się przecież od tylu lat… Nigdy z nikim innym nie byłam. Chyba najwyższa pora się ustatkować, młodsza się nie robię… Najbardziej chyba obawiałam się momentu, kiedy zamieszkamy razem. Ja kilka razy proponowałam to Bartkowi, ale on twierdził, że jeszcze nie czas na to. Miotałam się coraz bardziej, aż w końcu moja siostra otworzyła mi oczy na jedną ważną rzecz... Gosia, 29 lat
Córeczko, wysłałaś zaproszenie do cioci Jadzi? – usłyszałam w słuchawce i westchnęłam.
– Tak, mamo, wysłałam już tydzień temu, nie pamiętasz, jak ci mówiłam?
– No dobrze, dobrze, wolałam się upewnić, odhaczam sobie kolejne osoby na liście – rzuciła moja rodzicielka i szybko się rozłączyła.
Siedziałam tak dłuższą chwilę, wpatrując się w czarny ekran telefonu. „Przecież ja nigdy tej Jadzi nawet na oczy nie widziałam”, pomyślałam...Chciałam mieć ten ślub już za sobą
Między Bogiem a prawdą, nie znałam połowy zaproszonych na wesele gości, w tym wuja Zenona z Kanady i jego żony, niejakiej Barbary, Kaśki, Jurka, Maćka i Janka, kuzynów siostry mojej babci, i Natalii, szwagierki brata mojego ojczyma. No ale rodzice się uparli, żeby zaprosić wszystkich krewnych i znajomych królika.
– My to finansujemy, więc mamy prawo gościć, kogo chcemy – stwierdzili, gdy chciałam zaprotestować, by nie zapraszać na wesele aż stu pięćdziesięciu osób.
Wreszcie machnęłam ręką… Jak dobrze, że do ślubu został tylko miesiąc… Prawdę mówiąc, chciałam to już mieć za sobą. Byłam zmęczona trwającymi od ponad roku przygotowaniami do „najwspanialszego dnia mojego życia”, jak przekonywała mnie mama. „Czy naprawdę będzie taki wspaniały, a potem będziemy żyć sobie z Bartkiem długo i szczęśliwie jak pączki w maśle, otoczeni gromadką ślicznych i grzecznych dzieci?”, przebiegło mi przez myśl, nie wiem który już raz.
Najbardziej chyba obawiałam się momentu, kiedy zamieszkamy razem. Z jednej strony tak bardzo tego pragnęłam, a z drugiej… „A jeśli okaże się, że nie będziemy się umieli dogadać?”, dręczyło mnie.
Ja kilka razy proponowałam ukochanemu, żebyśmy zamieszkali razem, ale on stwierdził, że jeszcze nie czas na to.
– Słuchaj, na razie jest mi dobrze tak, jak jest – stwierdził. – Korzystajmy z wolności. Potem już nie będzie odwrotu. – Mrugnął do mnie, choć nie do końca byłam pewna, co ma na myśli.
Zerknęłam na zegarek. Dobiegała siedemnasta. Musiałam pędzić na lekcję pierwszego tańca.
Kiedy dotarłam na miejsce, Bartek już nerwowo przebierał nogami w szatni.
– Oj, Gosiaczku, spóźniłaś się, nieładnie, twój misiaczek musiał czekać – rzucił, modulując głos jak małe dziecko i składając do tego usta w ciup. Boziu, jak ja tego nie lubiłam, a on dobrze o tym wiedział…
– Przepraszam, były korki – rzuciłam tylko.
– No już dobrze, Mysiu-Pysiu – rzucił pojednawczo. – Teraz Gosiaczek ładnie zatańczy ze swoim Bartusiem – dodał, ciągnąc mnie na salę.
Gdy się poznaliśmy, bawiło mnie to jego zdrabnianie prawie każdego słowa. Kiedy zaczęło mnie irytować? Sama nie wiem. A może po prostu szukałam dziury w całym?
Trochę nam nie wychodził ten układ. Bartek deptał mi po nogach i nie mógł zapamiętać kroków.
– Musimy dobrze wypaść podczas pierwszego tańca, bo inaczej cała rodzina weźmie nas na języki – westchnął w końcu.
– Przecież to nasze święto, nie musimy nic nikomu udowadniać, to my mamy się dobrze bawić. – Spojrzałam na niego wymownie.
– No niby tak, ale wiesz, to rodzice płacą za nasze wesele, chciałbym, żeby byli zadowoleni.
– Bartek, a ty chcesz się ożenić ze mną, bo mnie kochasz, czy myślisz tylko o tym, żeby zadowolić rodzinę? – zapytałam znienacka.
– No oczywiście dlatego, że cię kocham…. – Popatrzył na mnie zdziwiony. – Ale sama rozumiesz… Rodzina też jest dla mnie bardzo ważna.
Po lekcji mieliśmy jeszcze wyskoczyć gdzieś do klubu na drinka, ale wykręciłam się bólem głowy.
– Wracam do siebie – rzuciłam tylko.
Bartek wzruszył ramionami.
– No trudno, jakoś to przeżyję… Zadzwonię do Seby i Kamila, ich na pewno głowa nie boli. – Zaśmiał się ironicznie i się pożegnaliśmy.
Postanowiłam przejść się do domu na piechotę. Był cudowny kwietniowy wieczór, cały świat pachniał wiosną, a ja... Jakoś nie potrafiłam się z tego cieszyć.
„Co się ze mną dzieje?”, przebiegło mi przez myśl, kiedy mijałam wtulone w siebie zakochane pary. „Przecież jeszcze niedawno tak tęskniłam za każdą chwilą spędzoną z moim ukochanym, a teraz… Z ulgą wracam sama do domu…”
Gdy dotarłam na miejsce, od razu wysłałam SMS-a do Bartka, żeby się o mnie nie martwił. Nawet nie odpisał… „Pewnie dobrze się bawi z kumplami”, stwierdziłam i postanowiłam zrobić sobie relaksującą kąpiel. Nie zdążyłam jednak nawet wejść do łazienki, gdy zadzwoniła moja siostra, Monika.
– Jak tam, co tam, Meggy? – rzuciła jak zwykle na przywitanie.
– Moni, jak dobrze, że dzwonisz – westchnęłam do słuchawki.
– Stało się coś? Pokłóciłaś się z Bartkiem? – zapytała. – Mów mi szybko, słyszę po twoim głosie, że coś cię martwi.
Moja czujna jak ważka siostra. Nigdy nic nie uszło jej uwadze.
– Wiesz, Bartek ostatnio zaczął mnie irytować, sama nie wiem dlaczego… – rzuciłam bez ogródek.
– A dokładnie co cię w nim irytuje? – dopytywała.
– Ostatnio prawie wszystko... – Czułam, że zaraz się rozpłaczę. – To, że ciągle depcze mi po palcach, kiedy tańczymy, i to że nie chce ze mną zamieszkać, choć tyle razy mu proponowałam, i że jego rodzina jest ważniejsza ode mnie, no i wreszcie ten jego protekcjonalny ton… Czasem traktuje mnie, jakbym była niesfornym dzieckiem. Wyśmiewa moje koleżanki, książki, które czytam, i filmy, które oglądam. Mówi do mnie pieszczotliwie „ty mój głuptasku” i chyba faktycznie ma mnie za głupszą od siebie…
– Nie przesadzasz troszkę? Kochana, nikt nie jest ideałem, każdy ma jakieś swoje wady – westchnęła Monia. – A miłość jest wtedy, kiedy kochasz kogoś pomimo tych jego wad…
– Wiem o tym dobrze. Ale…
– Ale tak naprawdę nie wiesz, czy chcesz z nim być? – dokończyła za mnie.
Przez chwilę milczałam. Siostra na głos wypowiedziała to, co od dłuższego czasu mnie dręczyło.
– Już sama nie wiem, co do niego czuję – wyznałam w końcu. – Może to miłość, a może tylko przyzwyczajenie? Znamy się przecież od tylu lat… Nigdy z nikim innym nie byłam. Chyba najwyższa pora się ustatkować, młodsza się nie robię…
– Czyli go nie kochasz – stwierdziła Monika. – W przeciwnym razie nie miałabyś wątpliwości.
Poczułam, jak na gardle zaciska mi się metalowa obręcz.
– Co byś zrobiła na moim miejscu? – wyszeptałam.
– Odwołałabym ślub.
– Ale przecież wszystko jest już prawie dopięte na ostatni guzik. Sukienka wisi w szafie, obrączki czekają w pudełku, zaproszenia dawno rozesłane, sala zarezerwowana. Moi i jego rodzice tak naciskali na ten ślub. Będą na mnie wściekli. Tyle pieniędzy już na to poszło.
– Gośka, małżeństwo to jest decyzja na całe życie. Nie można jej podejmować, bo inni tego oczekują. To ty zwiążesz się z Bartkiem, a nie twoja mama. To ty będziesz musiała znosić jego rodzinę, jego irytujący ton i fakt, że będzie nazywał cię głuptaskiem, a podczas tańca deptał po palcach.
– Ale Bartek się załamie, kiedy mu to powiem…
– Ty też się załamiesz, kiedy zaraz po ślubie okaże się, że jednak nie jesteście ze sobą szczęśliwi. Daj mu szansę poznać kogoś, kto go zaakceptuje takim, jaki jest. I sobie też daj taką szansę. Proszę, przemyśl tę decyzję na spokojnie – dodała na koniec.
Wiedziałam, że Monika miała rację. Nie byłam pewna, czy kocham Bartka, i to był wystarczający powód do tego, by odwołać ślub. Nie mogłam dłużej oszukiwać ani jego, ani siebie.
Nad ranem wysłałam do mojego narzeczonego wiadomość: „Chciałabym się z tobą spotkać dzisiaj wieczorem. To bardzo ważne”. Czekała mnie najtrudniejsza rozmowa w życiu. Ale wiedziałam, że to najlepsza decyzja, jaką mogę podjąć dla naszego wspólnego dobra.