"Kiedy do mojego gabinetu wparował prawie dwumetrowy człowiek z licznymi tatuażami, sparaliżowało mnie ze strachu. – Proszę mi pomóc! – zawołał. Podał mi niewielkie zawiniątko. Odchyliłam kocyk i zobaczyłam trzęsącego się miniaturowego psiaka o wielkich, wystraszonych oczach..." Joanna, 36 lat
Siedziałam w swoim gabinecie i kończyłam uzupełniać dokumenty, kiedy za drzwiami usłyszałam jakieś zamieszanie. Nawet nie zdążyłam zorientować się, co się dzieje, gdy do środka bez pukania wparował zdyszany mężczyzna. W pierwszej chwili zbladłam. Potężny, prawie dwumetrowy człowiek z licznymi tatuażami niemal wpadł na moje biurko. Sparaliżowało mnie ze strachu.
– Proszę mi pomóc! – zawołał tubalnym głosem. – Potrącił go samochód! Błagam panią!
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, podał mi niewielkie zawiniątko. Spojrzałam na trzęsącego się w kolorowym kocyku psa. To był chihuahua o wielkich, wystraszonych oczach.
– Nie zdążyłem go złapać na parkingu, wyskoczył z auta jak strzała i wpadł prosto pod koła wyjeżdżającego samochodu. Błagam niech go pani ratuje! – Mężczyzna nerwowo wyrzucał z siebie słowo za słowem. – Niech pani coś zrobi!
Wzięłam od niego psa i rozwinęłam koc. Chihuahua nie wyglądał dobrze.
– On przeżyje, prawda? Proszę powiedzieć, że tak. Zapłacę, ile pani zechce, niech on tylko przeżyje!
– Pani Kasiu! – krzyknęłam do pielęgniarki. – Nagły przypadek! Proszę szykować zabiegowy! Mamy psa po wypadku.
– Jezu, zdążyłem? Zdążyłem? – Mężczyzna z tatuażem denerwował się coraz bardziej.
– Proszę poczekać na korytarzu – odparłam krótko. – Zrobimy, co w naszej mocy.
– O Boże, błagam, to mój ukochany pies!
– Proszę czekać na korytarzu – powtórzyłam stanowczo.
Wielkolud skulił się jak dziecko i natychmiast wyszedł, a ja pobiegłam z jego chihuahuą do zabiegowego. Wstępne oględziny wykazały, że poza tym, co już widziałam, również druga łapa zwierzęcia jest w tragicznym stanie. Moja asystentka szykowała wszystko do operacji, a ja zważyłam zwierzę i po chwili podałam środek usypiający. Nie było czasu do stracenia, więc poprosiłam jeszcze o wezwanie Andrzeja, drugiego weterynarza siedzącego w gabinecie tuż za sąsiednimi drzwiami. Po kilku minutach przygotowań zabraliśmy się do pracy.
– Myślisz, że to ma sens? – zapytał Andrzej, wskazując łapki psa.
– Jego właściciel błagał, żebyśmy zrobili, co tylko się da – odpowiedziałam, goląc psa w miejscach, które musieliśmy otworzyć.
– OK, rozumiem – odparł Andrzej.
Oboje dobrze wiedzieliśmy, że jeśli właściciel kocha zwierzę, to będzie je ratował za wszelką cenę, nawet jeśli oznacza to wiele tygodni wyczerpującej rehabilitacji. Nie każdy posiadacz psa był na to gotowy, a zachowanie mężczyzny z tatuażem wskazywało, że on będzie.
Następną ponad godzinę działaliśmy bez wytchnienia, a asystentka kilkukrotnie wychodziła do niecierpliwiących się w poczekalni ludzi.
Po zabiegu zabraliśmy psa do specjalnego pomieszczenia, a ja przebrałam się i wróciłam do gabinetu. Uchyliłam drzwi poczekalni i widząc tłum, przeprosiłam za opóźnienie i spojrzałam na wielkoluda z tatuażem.
– Zapraszam pana – zwróciłam się do niego.
W gabinecie wyjaśniłam mu, że operacja się udała, ale psa musimy zatrzymać przynajmniej do następnego dnia, na szczęście lecznica jest na takie przypadki przygotowana. Opowiedziałam o zabiegu, szansach psa i żmudnej rehabilitacji, bo połamane łapki będą się długo zrastać. Kiedy skończyłam, mężczyzna płakał, a ja nie wiedziałam, co jeszcze mogę powiedzieć. Wielki facet wyglądający prawie jak najgorszy oprych, którego człowiek wystraszyłby się, gdyby go spotkał w ciemnej ulicy, łkał jak dziecko z powodu małego, salonowego psa. Taki obrazek nie zdarza się często...
Wreszcie mężczyzna doszedł do siebie i, dziękując mi z całego serca, zupełnie jakbym dokonała cudu, obiecał, że następnego dnia przyjedzie po swojego pupila. Stwierdził też, że kupi od razu specjalny wózek, żeby odciążyć psu tylnie łapki i żeby mógł biegać na przednich.
Byłam pod ogromnym wrażeniem tego człowieka. W życiu nie podejrzewałabym, że ktoś o takiej posturze i aparycji mógłby mieć tyle serca do zwierząt. To było naprawdę wzruszające.
Bardzo późnym wieczorem, kiedy wreszcie skończyłam przyjmować wszystkich tak długo czekających pacjentów, wróciłam do domu. Marzyłam o kąpieli. Byłam wykończona, a po operacji i tylu godzinach w pracy, czułam się również po prostu brudna.
Pech chciał, że po odkręceniu kurka woda w rurach tylko zabulgotała, chlusnęła czymś rdzawym i przestała lecieć. Tego dnia brakowało mi tylko tego – awarii w łazience. Westchnęłam i zrezygnowana poczłapałam do pokoju. Szybko znalazłam w internecie numer na pogotowie hydrauliczne czynne dwadzieścia cztery godziny na dobę (Boże! Jakie to szczęście, że niektórzy fachowcy pracują po nocy) i zadzwoniłam.
Pół godziny później hydraulik zapukał do drzwi mojego mieszkania, a ja mało nie zemdlałam, kiedy otworzyłam i po drugiej stronie zobaczyłam mężczyznę z tatuażami.
– O Jezu – wyrwało mi się. – To pan?
– O! – Zdziwił się chyba jeszcze bardziej niż ja. – Dobry wieczór! Jak miło zobaczyć panią weterynarz, która uratowała życie mojego psa! A to niespodzianka! W czym mogę pomóc? Co się stało? – znów wyrzucał z siebie słowo za słowem.
Zaprosiłam go do środka i pokazałam łazienkę, opowiadając, w czym problem. Mężczyzna był tak duży, że nie miałam pojęcia, jak on się w ogóle w tej mojej łazience zmieścił. Całe szczęście, że już go dzisiaj widziałam, bo naprawdę obcy facet tego pokroju mógłby przerazić.
– Pani kochana! – oznajmił nagle, odwracając się do mnie. – To grubsza sprawa, ale na szczęście w samochodzie mam wszystkie narzędzia, zaraz przyniosę – powiedział zadowolony.
– Ale… da się to dzisiaj naprawić? – spytałam z nadzieją.
– Oczywiście! Nawet gdybym miał tu siedzieć do rana, a na pewno uporam się szybciej, to usunę awarię. Dla pani – bez dwóch zdań!
– Nie wiem, jak dziękować. – Odetchnęłam z ulgą. – Marzę o kąpieli.
– To ja nie wiem, jak pani dziękować – odparł i skinął grzecznie głową. – Biegnę do samochodu, za trzy minuty jestem z powrotem.
I rzeczywiście, po godzinie miałam naprawiony kran.
Ten dzień sprawił, że zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć na ludzi, którzy swoim potężnym wzrostem i czasem złowrogim wyglądem, wzbudzają strach. To mogą być tylko pozory! A wielkie serce i życzliwość dla bliźniego może mieć absolutnie każdy.