"To był niedzielny poranek po moich suto zakrapianych czterdziestych urodzinach. Obudził mnie dzwonek do drzwi. Otworzyłam i... stanęłam jak wryta. Na progu stał mężczyzna z bukietem kwiatów. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął pożółkłą kartkę. – Nie pamiętasz mnie? – zapytał zdziwiony..." Iza, 40 lat
W dniu moich czterdziestych urodzin siedziałyśmy z Ulką, Grażyną i Martą w moim mieszkaniu. Popatrzyłam na płomyki świeczek na urodzinowym torcie, smukłe, wypełnione szampanem kieliszki, a potem obrzuciłam wzrokiem przyjaciółki: singielkę, rozwódkę, szczęśliwą mężatkę. No i byłam ja. Również singielka.
– Tylko pomyśl jakieś życzenie! – zawołała Ulka.
– Daj spokój! Dobrze wiemy, czego Iza sobie życzy – zachichotała Grażyna.
– Prawdziwej miłości – powiedziała cicho Marta.
Pochyliłam się nad tortem, wzięłam haust powietrza, a potem zdmuchnęłam świeczki. Dziewczyny zaczęły klaskać, śpiewać sto lat, a później stuknęłyśmy się kieliszkami i wypiłyśmy do dna.
Przez resztę wieczoru plotkowałyśmy, wspominałyśmy dawne czasy, aż w końcu pijane zasnęłyśmy na kanapie, fotelach i w sypialni. Na szczęście następnego dnia była niedziela, więc nie przejmowałyśmy się bólem głowy...
Rankiem obudził mnie dzwonek do drzwi. Z trudem wstałam z łóżka.
– Już idę! – zawołałam, mijając śpiące przyjaciółki.
Otworzyłam. Na progu stał wysoki mężczyzna. W ręku trzymał bukiet kwiatów.
– Pan chyba pomylił mieszkania – stwierdziłam, chcąc zamknąć drzwi.
– Iza? – zapytał.
– Tak, ale ja pana nie znam...
– Jakiego pana! Przecież to ja, Tomek!
– Tomek? – powtórzyłam, a w mojej szumiącej od szampana głowie zaczęły powracać wspomnienia z czasów szkolnych.
Tomek... Mój dobry kumpel, a nawet przyjaciel. Liceum. Dwadzieścia trzy lata temu! Inne miasto, inne czasy, zupełnie inne życie.
– Tomek! Co ty tu robisz?
– Nie pamiętasz? – Zrobił zmartwioną minę, a potem wręczył mi bukiet.
– Dzięki, ale z jakiej to okazji?
– Skończyłaś czterdziestkę, prawda? – zapytał.
Skinęłam głową.
– Skończyłam. Niesamowite, że pamiętasz, kiedy mam urodziny.
– Jak mogłem zapomnieć?! – oburzył się.
– Przecież minęło tyle lat...
– Ale umowa jest ważna, prawda? – zapytał z uśmiechem.
– Jaka umowa?
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął pożółkłą kartkę. Podał mi ją.
Rozłożyłam arkusz i zaczęłam czytać:
„Ja, Izabela, uroczyście obiecuję, że jeżeli nie znajdę swojego wymarzonego męża do czterdziestego roku życia, to wezmę sobie ciebie, Tomku za męża”.
I mój podpis. A pod spodem:
„Ja, Tomek, uroczyście obiecuję, że jeżeli nie znajdę swojej wymarzonej żony do czterdziestego roku życia, to wezmę sobie ciebie, Izabelo, za żonę”. I jego podpis. No i data sprzed dwudziestu jeden lat.
Zamurowało mnie. W ogóle nie pamiętałam, żebym kiedykolwiek pisała coś takiego, ale podpis się zgadzał.
– Nie rozumiem... – westchnęłam.
– Ja skończyłem czterdziestkę w styczniu. I nie znalazłem żony – uśmiechnął się. – Dwa miesiące cię szukałem! I w końcu znalazłem – dodał, spoglądając na moją rękę. – I jak widać, ty też nie masz męża, prawda? Więc możemy wypełnić umowę.
Zza moich pleców dobiegły przytłumione chichoty. Zerknęłam w bok. Dziewczyny stały za drzwiami i, sądząc po ich tłumionych prychnięciach, usiłowały nie wybuchnąć śmiechem.
– Daj spokój – powiedziałam. – Napisaliśmy to wieki temu.
– Ale skoro wtedy mieliśmy na to ochotę, może i teraz będziemy mieli?
– Przecież w ogóle się nie znamy. – Pokręciłam głową.
– To się poznajmy. Znowu. Daj się zaprosić na kolację. Dziś. Przyjdę po ciebie o ósmej – powiedział jeszcze i wyciągnął mi z ręki pożółkłą kartkę z umową.
Patrzyłam, jak schodzi po schodach, i słyszałam chichoczące dziewczyny. Gdy zamknęłam drzwi, roześmiałam się w głos.
– No wiesz?! – udała oburzenie Ulka. – Poszłaś na taki układ i nic nam nie powiedziałaś?!
– Właśnie! – dodała Marta. – Gdyby tylko ja miała takiego faceta w odwodzie, to już bym planowała wesele!
– Przestańcie, nawet nie pamiętałam, że ktoś taki istnieje, a co dopiero, że łączy nas jakaś umowa!
– Nie byle jaka! To obietnica małżeństwa! – parsknęła Grażyna, a potem znowu się roześmiałyśmy.
– I co teraz? – zapytała Ulka.
– Muszę go jakoś spławić – rzuciłam.
– Co?! Facet sam puka do twoich drzwi, a ty zamierzasz go spławić?!
– Ale ja go nie pamiętam! I nie znam!
– To poznasz! – zachichotała Marta. – W końcu masz wieczorem randkę. A kiedy byłaś na ostatniej?
Zastanowiłam się. Dziewczyny miały rację. Faktycznie, już od dawna nie byłam na żadnej randce.
– To jakieś wariactwo – stwierdziłam.
– Ale pójdziesz? – naparły na mnie.
– Nie wiem! – krzyknęłam.
Po śniadaniu kumpelki wróciły do siebie, a ja przez resztę dnia przeglądałam stare albumy ze zdjęciami. W końcu odnalazłam związane gumką zdjęcia, na których pozowałam z Tomkiem. Wyglądało na to, że dobrze się razem bawiliśmy. Wspólne rowery, pływanie, jakiś konkurs, grill z moimi rodzicami. Z każdą fotografią coraz lepiej go sobie przypominałam. Tylko, co z tego, skoro wtedy nie chcieliśmy być ze sobą, to niby czemu mielibyśmy chcieć teraz?
Ale kiedy punktualnie o dwudziestej zapukał do moich drzwi, byłam gotowa. Ubrana w najlepszą sukienkę, umalowana, ze zrobioną fryzurą.
– Wyglądasz świetnie – powiedział.
Poszliśmy do restauracji. Przez dwie godziny jedliśmy, piliśmy wino i wspominaliśmy stare czasy. Tomek pamiętał znacznie więcej niż ja, a każda jego opowieść działała jak przełącznik uruchamiający we mnie lawinę wspomnień. Pod koniec wieczoru czułam, jakbyśmy znali się od zawsze.
Tomek odprowadził mnie pod klatkę i próbował pocałować na pożegnanie, ale się uchyliłam.
– Nie wyszło, co? – zapytał ze smutkiem.
– Wybacz, Tomek, ale nic do ciebie nie czuję. Przed laty chyba też nie...
– Obiecaliśmy sobie... – szepnął.
– Wiem, ale ja szukam miłości, a nie męża na siłę – westchnęłam.
– Dasz mi jeszcze jedną szansę? – zapytał po chwili. – Jestem jeszcze dzień w twoim mieście. Mam umówiony obiad ze znajomym. Weź którąś z koleżanek, dobrze? Będziemy w knajpie na rynku o dwunastej.
– Zobaczę – odparłam.
Wróciłam do mieszkania. Po tym spotkaniu przez całą noc nie mogłam zasnąć. Myślałam o propozycji Tomka. Coś mi mówiło, że powinnam dać mu szansę. W końcu poświęcił tyle czasu, żeby mnie odnaleźć.
Nad ranem zadzwoniłam do Ulki i wyciągnęłam ją na tę dziwaczną podwójną randkę.
Chwilę po dwunastej byłyśmy już w lokalu, a kelnerka zaprowadziła nas do stolika, przy którym siedział Tomek ze swoim znajomym. Na widok tego mężczyzny moje serce drgnęło. Usiadłam naprzeciwko niego. Po chwili zamówiliśmy dania.
Miał na imię Paweł i był biznesmenem. Przez dwie godziny nie odrywaliśmy od siebie spojrzenia. Rozmawialiśmy o wszystkim, zupełnie nie zwracając uwagi na Ulkę i Tomka.
Pod koniec obiadu Paweł poprosił mnie o numer telefonu. Dałam mu go bez wahania.
Żegnając się z Tomkiem, przeprosiłam go, że nie dotrzymam umowy, a wtedy przerwał mi z rozanielonym uśmiechem.
– Nic się nie stało – powiedział, patrząc gdzieś za moje plecy. Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętą Ulę.
W drodze powrotnej Ulka powiedziała mi, że świetnie jej się rozmawiało z „moim” Tomkiem, i że nawet umówili się na przyszły tydzień.
A do mnie Paweł zadzwonił, zanim jeszcze weszłam do domu.
Umowa z młodości może nie została spełniona, ale wygląda na to, że i tak doprowadziła nas oboje, a właściwie nas czworo, do spotkania prawdziwej miłości.