„Zdałem sobie sprawę, że siedzę w małym, ciasnym pomieszczeniu… To wystarczyło, żeby doprowadzić mnie do ataku paniki. Zacząłem tłuc rękami o ścianki i – wstyd się przyznać – wrzeszczeć jak opętany, choć przecież doskonale wiedziałem, że grube mury kościoła sprawią, że nikt mnie nie usłyszy. Wytłumacz to jednak człowiekowi w amoku… Telefonu oczywiście przy sobie nie miałem”. Bartosz, 30 lat
Od dziecka nie lubiłem ciasnych, małych pomieszczeń. Może dlatego, że kiedyś brat zatrzasnął mnie w starej szafie? Sam tego nie pamiętam. Niestety przy każdym rodzinnym spotkaniu słyszę tę historię i mam jej szczerze dość. Zwłaszcza że zostałem nauczycielem i nie lubię, kiedy wyciąga się rzeczy, które mogą zaszkodzić mojemu wizerunkowi. Bo w tej szafie… Ponoć wcale się nie przestraszyłem, tylko kiedy mnie z niej w końcu wyciągnęli, to byłem ubrany w mamy bluzkę i spódnicę, a na głowie miałem stanik. Słowem, nie cierpię do tego wracać!
Takie wspominki zdarzają się dosyć często, gdyż matula uwielbia zapraszać gości. A że wciąż mieszkam w domu rodzinnym, to muszę ich wysłuchiwać. Jestem ulubionym tematem mamy i ciotek.
– Czemu ten Jacuś jeszcze się nie ożenił? – wzdychają nade mną. – Przecież to taki ładny chłopiec, wysoki, mądry, spokojny…
Nienawidzę tych gadek. Czy one myślą, że w dzisiejszych czasach dziewczyny szukają miłych i spokojnych? O nie, teraz w modzie są łobuzy! Poza tym niewielka szkoła w małym miasteczku nie sprzyja romansom. Owszem, mam sporo koleżanek w pracy, ale jakoś żadna nie wpadła mi w oko. Takie zwykłe, szare myszki. Ja to bym bardziej chciał taką jak z okładki, ale gdzie jej szukać?
– Zmarnuje mi się Jacuś – usłyszałem utyskiwanie matuli. – Przecież on nigdzie nie chce wychodzić! Nawet do kościoła!
Ciotki spojrzały na mnie z potępieniem.
– Ja poznałam twojego wujka właśnie na nabożeństwie – stwierdziła z dezaprobatą ciotka Wiesia.
„I popatrz, jak on, biedaczysko, trafił”, pomyślałem, bo ciotka miała brodawkę na czubku nosa, była gruba jak beczka i gadała właściwie bez przerwy. Ale nie powiedziałem tego na głos. Mama by mnie zabiła. I tak ostatnio chodziła podminowana przez tę moją samotność.
– A dzisiaj pójdziesz na wieczorne nabożeństwo dla młodzieży. Może tam spotkasz jakąś dziewczynę! – warknęła wściekle, kiedy usiedliśmy do niedzielnego śniadania. – I nie chcę słyszeć żadnych wymówek – dodała, widząc moją minę. – Albo będziesz sam przyrządzał sobie obiady! I prasował koszule!
Przełknąłem to, co cisnęło mi się na usta. Mama świetnie gotowała. Przeżyłbym, rzecz jasna, jakiś czas na kanapkach, ale co z koszulami? Musiałem się jakoś prezentować!
Choć osobiście nie czułem większej potrzeby szukania przyszłej żony akurat w kościele, pomyślałem, że przecież czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, więc wyjść z domu mogę, ale gdzie mnie nogi poniosą, to już zupełnie inna historia. Mama jednak mnie przejrzała.
– Będę siedzieć w oknie i patrzeć, czy nie idziesz do jakiegoś kolegi – syknęła.
Cóż, takie są minusy mieszkania naprzeciwko kościoła…
Czułem się zaszantażowany. Wieczorem usiłowałem wziąć matulę na litość, szeroko ziewając. W sumie to poprzednią noc zarwałem nad nową grą komputerową i wcześniejszą też. Głowa nieco mi ciążyła, a oczy piekły, jakby ktoś nasypał do nich piasku. Mama była jednak nieubłagana.
– Mam dość takiego obiboka – dodała jeszcze na pożegnanie. – Jak ci tak źle, to się wyprowadź.
Dobry pomysł, ale z moją nauczycielską pensją… Ech, szkoda gadać.
Poszedłem więc grzecznie do kościoła, myśląc sobie, że co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Tylko że jeśli nawet chciałbym rozejrzeć się za kimś w moim wieku, to nie mógłbym tego zrobić. Zobaczyłem za to mnóstwo moich uczniów.
„Ale wstyd!”, pomyślałem, kuląc się, żeby od biedy ujść za jakiegoś nastolatka. Byłem wściekły na mamę, ciotkę Wieśkę i cały świat.
Nie zamierzałem siedzieć wśród uczniów. Ale byłem też świadomy tego, że mama nadal sterczy w oknie, śledząc każdy mój krok. Szarpnąłem więc za klamkę drzwi prowadzących na chór, mając nadzieję, że przeczekam tam nabożeństwo przez nikogo niezauważony. Niestety, ani drgnęły. Rozejrzałem się w panice. Mój wzrok spoczął na starym, rzadko używanym konfesjonale. Kiedy nikt nie patrzył w moją stronę, po cichutku wślizgnąłem się za wysłużone drzwiczki. Ogarnęła mnie miła ciemność. Solidne drewno wyciszało dźwięki organów. Poczułem się tak, jakby ktoś grał dla mnie kołysankę. Oparłem głowę o bok konfesjonału i… chyba nieco przysnąłem.
Kiedy się obudziłem, wszędzie panowała martwa cisza. Na początku poczułem miły dreszczyk emocji. Chyba każdy za dzieciaka marzył o tym, żeby w spokoju eksplorować to tajemnicze miejsce. Szybko jednak mi przeszło, kiedy zacząłem szarpać za drzwiczki konfesjonału. Zacięły się na amen! Przypomniałem sobie, jak mama mówiła, że to się już zdarzało, dlatego księża rzadko z niego korzystali. Raz zablokował się tutaj jakiś zaproszony z daleka kapłan i przesiedział w konfesjonale calutką noc! Na tę myśl zrobiło mi się duszno. Zdałem sobie sprawę, że siedzę w małym, ciasnym pomieszczeniu… To wystarczyło, żeby doprowadzić mnie do ataku paniki. Zacząłem tłuc rękami o ścianki i – wstyd się przyznać – wrzeszczeć jak opętany, choć przecież doskonale wiedziałem, że grube mury kościoła sprawią, że nikt mnie nie usłyszy. Wytłumacz to jednak człowiekowi w amoku… Telefonu oczywiście przy sobie nie miałem.
W końcu jednak zachrypłem, obiłem sobie pięści i… wtedy trochę się uspokoiłem. Wiedziałem, że prędzej czy później ktoś mnie stąd wyciągnie, choć jak się wytłumaczę, co tam właściwie robiłem? Znalazłem się w bardzo głupiej sytuacji. Postanowiłem więc powtarzać w myślach wzory matematyczne, żeby jakoś odwrócić uwagę od nieciekawego położenia. Nie doszedłem za daleko, kiedy usłyszałem głosy. I to bynajmniej nie w swojej głowie!
– Jacek! Gdzie jesteś?! – wydarła się moja rodzicielka. No tak, spodziewałem się, że nie zaśnie, nie wiedząc, gdzie jestem. Ale jak wdarła się do kościoła?
– Tu, mamo – powiedziałem pokornie.
Cóż, w końcu siedziałem jak ostatni głupek w zatrzaśniętym konfesjonale w zamkniętym kościele. Nie wyglądało to dobrze.
Ktoś poświecił mi latarką prosto w oczy.
– He, he – usłyszałem głos naszego kościelnego. Nie znosiłem dziada, starego plotkarza. Byłem pewien, że teraz moja przygoda obiegnie całe województwo. Winien mu jestem jednak wdzięczność, bo przyniósł skrzynkę z narzędziami i sprawnie uwolnił mnie z pułapki. Mama nawet się nie odezwała. Po raz pierwszy w życiu zaniemówiła.
– Coś ty właściwie tam robił? – zapytała w końcu, kiedy już dotarliśmy do domu.
– Oj tam! Już nigdy w życiu nie posłucham twoich durnych rad – odburknąłem wściekły.
A jednak, chcą nie chcąc, mama sprawiła, że coś drgnęło w moim życiu. Po pierwsze, zaczęła spotykać się z panem Tadziem, kościelnym. Zaprosiła go na obiad, żeby nie rozniósł po okolicy wieści o mojej przygodzie. Przypadli sobie do gustu i pan Tadek coraz częściej wpada do matuli na obiadki. Ja z kolei znalazłem sobie ciasną kawalerkę. Lepiej mieszkać w mysiej norze niż oglądać własną matkę w zalotach. A że dzięki mojej przygodzie trochę zwalczyłem lęk przed małymi pomieszczeniami, to nawet nie przeszkadza mi, że moje nowe lokum jest takie malutkie.