"Kocham moją córkę i cieszę się, że ją mam. Bardzo pragnęliśmy z mężem dziecka. Nie zmienia to jednak faktu, że myśl o kolejnej ciąży mnie przeraża..." Ania, 32 lata.
– Jak ten czas leci, Maja jest już przedszkolakiem, kto by pomyślał – westchnęła moja mama, gdy wpadłam do niej na kawę po tym, jak zostawiłam małą w przedszkolu.
– Też trudno mi w to uwierzyć. – Uśmiechnęłam się blado. – Ale to dobrze, będzie miała kontakt z rówieśnikami, a ja wrócę do pracy – dodałam.
– A może to dobry moment, by zdecydować się na rodzeństwo dla Majki? Mała już trochę odchowana, no i różnica wieku między dziećmi nie będzie duża, więc znajdą wspólny język – zaczęła mówić, a ja wzięłam głęboki oddech...
– Mamo, nie jestem gotowa na kolejne dziecko i nie wiem, czy kiedykolwiek będę – odpowiedziałam to, co zawsze w takich sytuacjach.
– Córuś, no ale pomyśl sama! To idealny moment. – Popatrzyła na mnie z politowaniem.
– Nie zgadzam się z tobą – ucięłam i zaczęłam się zbierać do wyjścia, bo nie miałam ochoty na kontynuację tematu.
Wiedziałam, co usłyszę. Na bank za chwilę mama powiedziałaby mi, że tylko mi się zdaje, że nie chcę drugiego dziecka, a tak naprawdę jest zupełnie inaczej, i że wspominając trudną ciążę i jeszcze trudniejszy poród, dramatyzuję. Za drugim razem na pewno będzie inaczej.
Nie mogłam tego słuchać, nie chciałam się z nią kłócić i płakać w drodze powrotnej do domu. Lepiej było wyjść, zanim do tego dojdzie.
Nie chcę być źle zrozumiana. Kocham moją córkę jak nikogo innego, cieszę się, że ją mam. Nie zmienia to jednak faktu, że wspomnienie ciąży i porodu to koszmar, którego nie chcę już przeżywać…
Gdy zaszłam w ciążę, oboje z Witkiem szaleliśmy ze szczęścia. Bardzo pragnęliśmy dziecka! Oczami wyobraźni widziałam siebie w ciąży, buszującą po sklepach z dziecięcymi ubrankami i akcesoriami, urządzającą pokoik i z uśmiechem czekającą na przyjście na świat malucha. Na początku ciąży czułam się kiepsko, ale myślałam, że to chwilowe. Od wielu koleżanek słyszałam, że początki bywają ciężkie, ale później wszystko się układa. Niestety, nie w moim przypadku. Całą ciążę znosiłam źle i co chwilę spotykały mnie jakieś komplikacje. W piątym miesiącu okazało się, że muszę leżeć do porodu, bo moja ciąża jest zagrożona. To był koszmar. Czułam się fatalnie i fizycznie, i psychiczne. Nigdy wcześniej tak się nie bałam. Każdy dzień zaczynałam i kończyłam, modląc się, by mojej kruszynce nic się nie stało. Paradoksalnie, codziennie słyszałam, że nie powinnam się denerwować, ale nie miałam pojęcia, jak niby miałabym zachować spokój.
Maja urodziła się jako wcześniak, po długim i bardzo wyczerpującym porodzie. Do dzisiaj na jego wspomnienie mam w oczach łzy. Nie dość, że bardzo się bałam, to jeszcze nie otrzymałam wsparcia od personelu, traktowano mnie jak histeryczkę. Dobrze, że był ze mną Witek i w pewnym momencie wręcz wymusił na lekarzu cesarskie cięcie. Nie chcę nawet myśleć o tym, jak by się to skończyło, gdyby nie on. Maja urodziła się słaba i chorowita, a ja byłam wykończona ciążą i porodem. Pierwsze miesiące z małą były bardzo trudne. Długo dochodziłam do siebie, a Majka okazała się wymagającym dzieckiem. Miałam wrażenie, że nie potrafię być dla niej wystarczająco dobrą matką. Gdy chorowała, winiłam się o to, że nie umiem o nią zadbać, kiedy płakała, ja płakałam razem z nią, gdy dowiedzieliśmy się, że rozwija się nieco wolniej niż inne dzieci, wyrzucałam sobie, że najwidoczniej będąc w ciąży, coś zrobiłam źle. I tak w kółko. Biczowałam się niemal bez przerwy i popadałam w coraz większe przygnębienie. Z mojej wizji idealnej matki jak z reklam nie zostało nic...
Oczywiście starałam się nie dawać po sobie poznać, w jak złym stanie jestem. Gdy próbowałam opowiedzieć o swoim samopoczuciu mamie czy teściowej, słyszałam, że mi przejdzie, że kobieta zawsze wie, jak być matką, że trudne porody się zdarzają i następnym razem będzie lepiej. Tymczasem mnie na hasło „następnym razem” cierpła skóra.
Na szczęście okazało się, że nie maskuję się tak dobrze, jak bym chciała. Moja siostra zauważyła, co się ze mną dzieje. Kiedyś po prostu wysłała Witka z małą do jego rodziców i oznajmiła, że musimy porozmawiać.
– Ania, ja widzę, co się z tobą dzieje, potrzebujesz pomocy – oznajmiła po prostu, a ja się rozpłakałam, a potem ryczałam całą noc.
Broniłam się przed terapią, ale w końcu dałam się namówić.
– Pomagając sobie, pomożesz Majce, ona zasługuje na szczęśliwą mamę – tłumaczyła Kasia, podając mi chusteczki.
To nie było łatwe. Musiałam przyznać się przed sobą, przed Witkiem i przed terapeutką do tego, co się ze mną dzieje, a potem ciężko pracować, by z tego wyjść.
Na szczęście się udało i dzisiaj potrafię się już cieszyć macierzyństwem i wspierać Maję w odkrywaniu świata. Faktycznie, moja lepsza forma przysłużyła się dziecku, bo gdy ja stałam się spokojniejsza i pogodniejsza, ona także. Ja wracałam do siebie, ona nadrabiała zaległości i dzisiaj rozwija się tak jak jej rówieśnicy. A jednak nie chcę drugiego dziecka.
Patrzę na Maję i czuję, że ona w zupełności mi wystarczy. Witek to rozumie i akceptuje, ale inni już nie. Co rusz muszę wysłuchiwać pytań, kiedy następny maluch, albo wręcz instrukcji, że powinniśmy zostać rodzicami po raz drugi, bo dobrze, by mała miała rodzeństwo.
Uczę się jednak nie słuchać tych uwag. Najważniejsze, że Maja jest zdrowym, kochanym dzieckiem. Jestem pewna, że będzie szczęśliwa jako jedynaczka. Być może kiedyś poczuję, że chcę mieć drugie dziecko, kto wie? Jednak to musi być decyzja moja i Witka, a nie babci, cioci czy koleżanki.
– Nie, mamo, nie planujemy kolejnego dziecka. Maja będzie jedynaczką i obiecuję ci, że nie wychowamy jej na egoistkę. Dołożymy wszelkich starań, by była dobrą, wrażliwą i towarzyską dziewczyną, nawet bez rodzeństwa. – Wchodząc do mieszkania, usłyszałam, jak Witek rozmawia ze swoją matką. Westchnęłam. Mąż się rozłączył, a ja podeszłam się do niego przytulić.
– Dziękuję – szepnęłam.
– Nie ma za co. To również moja decyzja, dla mnie to wszystko też było trudne i nie jestem gotów na powtórkę. – Pocałował mnie w czoło.
Objęłam go mocniej i ucieszyłam się, że jesteśmy jednomyślni. A reszta? Kiedyś zrozumie, nie ma wyjścia.