"Choć dawałem z siebie wszystko, nasze małżeństwo przechodziło poważny kryzys. W końcu żona powiedziała mi, że... odnalazła Boga. Nie wiedziałem, o co może chodzić, bo przecież zawsze była wierząca? Wkrótce poznałem prawdę..." Mirosław, 41 lat
Starałem się być dobrym mężem, jednak po dziewięciu latach zaczęło się między nami psuć. Nie stało się nic wielkiego, żadnych zdrad czy kłamstw, po prostu odsunęliśmy się od siebie. To wzmagało mój lęk przed tym, że żona mnie zostawi. Jak ojciec zostawił moją matkę. Sam też uważałem, że powinnością mężczyzny jest trwać przy rodzinie za wszelką cenę. Nie tak jak tata, który sobie poszedł w siną dal, gdy tylko mu to pasowało.
Starałem się więc zapewnić rodzinie wszystko, co najlepsze, nawet kosztem zmęczenia i zdrowia. Fundowałem wspaniałe wakacje i prezenty, ale w ostatnim czasie niewiele to pomagało. Poza zdawkowymi zdaniami prawie nie rozmawialiśmy, a przyszedł moment, kiedy także nasze życie intymne legło w gruzach. Co prawda żona całowała mnie w policzek na dobranoc, ale potem odsuwała się i zasypiała. Ja nie mogłem usnąć i zastanawiałem się, co znów zrobiłem nie tak. Któregoś dnia nastąpił przełom..
– Musimy pogadać – rzuciła Brygida, gdy odwieźliśmy dzieci na urodziny do znajomych i poszliśmy na zakupy.
– O czym? – przestraszyłem się.
– O czymś ważnym. Ale nie tutaj, ani nie w sklepie. W domu. Poczułem, że coś ściska mi gardło.
– Chcesz rozwodu? – wydusiłem, bliski paniki.
– Oszalałeś? – zdumiała się. – Nie ma mowy o żadnym rozwodzie. Westchnąłem z ulgą.
– To dobrze, oczywiście, porozmawiamy.
– Nie wiem, skąd ci takie rzeczy przychodzą ci do głowy! – prychnęła.
Nie mogłem się doczekać przyjazdu do domu i tej rozmowy. Uczepiłem się myśli, że to jest właśnie ten moment, w którym wszystko się wyjaśni.
– Chodzi o to, że wreszcie odnalazłam Boga – powiedziała mi godzinę później. – I chciałabym, abyś ty także go odkrył. Inaczej będzie źle, Mirek. Byłem zszokowany.
Nie byłem świętoszkiem, miałem już 28 lat, ale dla niej byłem pierwszym mężczyzną. Doceniałem jej wiarę, charakter, wstrzemięźliwość i trzymanie się raz obranych wartości. Nie wtrącałem się w to. Ona mnie nie zmuszała do niczego oprócz niedzielnych mszy i liturgii podczas świąt, w których zawsze uczestniczyłem, bo uważałem, że tak należy. Nie sądziłem więc, że Brygida dopiero teraz odnalazła Boga.
– Nie rozumiem...
– No właśnie o to chodzi, że nie rozumiesz. To wszystko między nami dzieje się właśnie dlatego! – uniosła się. – Dlatego nie możemy się porozumieć. Ale teraz masz szansę!
– Jaką?
– Na naprawienia swojego życia i naszego małżeństwa, Mirek.
– Dobrze, ale co mam zrobić? Twarz jej złagodniała.
– Pójdziemy razem na czytanie Biblii. Dzieci zostawimy z sąsiadką.
– Dobrze, skoro to dla ciebie takie ważne, to oczywiście pójdę z tobą – odparłem lekko zdumiony.
Poszliśmy na to spotkanie. Myślałem, że odbędzie się przy naszym kościele, ale pojechaliśmy w zupełnie inne miejsce. Tam zorientowałem się, że żona już nie należy do tradycyjnego kościoła, ale znalazła dla siebie miejsce w jednej z chrześcijańskich społeczności. Było tam wielu miłych ludzi.
– Cieszymy się, że cię wreszcie poznaliśmy, bracie Mirosławie. – Jesteś mężem siostry Brygidy, prawda?
– Bardzo cenimy twoją żonę. I tak dalej. Naprawdę było sympatycznie. Chociaż prawie dwie godziny rozmów o tym, co napisano w Biblii i dzielenie każdego słowa na czworo było dla mnie nieco nudne. Ja mam proste zasady i się ich trzymam: praca, rodzina, prawda.
– Jak ci się podobało? – spytała Brygida, gdy wyszliśmy. Wzięła mnie pod rękę, czego nie robiła od miesięcy.
– Było sympatycznie – odparłem.
Próbowałem się do niej zbliżyć nocą, ale znów mnie odtrąciła. Jednocześnie pocałowała w czoło. – Bądź cierpliwy. Przyjdzie odpowiedni czas na każdą rzecz. Bóg czuwa nad nami.
– Jestem twoim mężem – próbowałem też ją pocałować, ale dała mi do zrozumienia, że nie pozwoli na to.
– Tak, ale musisz wstąpić do wspólnoty.
– Co? – prawie wyskoczyłem z łóżka.
– Nie rozumiesz? Żebyśmy mogli być naprawdę razem, musisz uwierzyć, przyjąć namaszczenie i stać się jednym z nas. Inaczej nic z tego nie wyjdzie – wyszeptała przejęta.
– Chyba coś ci się pomyliło, Brygida! – zdenerwowałem się. – Nigdy wcześniej nie stawiałaś mi takich warunków.
– To był mój błąd, Mirek. I sam widzisz, do czego to doprowadziło – odparła.
Brygida nawracała mnie bez przerwy. Któregoś dnia usłyszałem nawet, że jej „wspólnota” dopuszcza rozwód tylko w jednej sytuacji: gdy współmałżonek uparcie odmawia nawrócenia. Dokładnie tak jak ja.
– Albo się nawrócisz, albo odejdę – zagroziła. – Radziłam się starszych. Najlepiej wyznaczyć termin. Masz dwa miesiące. Możesz się zmienić, wiem, że w głębi duszy jesteś dobrym człowiekiem – powiedziała kobieta, która była moją żoną, ale ja już zupełnie jej nie poznawałem.
Czy próbowałem nadal walczyć o nasze małżeństwo? O tak, wiele razy. Ale nie dałem rady. Ja byłem sam, a ona miała po swojej stronie 30 osób, które bez przerwy prały jej mózg.
Niemal codziennie ktoś u nas był, miałem wrażenie, że ona tych ludzi zaprasza specjalnie, żeby mi pokazać, jacy są wspaniali. W końcu wygrała. Odszedłem, żeby nie oszaleć. Jesteśmy obecnie w separacji. Nie zgodziłem się na rozwód. Nadal walczę o widywanie się z dziećmi, bo Brygida ciągle wymyśla im jakieś religijne obowiązki. Poza tym nastawia je przeciwko mnie w tak subtelny sposób, że nawet nie mam się do czego przyczepić. Mieszkam w wynajętej kawalerce. Ciągle mierzę się z poczuciem winy, że zrobiłem to, co mój ojciec, że nie dałem rady. Moim zadaniem jest teraz ochronić dzieci, dać im poczucie, że chociaż nie jestem z ich matką, to nadal je kocham i ich nie opuszczę. Nie mam pojęcia, jak to wszystko się skończy, ale wiem, że z Brygidą nam już kompletnie nie po drodze. Może nigdy nie było, ale nie chciałem tego widzieć...