"Od lat jeździliśmy na wakacje we czwórkę – ja, mój mąż, Zuza i Sylwek. Znaliśmy się przecież jak łyse konie, dobrze się rozumieliśmy. Tego lata okazało się jednak, że pod przyjaźnią kryje się coś więcej. Silna, zakazana namiętność…" Beata, 33 lata
Od lat trzymaliśmy się razem. Zuzkę poznałam jeszcze na studiach, a jej mąż mieszkał w tym samym akademiku co mój. Zawsze mogliśmy na siebie liczyć. Chłopcy pomagali sobie w reperowaniu aut, jeździli razem na narty, chodzili na piwo. My z Zuzą uwielbiałyśmy zakupy i te same zajęcia fitnessu. Zapraszaliśmy siebie na imieniny i bale sylwestrowe. Jeździliśmy razem na wakacje.
– Gdzie pojedziemy w tym roku? – to pytanie padało już wczesną wiosną. Tego roku zamarzyły nam się Mazury.
– Kajaki, Giżycko i bezkres jezior – ekscytował się Sylwek. A mój mąż mu wtórował:
– Wynajmiemy sobie żaglówkę i popływamy po jeziorach…
Urlop zapowiadał się wyśmienicie. Wynajęliśmy przytulny domek na skraju lasu, blisko jeziora.
– Jest super. Żyć nie umierać – westchnął Sylwek pierwszego wieczora, kiedy po kolacji siedzieliśmy przy kominku.
– A ja najchętniej położyłabym się spać – przeciągnęła się Zuzka.
– Ja też – dołączył się mój Julek. – Kładę się, dobranoc – cmoknął mnie w czoło.
Ogień trzaskał w kominku, jakieś owady brzęczały za otwartym oknem, drzewa szumiały.
– Ale tu pięknie! – westchnęłam.
– Spacerowałaś kiedyś w nocy brzegiem jeziora? – spytał nagle Sylwek. – Bo ja nigdy! Nie masz ochoty się przejść?
– Czemu nie? – wstałam z fotela.
Wyszliśmy z domku. Było chłodniej, niż mi się wcześniej wydawało. Otuliłam się szczelniej bluzą, a mimo to drżałam.
– Chodź tutaj, bo zmarzniesz – Sylwek wyciągnął rękę w moim kierunku. Objął mnie ramieniem. Robił to mnóstwo razy przez te lata naszej znajomości, ale pierwszy raz jego bliskość wpłynęła na mnie… inaczej. Znowu zadrżałam!
– Zmarzluch z ciebie – uznał przyjaciel.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam tłumaczyć, że nie chłód, lecz jego bliskość wpłynęły na mnie… Jak? Kurczę, pobudzająco! Nagle zobaczyłam w Sylwku nie gościa, z którym kumplowałam się od 10 lat, nie męża najlepszej przyjaciółki, ale… faceta! Przystojnego, męskiego. A jego silne ramię tak przyjemnie ciążyło na moich plecach.
– Wracajmy – powiedziałam stanowczo. – Jest za ciemno, jeszcze połamiemy sobie nogi…
– Masz rację – albo mi się wydawało, albo w głosie Sylwka wyczułam napięcie podobne do mojego.
– Ale nie odpuszczę spaceru nad jeziorem. Wybiorę się tam o świcie. Jeśli masz ochotę, możesz do mnie dołączyć. Pobudka o 5.30…
Nie wiem, czy zadziałała moja podświadomość, ale otworzyłam oczy kwadrans po piątej. Czułam się rześka i wypoczęta. I miałam ochotę na spacer z Sylwkiem. Czekał na mnie na progu.
– Dzień dobry – uśmiechnął się. A ja spuściłam oczy pod jego spojrzeniem. Nagle zawstydziłam się, że jestem nieumalowana, chociaż milion razy widział mnie bez makijażu… To był magiczny spacer. Jezioro budzące się ze snu. Mgły unoszące się nad ziemią. Ale moje myśli krążyły wokół Sylwka! On też był spięty. Co chwilę – niby mimowolnie – stykaliśmy się ramionami, nasze dłonie się ocierały… Złapałam się na pragnieniu, żeby chwycić go mocno za rękę! „Przestań!”, upominałam siebie w myślach. „Co ci się w głowie uroiło?” A jednak coś wisiało w powietrzu…
Przez dwa kolejne dni Sylwek szukał mojego towarzystwa. To my szliśmy razem do sklepu, my zostawaliśmy dłużej przy kominku. Przygotowywaliśmy posiłki dla całej czwórki. Widziałam, jak na mnie patrzył, kiedy siedzieliśmy w strojach kąpielowych nad jeziorem! Kiedy się kąpaliśmy, podpływał i delikatnie muskał mnie pod wodą… Któregoś wieczora leniwie przeglądałam przewodnik po Mazurach.
– Mam ochotę na Leśniczówkę Pranie – oznajmiłam. – Mieszkał tam Gałczyński, więc muszę ją zobaczyć.
– Ludzie, te twoje literackie zapędy – jęknął Julek. – Ja nie mam ochoty oglądać chaty, w której mieszkał jakiś poeta…
– Ja też nie, przepraszam, Beata – Zuza spojrzała na mnie błagalnie.
– A ja ciebie chętnie tam zawiozę – odezwał się Sylwek.
– No, to bawcie się dobrze! – mój mąż wrócił do czytanej gazety.
I tak rano po śniadaniu wsiedliśmy z Sylwkiem do auta. Daleko nie ujechaliśmy. Po paru kilometrach przyjaciel skręcił w leśną drogę. Nie odzywaliśmy się do siebie. Nawet kiedy zatrzymaliśmy się przy leśnej polanie. Wtedy bez słowa niemal rzuciliśmy się na siebie. Boże, takiego ognia nie czułam od lat! Rozbieraliśmy się gorączkowo, żeby posiąść siebie jak najprędzej! A potem, na tylnym siedzeniu samochodu, zapomnieliśmy o całym świecie. O moim mężu, o jego żonie, o Gałczyńskim. Liczyły się tylko gorąca skóra, wilgotne usta, przyśpieszone oddechy i zalewające nas fale rozkoszy.
– Beata… Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem – po wszystkim Sylwek pogłaskał mnie po policzku.
– Nie możemy tego powtórzyć – wyszeptałam w poczuciu winy.
To było jedynie moje pobożne życzenie. Coś nas do siebie ciągnęło! Wykorzystywaliśmy każdą chwilę, żeby nacieszyć się sobą. Wierzyłam, że ta szalona, zakazana namiętność minie po powrocie z urlopu, ale nie… Spotykaliśmy się nadal. – Ciąży mi to kłamstwo – wyznałam Sylwkowi po dwóch miesiącach.
– Beatka, to nie kłamstwo, tylko miłość – odparł. – Zrozumiałem, że jesteś kobietą mojego życia… Słuchaj, mogę odejść od żony! A ty? Co czujesz?
– Kocham cię… – szepnęłam.
Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy Julka, kiedy powiedziałam, że odchodzę. Nie wybaczył, że zdradziłam go z Sylwkiem. I on, i Zuza zerwali z nami kontakt. Nie dziwię im się… Czy mam wyrzuty sumienia? Tak, ale mimo wszystko czuję się z Sylwkiem szczęśliwa. I wiem jedno: uczuć, w przeciwieństwie do urlopu, nie można zaplanować…