"Wiesław był redaktorem, który pomagał mojej córce w pracy nad jej opowiadaniami. Stał się jej mentorem i przyjacielem, a wkrótce także kimś więcej. Dwa miesiące temu, na bankiecie wydanym z okazji publikacji książki Małgosi, Wiesław poprosił ją o rękę. Nowy narzeczony córki był rozsądny, zaradny i opiekuńczy. Co z tego, skoro wiedziałam, że nie zazna z nim szczęścia..." Aniela, 54 lata
Czekałam w ogromnym napięciu. Miałam poznać mojego przyszłego zięcia. „Nareszcie!”, cieszyłam się, ale jednocześnie czułam niepokój. Gosia w zeszłym roku skończyła trzydzieści lat, a od czasu rozstania z Błażejem nie była z nikim związana.
Usiadłam w fotelu i, żeby zabić czas oczekiwania na narzeczonych, wzięłam do ręki leżący na komodzie album. Pierwsze zdjęcie, które zobaczyłam, przedstawiało rozbawioną Małgosię w ramionach Błażeja…
„Jaka ładna była z nich para...”, pomyślałam. Zawsze uważałam, że ten chłopak pasuje do mojej córki. W tym, że spotkali się w jednym czasie i miejscu, upatrywałam palec Boży. To było parę lat temu. Małgosia wpadła do domu w przerwie między egzaminami. Studiowała polonistykę. Dzień przed jej wizytą we wsi pojawił się Błażej. Przyjechał w odwiedziny do swojej schorowanej, starej ciotki, mieszkającej niedaleko nas, przy przejeździe kolejowym. Przystojny brunet rzucał się w oczy. Wizyta w sklepie spożywczym wystarczyła, by cała wieś zaczęła o nim mówić – i to same pochlebne rzeczy. Ujmował wszystkich grzecznością. Poza tym, już pierwszego dnia zabrał się z energią do pracy. W gospodarstwie pani Joanny mnóstwo rzeczy wymagało naprawy. Pomalował płot, potem widziałam, jak trzepie na podwórku dywany. Gdy przyjechała Małgosia, zajmował się koszeniem trawnika.
– Co to za chłopak? – zapytała mnie córka nazajutrz przy obiedzie.
Po tonie głosu od razu poznałam, że Błażej ją zaintrygował.
– To syn chrześnicy pani Asi. Z Warszawy. Ma dwadzieścia pięć lat – zaczęłam referować. – Wyobraź sobie, wziął dwutygodniowy urlop w pracy i zamiast pojechać na prawdziwe wakacje, przyjechał tutaj, pomóc starej ciotce. To dość rzadkie, nie sądzisz?
– Uhm... – Małgosia pokiwała głową, starając się ukryć swoje zainteresowanie przystojnym brunetem.
– Jak egzaminy? – zmieniłam temat.
– Dobrze, ale jestem potwornie zmęczona. Nie lubię miasta. Ojej, mamo – córka przytuliła się do mnie mocno – tak bym chciała tutaj wrócić…
– Jak skończysz studia, może dostaniesz pracę w naszej podstawówce... Wszyscy teraz uciekają do miasta.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi.
– Otwarte! – zawołałyśmy obie.
W progu stanął Błażej.
– Przepraszam, że tak nachodzę, ale... – urwał w momencie, gdy jego wzrok padł na Małgosię.
Na twarzy miał wypisane jak na dłoni, że zrobiła na nim olbrzymie wrażenie.
– Mam na imię Błażej, jestem krewnym pani Joasi – przedstawił się.
Pamiętam do teraz trzepoczące rzęsy Gosi i zdradziecki rumieniec, który pojawił się na jej policzkach.
– Chciałem prosić o pomoc... – Błażej spojrzał na mnie błagalnie. – Ciocia w kościele, a maciora chyba zaczęła rodzić. Nie mam pojęcia, co robić...
– Najprościej zadzwonić do weterynarza. Tylko pewnie nie znasz numeru! Ja zadzwonię, a wy przygotujcie wszystko...
– Ale co? – nie zrozumiał chłopak.
– Ja wiem, chodźmy, pokażę ci. – Małgosia pociągnęła go za rękę.
Od tamtej pory moja córka straciła cały zapał do nauki na rzecz spacerów z Błażejem. Zaprosiła go do nas na kolację, zaś on urządził w rewanżu grilla w ogrodzie.
– Ładna para, co? – Kiwała z zadowoleniem głową pani Joasia.
Siedziałyśmy razem na ławce, podczas gdy młodzi, przekomarzając się, nakładali na talerze karczek.
– Oj, ładna... – wtórowałam sąsiadce.
– Szkoda, że on nie stąd – powiedziała nagle kobieta, a mnie aż zmroziło.
Nie pomyślałam o tym. Spojrzałam na rozpromienioną Małgosię.
– Córeczko... – zagadnęłam ją nazajutrz. – Hmm, czy ty i Błażej...
– Mamo, przestań – obruszyła się. – Znamy się ledwie tydzień.
– Ale już zdążyłaś się zaangażować.
– Przestań, mamo – żachnęła się.
– Przecież widzę.
Przytuliła się do mnie.
– Jest cudowny, prawda? – spytała.
– Tak, to bardzo dobry chłopak. Ale on mieszka w Warszawie – rzuciłam ostrożnie.
– Nie rozumiem... – Córka nagle odsunęła się ode mnie.
– Po prostu nie chcę, żebyś się rozczarowała, kochanie.
– Co masz na myśli?
– On wyjedzie... Związek na odległość nie jest łatwy – tłumaczyłam łagodnie.
– Nie wiem, co z tego wszystkiego wyniknie, ale... – Małgosia popatrzyła mi poważnie w oczy. – Chcę spróbować.
I spróbowała. Jej związek z Błażejem trwał niecałe dwa lata. Pisali listy, odwiedzali się i rozmawiali codziennie przez telefon. Myślałam, że wbrew moim przewidywaniom, może im się udać, ale niestety...
Błażej dostał propozycję pracy w zagranicznym oddziale swej firmy. Sądził, że Małgosia będzie się cieszyć, że razem wyjadą. Jednak ona przyjęła tę nowinę ze smutkiem.
– Nie chcę stąd wyjeżdżać... Poza tym, muszę skończyć studia – usłyszałam, jak tłumaczy chłopakowi przez telefon. – Kim będę bez wykształcenia? Nie chcę sprzątać domów w Londynie.
Nie powiedziała tego wprost, ale oczekiwała, że Błażej zrezygnuje z kariery w imię ich miłości. Ale on nie chciał odrzucić swojej życiowej szansy. To właśnie było przyczyną ich rozstania...
Widziałam, jak bardzo trudno jest Małgosi. Przecież wciąż go kochała. Czasami patrzyła przez okno w stronę szosy, jakby go wypatrywała, jakby miała nadzieję, że przyjedzie stęskniony i skruszony. Nie przyjechał...
Mijały lata. Małgosia skończyła studia i zaczęła uczyć polskiego w naszej podstawówce. Żyła dokładnie tak, jak chciała. Niespiesznie, w ciszy, ciesząc się drobiazgami. Wieczorami siadywałyśmy na werandzie. Ja z gazetą, córka z klasówkami do poprawienia lub z zeszytem, w którym notowała pomysły na swoje opowiadania. Pisała właściwie odkąd pamiętam, ale teraz zaczęła poważnie myśleć o ich wydaniu. Ktoś skontaktował ją z wydawnictwem, które zainteresowało się jej twórczością.
– Jadę porozmawiać o wydaniu książki – oznajmiła pół roku temu.
Po powrocie z wypiekami na twarzy opowiadała o redaktorze, który został wyznaczony do pracy nad jej zbiorem.
– Wiesław otworzył mi oczy na tyle spraw! Muszę popracować jeszcze nad dialogami, bo są zbyt papierowe. Dał mi parę bezcennych wskazówek.
Odtąd jeździła do wydawnictwa nawet cztery razy w tygodniu. Wiesław przewijał się w naszych rozmowach codziennie. Stał się mentorem i przyjacielem Małgorzaty, a wkrótce także kimś więcej. Dwa miesiące temu, na bankiecie wydanym z okazji publikacji zbioru jej opowiadań, Wiesław poprosił moją córkę o rękę. Miałam akurat grypę, więc nie mogłam uczestniczyć w tej uroczystości. Gosia obawiała się zostawić mnie samą, ale w końcu przekonałam ją, że powinna tam pojechać.
Wróciła późno, nazajutrz rano wydawała mi się jakaś nieswoja.
– Wszystko się udało, kochanie? – zapytałam z lekkim niepokojem.
– Tak, wspaniale – odparła zamyślona. – Goście, gratulacje, do dzisiaj szumi mi w głowie od tego wszystkiego…
– Jesteś dziwna... – Zmarszczyłam czoło i wtedy mój wzrok padł na jej rękę.
Pierścionek był duży, wysadzany błyszczącymi kamyczkami.
– Małgosiu, czy ty...
– On mnie poprosił o rękę, mamo... – Usiadła na skraju mojego łóżka.
– Zgodziłaś się? – spytałam.
– Tak – odparła cicho.
– O Boże! – uniosłam się na łokciu. – To cudownie, córeczko!
– Tak... Wiesław to dobry człowiek. Mądry, troskliwy, opiekuńczy... – Znowu zapatrzyła się w dal.
Przez moment miałam wrażenie, że przekonuje samą siebie.
– I kochasz go... – bardziej zapytałam niż stwierdziłam.
– Tak... – westchnęła Małgosia.
– Na pewno?
– Oczywiście, mamo – żachnęła się i wstała. – Zrobię śniadanie.
Pomyślałam wtedy, że jak się ma trzydziestkę, kocha się zupełnie inaczej niż w wieku lat dwudziestu. I byłam już spokojna... Z tego, co Gosia opowiadała mi o Wiesławie, mogłam wywnioskować, że to porządny człowiek. „A dzisiaj przekonam się osobiście...”,pomyślałam, podnosząc się z fotela, żeby wyłączyć piekarnik. Szarlotka była już gotowa…
– Mamo! – po chwili usłyszałam z sieni głos córki. – Jesteśmy!
– Małgosia! – Zdjęłam fartuch i wyszłam na spotkanie gościom.
Byłam taka ciekawa Wiesława! Okazał się niskim, szczupłym mężczyzną, wyglądającym na więcej niż swoje czterdzieści lat. Miał przerzedzone włosy, okulary w złotej oprawce i elegancki garnitur. I poważny wyraz twarzy.
– Witam panią. – Skłonił się, a gdy podałam mu rękę, ucałował ją z galanterią, po czym wręczył mi naprawdę imponujący bukiet róż.
– Jakie piękne! – zachwyciłam się.
Złowiłam spojrzenie córki. Pytało: „co o nim sądzisz, mamo?”, więc postarałam się, żeby moja mina wyrażała entuzjazm, którego tak naprawdę nie czułam. Szczerze mówiąc, byłam nieco rozczarowana. Ten mężczyzna nie pasował mi do Małgosi. Wyobrażałam sobie go zupełnie inaczej. „Najważniejsze, że jej się podoba”, zganiłam się zaraz w duchu.
– Proszę do stołu. – Uśmiechnęłam się.
Podałam kawę i jeszcze ciepłą szarlotkę. Wiesław skubnął kawałeczek ciasta i na tym poprzestał.
– Nie smakuje? – spytałam zdziwiona.
– Przeciwnie, wyśmienita – odparł sztywno.
Tak oficjalnie było do końca wizyty. Nie wiedziałam, o czym mówić, a Wiesław nie ułatwiał mi zadania. Nie byłam dla niego najlepszym partnerem do rozmowy.
– Opowiadania Małgorzaty spotkały się z pozytywnymi recenzjami – stwierdził. – Oczywiście, dla mnie liczą się tylko te zamieszczane w prasie fachowej. Ci zoile pisujący do gazet nie mają elementarnej wiedzy do przeprowadzania analiz młodej twórczości.
– Hm... Ja bardzo lubię opowiadania córki – odparłam, zastanawiając się, co znaczy słowo „zoil”.
– I o to chodzi, mamo. – Gosia uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco.
– Jak się panu podobają nasze okolice? – zmieniłam temat.
– Hm... Byłem skupiony na jeździe, nie miałem okazji się rozejrzeć.
– Wiesław jest bardzo uważnym kierowcą – wtrąciła się Małgosia.
– Staram się nie stwarzać zagrożenia na drodze. – Narzeczony mojej córki poważnie pokiwał głową.
„Strasznie serio i zasadniczy...”, pomyślałam. To też nie pasowało mi do Małgosi. Ona, mijając piękny krajobraz, z pewnością nie myślałaby o zagrożeniu na drodze. Jakąś godzinę później Wiesław podniósł się od stołu.
– Ściemnia się, a ja nie lubię prowadzić w nocy – wyjaśnił. – Było mi miło.
– Mnie również. – Zdobyłam się na nieco wymuszony uśmiech.
Cieszyłam się, że wizyta dobiegła końca. Wiesław mnie po prostu męczył.
– I jak? – zapytała Gosia, gdy wypolerowane auto zniknęło za zakrętem.
– W porządku – rzuciłam lekko.
I powtórzyłam w myślach: „najważniejsze, że jej się podoba”. Jednak nie opuszczało mnie wrażenie, że Wiesław nie jest mężczyzną dla mojej córki...
Tydzień po wizycie Wiesława zmarła ciotka Błażeja. W naszej wsi zawsze panował zwyczaj, że sąsiedzi żegnają sąsiadów, więc i my z Małgosią poszłyśmy na pogrzeb. Tego dnia miał nas również odwiedzić jej narzeczony, ale nie dojechał.
– Na wylocie z miasta są korki, a Wiesławowi popsuła się w aucie klimatyzacja... – wyjaśniła mi Gosia.
– No i co z tego? – zdumiałam się.
– On tak źle znosi upały... – westchnęła.
„To cały Wiesław”, myślałam, ale nie powiedziałam tego głośno, by nie urazić córki.
Na pogrzebie, oprócz sąsiadów, była garstka dalekich krewnych starszej pani. Złapałam się na tym, że wypatruję Błażeja, chociaż byłam pewna, że nie przyjedzie tu specjalnie z Londynu.
I wtedy między głowami żałobników zamajaczyła mi znajoma postać. To był Błażej! Przyjechał! Stanął po drugiej stronie grobu i skinął mi głową. Dostrzegła go również Małgosia. Zauważyłam, że zbladła. Spojrzeli na siebie w tym samym momencie. Błażej uśmiechnął się lekko, Małgosia machnęła do niego ręką i odwróciła wzrok. On tego nie dostrzegł, ale ja widziałam wyraźnie, jak bardzo moja córka była przejęta tym spotkaniem.
Po ceremonii podeszłam z kondolencjami również do niego. Małgosia poprzestała tylko na starszej części rodziny i szybko wymknęła się z cmentarza.
– Współczuję i... cieszę się, że cię widzę. – Popatrzyłam Błażejowi w oczy.
Prawie się nie zmienił. Może tylko trochę zmężniał i wyszczuplał.
– Też mi miło znowu panią spotkać.
– Ciągle mieszkasz w Londynie?
– Na razie tak... – zawahał się. – Ale już wkrótce zamierzam wrócić. Choćby po to, żeby zająć się domem cioci. Zapisała mi go w spadku…
Nie dałam po sobie poznać, jakie ta wiadomość zrobiła na mnie wrażenie.
– Jestem nieco rozdarty... Najłatwiej byłoby go sprzedać, ale nie wiem... – Machnął ręką. – A co słychać u... – urwał jakby zawstydzony.
– U Małgosi? – dokończyłam.
I już chciałam powiedzieć, że wychodzi za mąż, ale ugryzłam się w język.
– Sama ci opowie, jeżeli przyjmiesz moje zaproszenie na kolację. Znajdziesz czas jutro?
– Jasne. – Chłopakowi zaświeciły się oczy.
Na wszelki wypadek nie powiedziałam córce, że go zaprosiłam. Zresztą nawet nie miałam okazji, bo Małgosia konsekwentnie unikała rozmów o Błażeju. Widziałam, że jest jakaś nieswoja.
O gościu dowiedziała się więc dopiero, kiedy pojawił się przed domem z wiązanką jej ulubionych margerytek.
– Zaprosiłaś go? Po co? – w głosie Małgosi zabrzmiał wyrzut, ale wyczułam też nutkę ożywienia.
– Lubię go... Jestem bardzo ciekawa, co u niego słychać. Ty chyba też.
– Mamo, ale ja... – chciała protestować, ale Błażej już pukał do drzwi.
– Proszę! – zawołałam.
W tej samej chwili Małgosia odruchowo przygładziła włosy i poprawiła bluzkę. Pomyślałam, że to dobry znak.
Na początku kolacji było trochę niezręcznie, ale chłopak tak interesująco prowadził rozmowę, że już po chwili śmialiśmy się i żartowali jak przed laty.
– Błażej wraca na stałe do Polski, wiesz? – zwróciłam się do córki.
– Naprawdę? – Spłoniła się.
– W Londynie nie znalazłem szczęścia, może tu... – Błażej zawiesił głos.
„Szczęście jest znacznie bliżej, niż ci się wydaje...”, pomyślałam sobie.
– Przepraszam, muszę zamknąć kurnik. – Wstałam nagle od stołu.
Czułam, że to odpowiedni moment, żeby zostawić ich samych. Jeszcze nigdy zamykanie kurnika nie zabrało mi tyle czasu. A jednak i to było za mało. Kiedy weszłam do domu, oni nadal rozmawiali ściszonymi głosami. Przez uchylone drzwi zobaczyłam twarz Małgosi. Na Wiesława nigdy nie patrzyła w taki sposób. Wiedziałam, że dobrze zrobiłam. Po cichu weszłam po schodach na górę, do swojej sypialni. Nie chciałam im przeszkadzać.
Następnego dnia rano obudził mnie przejmujący szloch. Zaniepokojona weszłam do pokoju córki. Leżała skulona pod kołdrą i płakała.
– Małgosiu...
– Coś ty zrobiła, mamo? – Popatrzyła na mnie. – Coś ty zrobiła...
– Ale co takiego? – przeraziłam się.
– Wyjechałby, ja wyszłabym za mąż za Wiesława i może udałoby mi się o nim zapomnieć. A teraz? Mamo... Ja już nie potrafię przestać o nim myśleć... I o tym, co mi mówił...
Nie wiedziałam, co powiedzieć i jak ją pocieszyć. Milczałam.
– Błażej chce tu zamieszkać, spróbować jeszcze raz... Powiedział, że byłam jego jedyną miłością... – wyrzucała z siebie gorączkowo Małgosia.
– Boże... – westchnęłam.
– Przecież ja już dałam słowo Wiesławowi. To taki dobry, szlachetny człowiek. Nie mogę się wycofać...
– Ale przecież ty go nie kochasz, moje dziecko – wreszcie odważyłam się powiedzieć na głos to, co podejrzewałam od momentu, kiedy poznałam narzeczonego Małgosi.
– Mamo? – Małgosia usiadła na łóżku.
A ja poczułam, że muszę być szczera, postawić wszystko na jedną kartę.
– Pomyśl... Z Wiesławem będziesz miała wszystko: dom, bezpieczeństwo, mądre rozmowy. Tylko... Co z tym najważniejszym? Co z waszą miłością? Czy Wiesław to na pewno ten mężczyzna, z którym będziesz szczęśliwa?
Małgosia popatrzyła w okno. Dłuższą chwilę trwało, zanim odparła:
– Nie, mamo.
Odetchnęłam z ulgą. Wiedziałam już, że moja córka nie popełni największego błędu w swoim życiu: nie postąpi wbrew temu, co dyktuje jej serce.