„Po śmierci męża czułam się samotna i zagubiona. Szczęście odnalazłam w ramionach jego brata...”
Fot. 123 RF

„Po śmierci męża czułam się samotna i zagubiona. Szczęście odnalazłam w ramionach jego brata...”

„Mało, że pomagał mi przejść przez tę traumę, to jeszcze stał się namiastką utraconego męża. Byli do siebie fizycznie dość podobni, głos mieli niemal ten sam. Z jednej strony patrzenie na Ryszarda, słuchanie jego głosu sprawiało ból, bo przypominało o stracie, ale z drugiej strony uczepiłam się tego jako jedynej, namacalnej, choć dziwnej obecności męża. To dawało mi chwile złudzenia, że to Marek krząta się przy piecu albo że to jego pochylona sylwetka zbliża się do furtki”. Elżbieta, 57 lat 

Mój mąż zmarł nagle. Zasnął wieczorem i rano już się nie obudził. Zostałam zaskoczona, załamana, kompletnie nieprzygotowana na jego odejście i emocje, które mnie przygniotły. Nie byłam w stanie załatwić spraw związanych z pogrzebem, zawiadomić rodziny, znaleźć w szafie stosownych ubrań. Nie mieliśmy dzieci, nasi rodzice już nie żyli, zostałam sama. Pomógł mi jednak brat Marka. I jemu nie przyszło łatwo zająć się pochówkiem, ale stanął na wysokości zadania.

Rysiu, dziękuję ci, że jesteś – wyłkałam. – Co ja bym bez ciebie zrobiła.

– Musimy się jakoś trzymać – odpowiedział złamanym głosem i objął mnie.

Był ze mną cały czas. To on ubrał mnie na pogrzeb, zmuszał do jedzenia i łykania tabletek uspokajających. Spał w moim domu, bo pustka mnie przerażała. Płacił rachunki, odbierał telefon, robił pranie, słowem, pokonywał za mnie normalną rzeczywistość, która dla mnie okazała się w pierwszych dniach po śmierci Marka nie do pokonania.

– Ja wiem, co to jest, sam przez to przechodziłem. – Kiwnął głową.

Ryszard owdowiał kilka lat wcześniej. Bogusia przegrała walkę z rakiem. Zostawiła dwójkę dorosłych już dzieci i męża, który nigdy potem nawet nie próbował związać się z kimś innym. Tęsknił za żoną.

Mnie też tęsknota rozrywała serce i obecność Ryśka trochę mnie koiła. Mało, że pomagał mi przejść przez tę traumę, to jeszcze stał się namiastką utraconego męża. Byli do siebie fizycznie dość podobni, głos mieli niemal ten sam. Z jednej strony patrzenie na Ryszarda, słuchanie jego głosu sprawiało ból, bo przypominało o stracie, ale z drugiej strony uczepiłam się tego jako jedynej, namacalnej, choć dziwnej obecności męża. To dawało mi chwile złudzenia, że to Marek krząta się przy piecu albo że to jego pochylona sylwetka zbliża się do furtki.

Zaprzyjaźniliśmy się na nowo 

– Wariuję, normalnie wariuję. – Schowałam słoną od łez twarz w dłoniach.

– Wolno ci, ja to rozumiem, Ela, nie tłumacz się. – Ryszard dotknął mojego ramienia.

Jego wsparcie było dla mnie ratunkiem. Nie mam pojęcia, co działoby się ze mną, gdyby nie on. Wystarczyło, że jest, że zadzwoni czy wypije ze mną herbatę. W miarę jednak, jak odzyskiwałam trzeźwość myślenia, zdawałam sobie sprawę, że uzależniam się od jego pomocy i staję się dla niego ciężarem.

– Rysiu, masz swoje życie, ja muszę jakoś stanąć na nogi. – Wtedy to były tylko słowa, bo wciąż nie wyobrażałam sobie dalszego funkcjonowania. – I tak dużo dla mnie zrobiłeś.

– Daj spokój, jestem, bo mnie potrzebujesz i już. – Rozłożył ręce. – Mnie też jest źle. Dzieciaki na drugim końcu Polski, miałem tu tylko Marka, no i ciebie – powiedział.

Być może coś w tym było, że potrzebowaliśmy siebie nawzajem. Ryszard wrócił do siebie, ale zaglądał do mnie codziennie albo przynajmniej dzwonił. Działo się tak miesiącami i stało się czymś oczywistym. Zaprzyjaźniliśmy się na nowo – oboje samotni, okaleczeni żałobą, w pustych mieszkaniach.

Rysiek bardzo mi pomógł. Po pierwsze przywrócił mnie normalnemu życiu, nauczył odwagi, by wyjść do ludzi, na zakupy, by znów myśleć o jutrze.

– Musisz w końcu się otrząsnąć, nie da się nie jeść, nie czesać, nie wychodzić z domu. – Miał zdecydowany ton głosu. – Jutro idziemy na cmentarz, trzeba postanowić, co z pomnikiem dla Marka.

Przestał mi przynosić zakupy, załatwiać za mnie wszelkie drobne sprawy, tym samym zmuszając do samodzielności i pozbierania się. Dziś jestem mu za to wdzięczna, choć wtedy wydawało mi się, że mnie opuszcza.

– Masz mnie dość, nie? – Nie chciałam mu dopiec, naprawdę tak myślałam. – Kula u nogi. Zresztą z jakiej racji masz mnie niańczyć...

Dobrze, że już tego nie robił. Wreszcie przestałam siedzieć przy zdjęciach Marka, zapłakana, opuchnięta, zrozpaczona. Wydawało mi się, że sąsiedzi się na mnie gapią, ale zaczęłam wychodzić z domu, to na zakupy, to do kościoła czy do parku.

Czas okazał się lekiem. Potrafiłam znów normalnie rozmawiać, śledzić wiadomości w telewizji, odzyskałam zainteresowanie życiem ulicy. Powróciłam do malowania się, zadbałam też o ogródek, umyłam okna. Bez Marka byłam inna, ale zrozumiałam, że życie toczy się dalej i muszę w tym życiu znaleźć nową siebie.

– Dobrze wyglądasz. – Ryszard od razu zauważył, że się podmalowałam. – Cieszę się, że odzyskujesz równowagę.

Mogliśmy wreszcie porozmawiać o czymś niezwiązanym ze śmiercią Marka czy moim podłym stanem. Teraz i ja mogłam pomóc Ryśkowi.

– Zrobiłam dobrą fasolową, odłożyłam ci do słoika. – Wręczyłam mu wek z zupą.

Ja mu coś ugotowałam czy ogarnęłam dom przed przyjazdem córki i zięcia, a on mi wymienił uszczelkę w kranie albo pożyczył parę groszy, kiedy mi zabrakło. Ryszard był dobrym człowiekiem, świetnym przyjacielem i jedyną rodziną, jaka mi została.

Nagle zaczęłam czuć coś więcej...

Nawet nie wiem jak, kiedy, ale przerodziło się to w coś więcej. Właściwie nie dostrzegałam, że Rysiek przestał być ot, szwagrem, który stara się pomóc. Potrzeba było rodzinnej imprezy, na której córka Ryszarda poprosiła go na taras. Widziałam, że się o coś kłócą, a potem Marta niespodziewanie wyszła z mojego domu, żegnając mnie wściekłym spojrzeniem.

– Co się stało?! – pytałam Ryszarda. – Co ją ugryzło?

Zaczekał, aż imieniny się skończą. Dopiero kiedy byliśmy sami, usadził mnie w fotelu i z przejętą miną wyznał mi coś, czego nigdy nie zapomnę.

Marta mnie... zdemaskowała. – Zagryzł wargę. – Widzi, jak na ciebie patrzę i nie jest tym zachwycona.

– Co? – Przeczuwałam, co się właśnie dzieje, ale miałam mętlik w głowie. – Jak patrzysz?

– Też jesteś kobietą, sama tego nie widzisz? – Spojrzał na mnie zdenerwowany, jakby przerażony. – Elu, ja cię kocham.

Ta chwila zmieniła moje życie. Zmieszały się we mnie skrajne emocje. Od konsternacji, przez niedowierzanie po wielką radość. Od jakiegoś czasu gdzieś z tyłu głowy świtała mi myśl, że Ryszard stał mi się tak bliski, że przekracza to standardowe stosunki ze szwagrem. Próbowałam to nawet wypierać, kontrolować, ze strachu co on pomyśli. A tu, proszę, takie wyznanie.

– Nie spodziewałam się tego. – Kiwałam głową. – Idź już do domu, muszę pomyśleć.

Usiłowałam wymyślić, że to się nie uda, że presja otoczenia, dzieci Ryszarda i plotki nas zniszczą, że to niestosowne, wręcz absurdalne, że Marek chyba by się w grobie przewrócił. Ostatecznie wymyśliłam jednak, że brakuje mi Ryśka, kiedy go nie ma, że jest mi najdroższą osobą na świecie, że rozumiem się z nim tak, jak rozumiałam się z mężem. Nie nazywałam tego po imieniu, nie miałam chyba takiej odwagi jak Ryszard, ale to było uczucie.

„Przyjdź”, zostawiłam mu wiadomość na komórce.

Kiedy przyszedł, rzuciłam mu się w ramiona i rozpłakałam. Emocje wzięły górę. Wydawało mi się, że jako kobiecie po pięćdziesiątce, wdowie, nie wypada reagować w ten sposób, ale nie wszystko da się zaplanować. W tamtej chwili coś pękło. Myślę, że przestaliśmy udawać i oszukiwać samych siebie.

– Ela, cały się trzęsę – powiedział Ryszard, głaszcząc mnie po głowie.

– Czuję – szepnęłam, bo rzeczywiście dygotał.

– I co my z tym zrobimy? – zapytał.

– Nie mam pojęcia – uśmiechnęłam się – ale damy radę.

Właściwie wiele się nie zmieniło. Rysiek odwiedzał mnie jak przedtem, rozmawialiśmy o tym samym. Minęło kilka tygodni, nim dał mi pierwszego buziaka, a na to, by przejść się z nim pod rękę, zdecydowałam się niedawno, trzy lata po śmierci Marka i rok od imienin, na których Marta odkryła, co nas łączy.

Dzieci Ryszarda stresowały nas najbardziej. On się krępował, był zażenowany, choć jednocześnie gotów bronić prawa do swej miłości. Z kolei ja czułam się dziwnie winna, wciąż wydawało mi się, że powinnam przepraszać. Ale nasze obawy były niepotrzebne.

– To jest może i trochę dziwne, ale jakby się tak zastanowić, to niejeden facet odbił dziewczynę bratu. – Tomasz, syn Ryśka, obrócił wszystko w żart. – Życzę wam jak najlepiej.

– Ach, przynajmniej ojciec kogoś ma, nie gnuśnieje przed telewizorem, a i ty, ciociu, nie jesteś sama. – Marta również spokorniała wobec nowej dla niej sytuacji. – Tylko się przy mnie nie całujcie! – Zaśmiała się.

Posłuchałam głosu swojego serca

Ich przyzwolenie rozluźniło nas i dodało nam śmiałości w okazywaniu sobie uczuć. Coraz częściej Ryszard zwracał się do mnie „kochanie”, ja kładłam mu głowę na kolanach, kiedy oglądaliśmy telewizję. Wybraliśmy się wspólnie do sanatorium, z którego przywieźliśmy sporo romantycznych zdjęć. Było nam dobrze. Pojawiła się też poważna decyzja, o której każde z nas myślało, lecz obawiało się głośno mówić. Wreszcie to Ryszard się odważył.

Może zamieszkamy razem? – zaproponował. – Zaopatrujemy dwie lodówki, płacimy podwójne rachunki, a i tak całe dnie jestem u ciebie.

– No racja, ale głupio przed ludźmi, nie? – mówiłam, co myślę. – Już i tak gadają.

– I niech gadają. – Rysiek wzruszył ramionami.

Pokonałam opory, konwenanse i posłuchałam głosu serca, który mówił mi, że nie jesteśmy najmłodsi i niewiele nam życia zostało, za to warto przeżyć je tak, jak pragniemy. I stało się – Ryszard wprowadził się do mnie.

Nie musiałam likwidować albumów ze zdjęciami Marka, wszędzie leżały jego narzędzia, których Ryszard używał bez oporów. Inny mężczyzna chciałby zatrzeć wszelkie ślady po moim mężu. U nas nie było tego problemu. Ryszard szanował każdą rzecz Marka, wszak były to pamiątki po jego bracie. Zdarzyło mu się nawet włożyć jego koszulę.

– Pasuje. – Zapinał guziki.

– Nie, to dla mnie za wiele. – Podeszłam i zaczęłam je odpinać. – Wyglądasz jak Marek, czuję się z tym nieswojo. Jutro spakuję jego szafę.

Przez te wszystkie lata ubrania męża wisiały tak, jakby on tylko wyszedł na chwilę, ale teraz zdecydowałam się zamknąć to wszystko w walizkach. Nadal kochałam Marka, ale był przeszłością, kimś odległym, gdy tymczasem w domu mieszkał inny bliski mi człowiek.

Z największym trudem przyszło mi jednak fizyczne zbliżenie z Ryszardem. Było mi z nim dobrze, ale jego dotyk, już nie rodzinny, przyjacielski, ale erotyczny, napawał mnie lękiem, wprost paraliżował. Oboje byliśmy w tym nieporadni, dziwnie przestraszeni. Każde czekało na inicjatywę drugiego, jednocześnie bojąc się tego. Emocjonalnie poradziłam sobie ze zmianą, pożegnałam męża, by być z jego bratem, ale fizycznie tkwiłam wciąż u boku Marka, we wspomnieniach spędzonych z nim lat. Ogarniał mnie niepokój i wstyd, kiedy tylko Ryszard patrzył na mnie jak... mężczyzna. To on zaczął rozmowę na ten temat.

– Kocham cię, Eluś. – Usiadł naprzeciw mnie na kanapie. – Również w taki sposób, no wiesz... – Zarumienił się lekko.

– Wiem, jesteśmy dorosłymi ludźmi. – Zbierałam myśli i odwagę. – Ja też chcę być blisko z tobą, ale stres bierze górę. Może poczekamy.

– Czekamy już tak długo – stanowczo stwierdził Rysiek. Miał rację.

– Mogę ci obiecać, że postaram się na nowo otworzyć, ale nie gniewaj się na nieudane próby, ok? – Uśmiechnęłam się.

– Jasne. – Przytulił mnie i pocałował.

Otworzył mnie na nową, zupełnie inną miłość

Marek był jedynym mężczyzną, z którym się kochałam, który widział mnie nago. Poznawał moje ciało, kiedy miałam dwadzieścia lat, jędrne piersi, długie włosy i skórę napiętą, młodą. Przed Rysiem musiałam odsłonić wiotczejące ramiona, pośladki, plamki, biust, który raczej ciążył, niż bujnie się kołysał. Wstydziłam się nagości, rozczarowania Ryszarda, konfrontacji z jego oczyma, pragnieniami i wyobrażeniami. Ponadto przyzwyczaiłam się do jednego człowieka, z trudem wyobrażałam sobie seks z kimś innym. Nie mogłam też zapomnieć, że to bracia. Perspektywa porównań dodatkowo mnie onieśmielała. Wszystko to jednak nie zmieniało faktu, że pragnęłam Ryszarda. Każdego dnia coraz bardziej. Kiedy prasowałam jego koszule, obserwowałam, jak wierci dziurę w ścianie czy nawet jak przewraca strony w gazecie, myślałam, jakim jest przystojnym facetem i moja kobiecość chciała być przy nim, tak blisko jak się da.

– Kup wino – powiedziałam do Ryśka, kiedy wychodził na zakupy.

Wino nas oboje rozluźniło, rozplątało zahamowania i powroty do przeszłości. Znaleźliśmy się wyłącznie „tu i teraz”, sami ze sobą i swoją miłością. Wyłączyłam światło i telewizor. W ciemności czułam się pewniej, a w ciszy mogliśmy wsłuchać się w swoje zmysły.

To był nasz pierwszy raz. Było inaczej niż każde z nas sobie wyobrażało – piękniej, przyjemniej. Sama się zdziwiłam, że przyszło to tak naturalnie, po prostu poddaliśmy się chwili i emocjom. Znów byłam kobietą, znów mogłam poczuć się dobrze w ramionach mężczyzny.

Jesteśmy razem już dwa lata. Cieszę się, że Ryszard godnie, wspaniale zastąpił mi ukochanego męża i otworzył mnie na nową, zupełnie inną miłość. Jesteśmy szczęśliwi. Miałam się zestarzeć z mężem, mam nadzieję, że uda mi się to z jego bratem. Obaj są mężczyznami mojego życia.

 

Czytaj więcej