"Na urlopie dotarło do mnie, że Marek mnie nie chce. Czułość okazał mi mąż koleżanki..."
Fot. 123 RF

"Na urlopie dotarło do mnie, że Marek mnie nie chce. Czułość okazał mi mąż koleżanki..."

"Marek, mój mąż, interesował się głównie wędkowaniem, a nie mną. Czułam się tak, jakbym była mniej ważna od tych jego głupich ryb! Dobrze, że w tym roku wpadłam na pomysł wspólnego wyjazdu z drugą parą. Ale wtedy przez myśl mi nie przeszło, że to wywróci moje życie do góry nogami..." Sylwia, 34 lata

Mój mąż jest zapalonym wędkarzem i nasze urlopy wyglądały dotąd w ten sposób, że on ciągle tkwił nad wodą, a ja albo gdzieś sama spacerowałam, albo siedziałam obok niego i czytałam książki. Stąd mój pomysł wspólnego wyjazdu z drugą parą. Miałam dość samotności na wakacjach, a Marek nie był skłonny do kompromisu.

Ania i Jacek też nie mieli jeszcze dzieci

Znalazłam ładny ośrodek nad jeziorem z atrakcjami w pobliżu i zarezerwowałam dwa domki na całe dwa tygodnie. Ania pracowała ze mną w biurze i choć się lubiłyśmy, nie nazwałabym jej przyjaciółką. Jej męża spotkałam raptem kilka razy, gdy przyszedł po nią do pracy, i raz w trakcie firmowej imprezy. Łączyło nas jednak coś ważniejszego niż wielka sympatia. Nie mieliśmy dzieci. Wszystkie zaprzyjaźnione z nami małżeństwa dorobiły się potomstwa. Marek natomiast nie przepadał za „bachorami”, jak to określał. Plątały mu żyłki i gubiły spławiki.
Na miejscu ośrodek sprawiał jeszcze lepsze wrażenie niż na zdjęciach. Rozpakowaliśmy się, po czym Marek od razu pognał z wędką nad jezioro, a Ania przebrała się w strój sportowy i poszła biegać. Zostaliśmy z Jackiem sami. Rozmowa nam się nie kleiła, więc każde z nas usiadło z książką na innej ławce.
Po godzinie naszła mnie ochota na kawę. Zaparzyłam dla siebie, ale pomyślałam też o Jacku. Kiedy podałam mu kubek, ze zdziwieniem zauważyłam, że wziął moją książkę.
Hej, nieładnie tak podkradać cudze rzeczy – rzuciłam żartem.
Nawet się nie uśmiechnął, tylko spojrzał na mnie, uniósł brwi i… wrócił do czytania. Co za mruk. „Już wiem, czemu Anka tyle biega”, pomyślałam i przeniosłam wzrok na ławkę, na której siedziałam, i na… książkę, którą czytałam.
– Ej, sorry, nie wiedziałam, że czytasz to samo, co ja.
Jacek znów na mnie spojrzał.
– Albo ty czytasz to samo, co ja – odparł. – Dzięki za kawę. Nie przywykłem do obsługi.
Oj, gość uparł się, by tracić u mnie punkty, ledwie jakieś zyskał.
– To przysługa, a nie obsługa.
Chyba wyczuł mój nastrój, bo odłożył książkę.
– Dziękuję i przepraszam. Źle się wyraziłem.
Ciekawe, co dokładnie chciał wyrazić. Nim zdecydowałam, czy chcę podjąć ten temat, nadbiegła Anka.
– Świetne tereny! Doskonałe miejsce… wybrałaś!... – wydyszała i padła na ławkę.
– Cieszę się.

Znowu czułam się jak piąte koło u wozu

Zostawiłam ich samych. Zabrałam kawę, książkę i poszłam do Marka.
Ledwo mnie zauważył na pomoście, syknął:
– Cicho bądź!
Zrobiło mi się przykro, choć nie pierwszy raz potraktował mnie jak natręta. Uciszał mnie, przeganiał, ignorował, lekceważył, cały pakiet. Powinnam przywyknąć, ale… właściwie dlaczego? Istnieje jakieś prawo, zezwalające, by miłość zmieniała się w to… kalekie coś, co między nami pełzało?
Cholera jasna, nie tak powinno wyglądać partnerstwo, związek, małżeństwo. Czułam się tak, jakbym Markowi przeszkadzała, jakbym była mniej ważna od głupich ryb. Rozumiem – pasja, hobby, relaks, ale gdzie czas i miejsce dla mnie?!
Ogarniająca mnie złość rosła. Miałam ochotę poskakać po drewnianym pomoście i narobić hałasu. Miałam ochotę walnąć Marka książką. Co on sobie wyobraża?! Jak śmie tak mnie traktować?!
Tymczasem usiadłam obok niego i zagapiłam się w wodę. Falujący ruch niebieskozielonej toni jeziora podziałał na mnie uspokajająco. Może Marka hipnotyzował? Dlatego tak kochał wędkowanie? Ryby były tylko bonusem… Więc czemu na mnie syczał?
„Przestań, odpuść, bo znowu się zdenerwujesz. Lepiej poczytaj”, przebiegło mi przez myśl.
Otworzyłam książkę i nim się zorientowałam, pochłonął mnie magiczny świat snutej przez autora opowieści…

Jacek też czuł się samotny

Następny dzień miał dokładnie taki sam przebieg. Marek siedział nad jeziorem z wędką, Ania biegała po okolicy, a my z Jackiem czytaliśmy książki. Po jakimś czasie, by rozprostować nogi, zaproponowałam wspólny spacer. O Marku w tej kwestii mogłam zapomnieć. Mąż zabrał ze sobą ponton, herbatę w termosie i jedzenie na cały dzień. Uciekł ode mnie na środek jeziora. Zostało mi zatem własne towarzystwo albo Jacek. O ile się zgodzi.
Nie tylko się zgodził, ale nawet leciutko się uśmiechnął. Czyli umiał to robić. Powędrowaliśmy ścieżką wokół jeziora. Szliśmy, milcząc albo prowadząc niezobowiązującą pogawędkę. Mój mąż umiał rozmawiać głównie o rybach, zanętach i dobrych miejscach na wędkowanie oraz o tym, co będzie na obiad. Jakim cudem przez tyle lat nie nauczył się gotować? I czemu ja godziłam się być jego kucharką?
Obeszliśmy prawie całe jezioro, docierając do restauracji, która rozsiewała smakowite wonie. Gdy zburczało mi w brzuchu, Jacek uśmiechnął się nieznacznie – zaczynałam lubić te jego oszczędne, jednostronne uśmieszki – i w chwili, gdy spytałam „Może coś zjemy?”, on już kierował się do środka.
Złożyliśmy zamówienie i usiedliśmy przy stoliku.
– Dawno nie byłam na randce – wymknęło mi się i zaraz spłonęłam rumieńcem. – Przepraszam. Nie chciałam sugerować…
– Nie masz za co przepraszać. – Jacek przykrył moją dłoń swoją. Niby nic, a jednak bardzo dużo. Poczułam, jak ciepło jego dłoni mnie przenika, niemal parzy. – Spacer w interesującym towarzystwie, miła rozmowa, wspólny posiłek… to przecież definicja randki. Dziękuję ci. Ostatnio czułem się jak na bezludnej wyspie.
Tylko tyle, ani słowa więcej. Nie miałam pojęcia, jak to rozumieć. Że jest samotny w małżeństwie? A ja jestem jego Piętaszkiem? Mocno zakłopotana, unikałam jego wzroku. Na szczęście kelnerka przyniosła zamówione dania i mogłam skupić się na jedzeniu. Do końca posiłku żadne z nas się nie odezwało.

Nikt nie zauważał naszej nieobecności

Po obiedzie Jacek zaproponował, żebyśmy popływali łódką po jeziorze. Tak ni z tego, ni z owego. Może natchnęło go, że w restauracji oferowali taką atrakcję? Powinnam odmówić…
– Ale ty wiosłujesz – zastrzegłam.
– Oczywiście. I będę cię własną piersią bronił przed potworami z głębin.
Znowu rumieniec oblał mi twarz i dekolt. Jacek uśmiechał się półgębkiem, obserwując moje zażenowanie. I choć nie wiedziałam, czy to wyraz rozbawienia, kpiny, czy rozczulenia, wolałam ten jego zagadkowy półuśmiech niż burkliwe gderanie Marka.
– Anka nie będzie zła, że ty tak ze mną… pływasz?
Jacek wzruszył ramionami.
Ona ma swój cel, swoje treningi i od rana raczej nic się w tej kwestii nie zmieniło. Poza tym boi się wody i za żadne skarby świata na łódkę nie wsiądzie.
– Ja też nie jestem najlepsza w pływaniu, zawsze zakładam kapok.
– Zapamiętam.
Pożeglowaliśmy, choć bez żagla. Grunt, że był powiew chłodnej bryzy, a ja przechylona muskałam palcami fale. Magiczne chwile. Bezcenne. A czas z Markiem był nijaki i przeciekał przez palce jak ta woda. Rozmowy między nami były jedynie wymianą informacji. A we wspólnym życiu zabrakło miejsca na romantyczne wycieczki, spacery, czułość…
W drodze powrotnej Jacek nieoczekiwanie wziął mnie za rękę. Nie zaprotestowałam. Przecież pary tak robią na randkach.
W ośrodku nikt nie zauważył naszej nieobecności. Anka spała, najwyraźniej wycieńczył ją trening, a mój mąż na nowo zainstalował się na pomoście.
Poszłam do niego, wmawiając sobie, że to wcale nie z powodu wyrzutów sumienia.
– Cześć. – Pomachałam do niego.
– Czy ty się nigdy nie nauczysz, co to znaczy zachowywać się cicho? – warknął.
Mój dobry humor prysł, łącznie z małym poczuciem winy. Miałam ochotę zdjąć z palca obrączkę i cisnąć nią do wody. Niech zeżre ją jakaś ryba. Co to za małżeństwo? W domu się mijaliśmy, na wakacjach w ogóle nie spędzaliśmy razem czasu, a gdy próbowałam rozmawiać, burczał, syczał albo warczał. A ja, głupia, liczyłam, że ten wyjazd pomoże nam się na powrót do siebie zbliżyć.
– Ryby nie mają uszu! – odcięłam się.
– A o falach dźwiękowych słyszałaś?
– A ty o obowiązkach męża?!
Tupnęłam nogą w pomost i pomaszerowałam do domku. Po drodze minęłam Anię z Jackiem, którzy szli przytuleni jak parka gołąbków. Poczułam ukłucie zazdrości. Też tak chciałam. Świadomość, że nam się nie układa z Markiem, a jego to ani ziębi, ani grzeje, jeszcze bardziej mnie zdołowała. Szczerze mówiąc, mała zazdrość o Jacka też mną szarpnęła. Najwyraźniej błędnie odczytałam sygnały, jakie mi wysyłał. To, co dla niego było zwykłą sympatią, ja odebrałam jako męskie zainteresowanie. No bo jeśli zwykł podrywać kobiety, a potem gruchał z żonką, to stracił właśnie masę punktów!
Zły humor towarzyszył mi do wieczora.

Wypłynęłam sama pontonem na jezioro

Obudziłam się skoro świt. Nastrój niewiele mi się poprawił i uznałam, że muszę gdzieś wyładować frustrację. Ubrałam się, zrobiłam kanapki, herbatę w termosie, zabrałam wiosła i wyszłam z domku.
Jezioro wyglądało, jakby spało, mgły snuły się leniwie nad gładką taflą. Wsiadłam do pontonu, zamontowałam wiosła i ruszyłam na spotkanie przygodzie. Myśl, że Marek będzie się pieklił, gdy odkryje brak pontonu, wywołała uśmiech na mojej twarzy…
Płynęło mi się zadziwiająco łatwo, a jezioro nie było na tyle duże, bym się na nim zgubiła. Wreszcie zrelaksowana, pozwalałam swobodnie błądzić myślom. Może jestem niesprawiedliwa? Może Marek czuje się równie niewygodnie w naszym małżeństwie, jak ja, dlatego ucieka w wędkarstwo? A Jacek? Może jest konformistą nielubiącym kłótni? Więc czego chce ode mnie? A ja od niego?
Płynąc, straciłam poczucie czasu. Zdecydowałam się na odpoczynek, gdy rozbolały mnie ręce. Między szuwarami dojrzałam kawałek stromego brzegu porośniętego drzewami, między którymi prześwitywała polanka. Idealne miejsce na jednoosobowy piknik.
Kilka metrów przed celem poczułam jakiś opór, tak jakbym dnem pontonu o coś zaczepiła. A chwilę potem ponton zaczął wiotczeć. Rany, kapok… Nie miałam kapoka!
Wypożyczalnia sprzętu działa od ósmej, a ja wyruszyłam w mój buntowniczy rejs przed szóstą. Marek świetnie pływał i uważał, że kamizelka ratownicza tylko krępowałaby mu ruchy. OK, ale mógłby zamówić i wozić kapok dla mnie. Nie chciał. Podobnie jak nie chciał nauczyć mnie porządnie pływać. Czemu nie dostrzegłam w tym oczywistego znaku? Nie chcę cię na moim pontonie. Nie chcę cię u mojego boku. Daj mi spokój.

Bez wahania ruszył mi na ratunek

Zaczęłam szybciej wiosłować, ale nie zdołam dotrzeć do brzegu. Ponton przechylił się i wylądowałam w wodzie. Krzyczałam, kurczowo trzymając się tonącego sprzętu. Bałam się go puścić, bo wtedy byłabym zdana wyłącznie na siebie i moje mierne umiejętności w pływaniu pieskiem. Ochrypłam, opiłam się wody, bo ponton flaczał coraz bardziej. Panika, zamiast dodawać mi sił, pompować adrenaliną, paraliżowała mnie i… chyba… zabijała. A może to ja sama się poddawałam? Może…
Coś mnie złapało wpół i wyniosło na brzeg. Czułam się, jakbym nic nie ważyła.
A potem mój zbawca klepnął mnie w policzek. I w drugi. Otworzyłam oczy. Zobaczyłam nad sobą zatroskaną i szarą z niepokoju twarz Jacka.
– Ale napędziłaś mi strachu! – westchnął. I pocałował mnie w usta.
Jakiś nowy rodzaj sztucznego oddychania? Nie protestowałam. Odwzajemniłam pocałunek, jakby miał być moim ostatnim. Jacek chyba zamierzał resuscytować mnie intensywniej, bo jego dłoń wślizgnęła się pod moją koszulkę…
– Ej, tylko bez takich! – Usiadałam i zaplotłam ręce przed sobą. – Całus za ratunek musi ci wystarczyć. Jestem ci bardzo wdzięczna, że spacerowałeś akurat tam, gdzie ja sobie tonęłam, ale teraz wracaj do żony. Nie nadaję się do trójkątów.
– Jaki przypadek? – obruszył się. – Ja ciebie, słonko, specjalnie szukałem. Marek się wściekał, że mu ukradłaś ponton i musi łowić z brzegu, a ja poszedłem cię poszukać.
– Ale… czemu? – zapytałam, ignorując przykry fakt, że mój mąż tego nie zrobił.
Bo się w tobie zakochałem.
Co? Jak? Kiedy? Oszalał!
– Rozstaliśmy się z Anią wczoraj. Już od dawna było nam nie po drodze. Powiedziałem jej o tobie i kazała mi zawalczyć. Ucieszyła się, bo nie chciała zostawiać mnie samego.
– Ale Marek…
– Jaki Marek? – Jacek rozejrzał się dookoła. – Widzisz go tu gdzieś?
Fakt, powinnam być z tym, który bez wahania ruszył mi na ratunek.
Wróciliśmy zatem do nowych form resuscytacji…

 

 

Czytaj więcej