"Obudziłam się z metalicznym posmakiem w ustach, strasznie chciało mi się pić. Otworzyłam oczy i przez chwilę bezmyślnie wpatrywałam się przed siebie. To była jakaś śmierdząca piwnica! Nic nie rozumiałam. Nie wiedziałam, gdzie jestem i dlaczego? W pewnym momencie usłyszałam pod drzwiami rozmowę dwóch mężczyzn. Zamarłam..." Agnieszka, 22 lata
Nie poznawałam miejsca, w którym się obudziłam. Rozejrzałam się po obskurnym ciemnym wnętrzu. Krzesło ze sklejki, stare biurko z jasnej płyty, takie jak ze szkoły, dalej jakaś sterta kartonów i pobielona ściana... Nigdy wcześniej tu nie byłam, to chyba jakaś piwnica...
Poprzedniego wieczoru byłyśmy z dziewczynami na dyskotece w „Palermo”, dosiedli się do nas jacyś chłopacy, tańczyliśmy, w pewnym momencie poczułam się bardzo zmęczona, pewnie przeholowałam z drinkami. Myślałam, że wróciliśmy do domu! Gdzie ja jestem? Ostrożnie, bo w głowie mi szumiało, podniosłam się na łokciu i rozejrzałam za swoją komórką. Powinna być w torebce, takiej czarnej, na łańcuszku. Nie miałam ani komórki, ani torebki. Pomieszczenie, w którym się obudziłam, chyba znajdowało się w przyziemiu, bo pod sufitem miało małe piwniczne okienko, tak brudne, że nic nie było widać. Były też drzwi. Już miałam wstać i sprawdzić, co jest dalej, kiedy rozległy się za nimi męskie głosy. Czym prędzej opadłam z powrotem na tapczan i zamknęłam oczy.
– Na cholerę żeś ją tu przywiózł?
– A co miałem z nią zrobić? Spoko, wszystko mam pod kontrolą.
– Śpi jeszcze?
– Śpi.
– To może się zabawimy?
– Jak lubisz posuwać śpiące królewny, to kup sobie dmuchaną lalę. Poczekamy, aż się obudzi, będzie weselej. Na razie zadzwonimy do jej starego, na pewno się ucieszy!
Czyjaś ręka sprawdziła klamkę i głosy się oddaliły. Leżałam bez ruchu, a serce biło mi jak oszalałe. Zostałam porwana!
Mój ojciec ma spory zakład przetwórstwa owocowo–warzywnego i chłodnie, jest osobą dosyć znaną w okolicy i jedną z bogatszych. Mamy duży dom, na osiemnaste urodziny dostałam bmw cabrio. Tata jest tutaj największym pracodawcą, ma dobre układy z ludźmi, myślałam, że wszyscy nas lubią… Boże, co robić?
Usiadłam na łóżku. Strasznie chciało mi się pić. W kącie za kartonami zobaczyłam rozerwaną zgrzewkę wody mineralnej. Nasłuchiwałam chwilę, czy nikt nie idzie, wstałam i na paluszkach podeszłam do drzwi. Wyglądały na solidne. Przyłożyłam ucho do szpary – cisza. To dobrze. Napiłam się wody i zaczęłam zastanawiać się, co dalej. Przypomniałam sobie rozmowę tamtych o zabawianiu się i zrobiło mi się niedobrze. Nie zamierzałam czekać, aż zrealizują swoje plany. Po cichutku wspięłam się na biurko i przyjrzałam okienku pod sufitem. Było małe, ale jestem szczupła, może dałabym radę się przecisnąć. „O ile zdołam je otworzyć”, pomyślałam. Klamki nie było, ale zawiasy wyglądały na znacznie mniej solidne niż drzwi. Gdyby udało mi się je czymś podważyć… Żałowałam, że nie mam przy sobie torebki, zawsze noszę pilniczek. Zeszłam z biurka i zaczęłam przeglądać stos rupieci pod ścianą. Znalazłam w końcu jakiś płaski kawałek metalu z dziurkami i zardzewiały gwóźdź. Ciągle nasłuchując, z duszą na ramieniu zaczęłam dłubać przy zawiasach. Z początku szło ciężko, potem coraz łatwiej, rama okna była trochę zbutwiała, w końcu zawiasy puściły i okno z lekkim trzaskiem stanęło otworem. W ostatniej chwili zdążyłam je złapać, żeby nie zleciało, wszelkie hałasy były w tym momencie niewskazane.
Wpadł zimny powiew powietrza i zapach mokrej ziemi. Zauważyłam kawałek zapuszczonego ogródka, dalej był płot i droga. Podniosłam głowę wyżej. Niebo było sine, chyba zaczynało się zmierzchać, ale może to tylko zachmurzenie? Straciłam rachubę czasu.
– Wszystko jedno! – szepnęłam i podciągnęłam się na rękach.
Nie jest łatwo bezszelestnie przepychać się przez ciasny otwór pod sufitem, ale w tej chwili byłam zdolna do wielu rzeczy, strach dodawał mi sił. Spocona i zasapana wyczołgałam się na zewnątrz. Przez chwilę tkwiłam w bezruchu. Gdzieś w domu grało radio, poza tym panowała cisza. Wokół rozciągały się jakieś zdziczałe sady i nieużytki, drogą nie przejeżdżał żaden samochód. Kryjąc się za krzakami, przemknęłam do płotu, a stamtąd na drogę. Trochę biegłam, trochę szłam, na chybił trafił, wzdłuż słupów linii energetycznej, dokądś musiała prowadzić. Dopiero gdy dotarłam do skrzyżowania dróg, poznałam, gdzie jestem. Niedaleko sąsiedniej miejscowości, jeździłam tędy samochodem. Puściłam się biegiem do najbliższych zabudowań. Dobrzy ludzie wpuścili mnie do domu, dali telefon, żebym zadzwoniła do taty. Przyjechali policjanci, złożyłam zeznania, potem tata zabrał mnie do domu. Zdaję sobie sprawę, że miałam cholerne szczęście.
– I co, złapali ich? – zapytałam następnego dnia, kiedy wyspana i wykąpana dochodziłam do siebie po szoku.
Ojciec pokręcił głową.
– Tylko jednego. Upiera się, że o niczym nie wie, sam mieszka i nikt go nie odwiedzał.
Wzdrygnęłam się. Nie podobało mi się, że drugi porywacz jest na wolności.
– Chodź, zawiozę cię do lekarza, tylko najpierw muszę zajrzeć do firmy. – Tata pogładził mnie po głowie.
Ruszyliśmy. Po drodze tata skręcił na podwórko przy przetwórni. Stały tam ciężarówki, trwał załadunek jakichś palet z czymś.
– Zostań w samochodzie, zaraz wrócę.
Siedziałam w aucie, słuchałam sobie radia, na zewnątrz pracownicy przenosili towar. Brygadzista ochrzaniał gościa na wózku widłowym, tamten coś odpyskował. Usłyszałam ten głos i zamarłam. Zsunęłam się niżej na fotelu, sprawdziłam, czy drzwi są zablokowane, ale samochód stał z boku i chyba mnie nie widzieli.
– No już. – Tato wsiadł do samochodu. – Coś taka blada? Co się stało?
– To on! – wydusiłam. – Ten gość w widlaku! Słyszałam jego głos!
– Tylko spokojnie. – Ojciec sięgnął po komórkę. – Policja? Mamy drugiego, córka rozpoznała go po głosie… Tak… Tylko dyskretnie. Dobrze, czekam.
Policja przyjechała szybko i bez hałasu. Weszli do hali, wyszli, wyprowadzając faceta w kajdankach. Siedziałam w aucie i przez przyciemnioną szybę patrzyłam, jak wsadzają gnoja do radiowozu.