"To był dzień jak co dzień. Zjedliśmy śniadanie i Olek wyszedł do pracy. Niestety już z niej nie wrócił. Ani tego wieczora, ani następnego dnia. Zrozpaczona szukałam go prawie trzy lata. Zostałam sama z dwójką małych dzieci i kredytem na mieszkanie. W końcu pogodziłam się z tym, że zniknął, i zaczęłam układać sobie życie od nowa. I właśnie wtedy, jak gdyby nigdy nic, on pojawił się w progu mieszkania, taszcząc ze sobą dwie walizy..." Paulina, 32 lata
Około piątej, jak zwykle, czekałam na męża z obiadem. Gdy do szóstej nie wrócił, zaczęłam się niepokoić. „Może go coś zatrzymało? Może coś mu się stało”, denerwowałam się coraz bardziej. Dzwoniłam do niego, ale nie odbierał. W końcu skontaktowałam się z moją teściową. Modliłam się w duchu, żeby Olek u niej był. Nic z tego. Jego matka nie wiedziała, gdzie on się podziewa. „Pewnie spotkał jakiegoś kumpla. Albo poszedł na piwo”, próbowałam się uspokoić. „Już ja mu urządzę awanturę, jak wróci”, ze zdenerwowania popadałam ze skrajności w skrajność.
Zgłosiłam jego zaginięcie. Po tygodniu poszukiwań policjanci nie wpadli na żaden trop. Zaczęli mnie podejrzewać!... Owszem, kłóciliśmy się czasami, ale każde małżeństwo przecież ma lepsze i gorsze dni... Ale nie miałam żadnego powodu, by się go pozbyć... Tym bardziej, że mieliśmy do spłacenia kredyt mieszkaniowy. Olek przepadł jak kamień w wodę. Zaczęłam go szukać przez fundację. Rozlepiałam plakaty z jego zdjęciem. Nic. Żadnego śladu, odzewu... Przez prawie trzy lata miałam jeszcze nadzieję, że któregoś dnia zobaczę go na progu naszego domu. Łudziłam się, że może stracił pamięć, ale jakimś cudem ją odzyska i wróci do nas. Takie rzeczy się zdarzają. W końcu przestałam się oszukiwać. Pogodziłam się z myślą, że mój mąż nie żyje.
Było mi bardzo ciężko, również od strony prawnej. Nie znaleziono ciała, więc Olka uznano za zaginionego. Początkowo nie mogłam starać się o jakikolwiek zasiłek dla samotnej matki, ale musiałam za to spłacać wspólny kredyt na mieszkanie.
Nie ukrywam, byłam w kiepskiej kondycji psychicznej... Wtedy w moim życiu pojawił się Adam. Uległam jego czarowi po roku. Dałam się namówić na pierwszą randkę. Wiedziałam, że nie powinnam, że to jak zdrada Olka, ale... potrzebowałam, by ktoś przy mnie był.
– Mamusiu, a po co się malujesz? – zapytała mnie któregoś dnia Ania, moja pięcioletnia córka.
– Muszę iść na spotkanie – zarumieniłam się, jakby przyłapała mnie na czymś niestosownym. Nie wiedziałam, jak mam się jej przyznać, że spotykam się z mężczyzną, który przywrócił mi wiarę w życie. Dzięki Adamowi nie czułam się już samotną kobietą z dwójką małych dzieci, bez męża i perspektyw, ale atrakcyjną i pożądaną osobą. Na sam jego widok serce zaczynało mi szybciej bić. On przywrócił mnie do normalnego życia!
– Widzę, że nieźle się bawisz – któregoś dnia rzuciła uszczypliwie teściowa. – To, że nie ma Olka, jest ci chyba na rękę... – Mamo, twojego syna nie ma od prawie czterech lat! – oburzyłam się. – Ile mam czekać? On już nie wróci.
– Szybko go uśmierciłaś! A jeśli on któregoś dnia się odnajdzie? – nie dawała za wygraną. – A jeśli ten dzień nigdy nie nadejdzie? –zapytałam.
– Zabraniam ci tak mówić! – teściowa wpadła w szał. – On wróci, zobaczysz, a ty pożałujesz swoich słów – chwilę potem trzasnęła drzwiami. Zdziwiło mnie jej zachowanie. „Chyba że ona coś wie, ale nie chce mi powiedzieć?”, przyszło mi nagle do głowy. Przypomniało mi się to, co Ania wyznała mi ostatnio. Twierdziła, że babcia kazała jej pamiętać o tatusiu, bo on na pewno do niej wróci... Tylko że ja nie miałam zamiaru czekać na odnalezienie Olka. Dlatego, że już kochałam Adama, a miłość w takich przypadkach jest silniejsza od zdrowego rozsądku czy dawno temu złożonej małżeńskiej przysięgi...
Zaczęłam się dowiadywać, czy taka ewentualność istnieje. W końcu mój mąż nie mógł stawić się na rozprawie, bo zaginął. Złożyłam pozew rozwodowy. Któregoś dnia usłyszałam pukanie do drzwi. Ania pobiegła otworzyć. Już chciałam ją skrzyczeć, żeby tak nie robiła. Nigdy nie wiadomo, kto akurat stanie w drzwiach...
– Mamusiu, jakiś pan do ciebie! – wykrzyknęła. Poszłam do przedpokoju. Tego widoku się nie spodziewałam. W progu stał Olek! Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, ostentacyjnie wszedł, taszcząc ze sobą dwie walizki.
– To ty żyjesz?! – zapytałam zaskoczona.
– Jak widać. Właśnie wróciłem do domu. Nie cieszysz się?
– Tak po prostu? Po tylu latach wracasz, jak gdyby nigdy nic?! – naskoczyłam na niego. – Jak to sobie wyobrażasz?!
– A ty tak witasz męża?! – w jego głosie słyszałam ironię. – Mieszkam tu chyba, nie? To moje mieszkanie i mam prawo tu być. A jeśli masz wątpliwości, to mogę zadzwonić po policję...
Zatkało mnie. Ale miał tupet. Przez prawie cztery lata nie dawał znaku życia, a teraz straszy mnie policją?! Ani przepraszam, wybacz czy słowa wyjaśnienia! – Może byś tak łaskawie powiedział, co robiłeś przez te lata? – w końcu zapytałam.
– Próbowałem ułożyć sobie życie na nowo... – odparł bezczelnie.
– Więc po co wróciłeś?!
– Nie pozwolę, żebyś pozbawiła mnie prawa do tego mieszkania... – wzruszył ramionami. Aż się we mnie zagotowało, ale z bezsilności zaczęły mi płynąć łzy. Więc tylko o to mu chodziło! Nie wrócił z tęsknoty za mną, dziećmi, wrócił, żebym go nie pozbawiła mieszkania! Teraz wszystko stało się dla mnie jasne. Teściowa wiedziała o wszystkim, poinformowała go, że jestem w trakcie załatwiania rozwodu. Ale dlaczego ukrywała przede mną prawdę? Dlaczego nie powiedziała mi, że on żyje?! Dlaczego pozwoliła, żebym tak cierpiała?
Olek zamieszkał z nami. Nie miałam prawa go wymeldować czy zabronić tu mieszkać. Nadal oficjalnie był moim mężem... Tylko dzięki wsparciu Adama jakoś dawałam radę.
Któregoś popołudnia zjawili się u nas policjanci.
– My do pani męża... – powiedział jeden z nich.
– Ale o co chodzi, przecież złożyłem już zeznanie?! – odezwał się Olek, wychodząc z pokoju.
– Pańska żona też złożyła zeznanie – odparł jeden z policjantów.
– Coś im znów naopowiadała?! – warknął, patrząc na mnie nienawistnie.
– Nie ta żona. Ta druga, z Niemiec – odparł spokojnie mundurowy.
Zdębiałam. Na te słowa Olek przestał się szarpać. Dał się zakuć w kajdanki. A ja obserwowałam tę scenę w milczeniu, nic nie rozumiejąc.
– Pani mąż wyjechał cztery lata temu do pracy do Niemiec – policjant zaczął wyjaśniać. – Tam ponownie się ożenił, ale w małżeństwie wytrwał zaledwie trzy lata. Z drugą żoną ma syna, na którego miał płacić alimenty. Ale od jakiegoś czasu ich nie płacił. Dlatego jest poszukiwany. Jego niemiecka żona domyśliła się, że uciekł do Polski, o czym poinformowała policję. I nie myliła się, jak widać. Pójdzie pan z nami... – dodał.
Olek siedzi w areszcie oskarżony o bigamię. Sprawa rozwodowa jest w toku. Mam nadzieję, że już za kilka miesięcy będę mogła się pobrać z Adamem. Nie możemy się tego oboje doczekać, nasze dzieci zresztą też.