"Do Anglii wyjechałem zaraz po szkole, żeby zarobić. Taka była oficjalna wersja. A tak naprawdę wyjechałem, żeby zapomnieć o Kasi. Nie miałem śmiałości wyznać, że ją kocham... Kiedy po kilku latach wróciłem do Polski, znowu ją zobaczyłem. Okazało się, że wyszła za mąż za największą łajzę w miasteczku. Tym razem byłem odważniejszy..."
Rodzice nie mogli dać mi pieniędzy na studia, pracy nie znalazłem... To wyjechałem. A tak naprawdę uciekłem od Kaśki. Od jej brązowych oczu, falujących włosów i miękkich, ciepłych ust... Nie, nie wiedziała o moich uczuciach. Zabrakło mi odwagi, żeby wyznać jej miłość.
Zakochałem się w niej jako szczeniak. Była ode mnie o dwa lata starsza. Bałem się, że mnie wyśmieje. Specjalnie siedziałem z kumplami godzinami pod jej domem... Czasami miałem szczęście i widziałem, jak wychodzi na ulicę. Mogłem patrzeć, jak cudnie się porusza, jak rozmawia z koleżanką, słuchać jej śmiechu... Takie pięć minut wystarczało później na kilka dni wspomnień. Wiem, romantyk ze mnie. To moje życiowe nieszczęście. Bo co romantyk robi, zanim zagada do dziewczyny? Marzy, wyobraża sobie, co powie... I co ona mu na to. I co on jej... I tak się w tych myślach zapędzi, że potem na jawie to już odezwać się trudno. Żadne słowa nie są wystarczająco dobre. Ciężko romantykowi na świecie. Któregoś dnia zobaczyłem ją z NIM. Chłopakiem z innego miasteczka. Ciemno mi się przed oczami zrobiło, bo szli objęci. Rozpaczałem straszliwie... Ale pozbierałem się w końcu i wyjechałem do Anglii. Z kolegą.
Znaleźliśmy pracę na budowie. Harowałem po dwanaście godzin, ale wiedziałem, na co pracuję. W kraju w życiu bym tyle nie zarobił. I mamie bym pieniędzy nie mógł wysyłać. Zostałem nawet brygadzistą, podnieśli mi pensję. Języka, chcąc nie chcąc, się nauczyłem, nauka zawsze mi sama przychodziła. O Kaśce myślałem coraz rzadziej, czas robi swoje... Gdy przyjeżdżałem do mamy, słyszałem plotki, najpierw że się zaręczyła, potem że wesele szykują, w końcu że jest już mężatką... A w Anglii siostra kolegi, można powiedzieć, postanowiła mnie zdobyć. Tak sam z siebie to w życiu bym się z dziewczyną żadną nie spiknął, ale ona miała śmiałość za nas dwoje. W końcu powiedziałem sobie: „Raz się żyje! Kaśka mężata z innym, Bożena fajna dziewczyna, to co mi zależy?”. Dobrze nam razem było. Szybko wynajęliśmy wspólnie mieszkanie. O ślubie myśleliśmy, ale to trzeba by w kraju, bo przecież tam cała rodzina. A poza tym... Zwlekałem, bo bałem się zdradzić Bożenie moją tajemnicę.
W dzieciństwie chorowałem na świnkę. Jak wiele dzieci. Tylko że u mnie nie obeszło się bez powikłań. Miałem zapalenie jąder. Leżałem w szpitalu prawie miesiąc. Wyleczyli, ale powiedzieli, że będę niepłodny. Miałem wtedy dziesięć lat, nie rozumiałem, co to znaczy. „Nie doczekasz się własnych dzieci”, powiedział mi lekarz. „I co z tego?”, pomyślałem sobie. Teraz ta myśl tkwiła w mojej głowie jak drzazga. Czułem, że nie mówiąc o tym Bożenie, oszukuję. Jeśli zależy jej na dzieciach, powinna ode mnie odejść, znaleźć sobie kogoś bardziej tego... Odkładałem tę rozmowę z dnia na dzień, aż w końcu...
Bożena oświadczyła, że jest w ciąży. Osłupiałem. No bo jak? „Cud”, pomyślałem. „Albo mój lekarz się mylił”. Tysiąc myśli kołatało mi się po głowie. Powiedziałem z wahaniem: – Wiesz... W dzieciństwie miałem ostrą świnkę. Z zapaleniem jąder... Lekarz orzekł, że nie będę miał dzieci. Wtedy Bożena się rozryczała. Że ona tylko raz, żebym jej wybaczył... W końcu do mnie dotarło. Zdradziła mnie! Na to nie byłem przygotowany. Załamałem się. Zabrałem rzeczy i wyjechałem bez słowa. Może powinienem wybaczyć, cieszyć się, że choć jestem niepłodny, to jednak będę miał z Bożeną dziecko... Nie mogłem. Szef na budowie nie chciał mnie puścić. Prosił, żebym został, proponował podwyżkę. Wyjaśniłem, co i jak. Powiedziałem, że do domu muszę, że tu zwariuję. Fajny chłop z niego. Odprawę dał trzymiesięczną, choć z dnia na dzień się zwalniałem.
– Masz pół roku – powiedział. – Tyle trzymam dla ciebie posadę. Jedź do domu, pozbieraj się, a jeśli będziesz chciał, z otwartymi rękami cię przyjmę. Wróciłem do mamy złapać oddech, zapytać samego siebie, czego chcę od życia. Miesiąc odpocząłem, kolegów odwiedziłem, opowiedziałem, co mi się za granicą przydarzyło. Jakoś nie wstydziłem się już swojej dawnej tajemnicy.
– Ciesz się, żeś z nią ślubu nie brał ani kredytu nie zaciągał – mówili kumple.
I mieli rację. Ilu to moich kolegów w małżeństwach nieszczęśliwych tkwiło, nie mając siły i pieniędzy, by się rozstać? Zrozumiałem, że ze mną tak źle nie jest. A potem, któregoś dnia, zobaczyłem na ulicy Kaśkę.
Zmizerniała, zbladła, schudła. Wypytałem mamę, jak jej się powodzi.
– Mąż Kasi to lump najgorszy w miasteczku. Dzieciaków dwoje zrobić potrafił, nic więcej. Z pracy go za chlanie wyrzucili, sceny dantejskie w ich domu się dzieją. Sąsiedzi policję wzywali, tak się awanturował, żonę i dzieci ponoć bił - relacjonowała mi matka.
Spać nie mogłem po tej rozmowie. Następnego ranka do Kaśki poszedłem. Akurat jej mąż zachlany pod sklepem leżał, to wiedziałem, że spokojnie porozmawiać mogę. Nie zastanawiałem się już, co jej powiem. Za dużo w życiu przeszedłem. W nosie miałem to, że się mogę zbłaźnić. Wiedziałem, że muszę ją ratować.
– Mam do ciebie sprawę – powiedziałem, kiedy otworzyła drzwi. Wystraszyła się chyba, jednak zaprosiła mnie do kuchni i zrobiła herbatę.
– Jeśli mój mąż pieniądze ci wisi, to przepraszam, ale nie mam... – zaczęła.
– Nie, ja nie o tym – przerwałem jej. – Albo i o tym... – plątałem się. Zaproponowałem, żeby ze mną wyjechała. Ona i dzieci. Nie jako dziewczyna czy kochanka, tylko tak po prostu.
– Pracę w Anglii mam dobrą, dla nas wszystkich pieniędzy wystarczy, a dla ciebie zajęcie też się znajdzie – mówiłem. – Pół życia do ciebie wzdychałem, pod twoim domem przesiadywałem i nie miałem odwagi zagadać. A teraz widzę, że nie ma czasu na zastanawianie. Jeśli chcesz, za tydzień wyjeżdżamy.
– Nie mam pieniędzy – powiedziała.
– Pożyczę ci. Zarobisz, to oddasz. I już!
Dokładnie tydzień po tej rozmowie wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy. Jeszcze z kraju do szefa dzwoniłem, że wracam, ucieszył się. Obiecał mieszkanko dla mnie wynająć, żebym miał gdzie mieszkać z rodziną. Bo tak jakoś od początku przylgnęliśmy z Kaśką do siebie, że już nie ulegało wątpliwości, że my rodzina. A i dzieciaki od razu mnie polubiły. Co ten mąż, z przeproszeniem, wyprawiał z nimi, to ja prosiłem Kaśkę, żeby mi nie opowiadała. Bo zabić bym go musiał i Kaśka z dziećmi sama by została, jakby mnie do więzienia zamknęli. A Bożenę kiedyś spotkałem, na zakupach w markecie. Z mężem czy tam partnerem i dzieckiem. Popatrzyła na mnie, na Kaśkę, na dzieciaki... I dawaj wrzeszczeć na cały sklep:
– Ty łajzo jedna, ty chamie jeden! To ty ze mną tu w Anglii mieszkałeś, a tam w Polsce żona i dzieci?! Ty... – Wszystkiego to się powtórzyć nie da, co wrzeszczała, bo nie wypada.
Jej facet popatrzył na mnie wzgardliwie, zaszwargotał coś po rumuńsku czy innemu, splunął na ziemię i poszli. Niech jej tam...
Niech myśli, że ja ją bardziej oszukałem niż ona mnie. A usta Kaśki są dokładnie tak ciepłe i miękkie, jak kiedyś marzyłem.