"Odkąd pamiętam sprzątam po domach. Nawet lubię to robić, ale we wtorki jest ciężko. Najpierw jadę za miasto, do mecenasa, który mieszka sam i robi bajzlu za dwoje, potem sprzątam u dentystów, a na koniec u takich nowobogackich. Nie chciałabym żyć tak jak oni... Alina, 54 lata
Ostatni wtorek zaczął się jak zawsze. Pobudka piąta trzydzieści, śniadanie i jazda za miasto. Lało jak z cebra, humor też miałam średni. Przecież wiedziałam, co zastanę u mecenasa...
Wiedziałam, że jak zwykle po weekendzie w poduszkach na kanapie znajdę babskie majtasy, na stoliku brudne kieliszki i plamy z wina na dywanie, a w kuchni stos garów i jakieś kartony… „Niby taki wykształcony facet, a w chlewie żyje”, myślałam, otwierając drzwi własnym kluczem. Mecenas przywitał mnie w szlafroku, kawy zrobił, nawet pomógł mi komodę przesunąć.
– Do sądu dziś nie jadę. Jakieś przeziębienie mnie dopadło, to sobie pogadamy, pani Alinko. Pomogę pani nawet kuchnię ogarnąć – mrugnął.
– Byle by mi pan z wypłaty nie potrącił – sapnęłam, biorąc się za mycie podłogi.
Zarechotał i zapalił papierosa, wypytując co tam u mnie słychać.
– A co ma być? Matką chorą się zajmuję, głowę mi zawraca, stale lekarze, pogotowie, szpitale, tylko dziwnym trafem, jak mnie w domu nie ma, to do sąsiadek lata na plotki – wzruszyłam ramionami, dodając, że takie nudne życie jak moje, to się rzadko zdarza.
– To może jakiegoś narzeczonego by sobie pani znalazła, pani Alinko? – zagaił mecenas.
Wzruszyłam tylko ramionami. Też mi propozycja!
Przedpołudnie zleciało szybko. Ogarnęłam dom mecenasa i pognałam na przystanek
Do dentystów dotarłam nieco przed czasem, a tam awantura na całego. „Niby taka kultura – ona historyczka sztuki, szkoły jakieś zagraniczne pokończyła, on dentysta, znany i szanowany, a tu proszę – jakie brudy piorą, kiedy myślą, że ich ludzie nie słyszą”, pomyślałam z politowaniem.
– Złośliwa dziwka! – wrzasnął jeszcze on, trzaskając frontowymi drzwiami, dopadł samochodu, a odjechał z takim piskiem opon, że się prawie podjazd zapalił. Kiedy weszłam do środka, ona płakała.
– Drań jeden, widziała pani, pani Alinko? – chlipnęła, dodając, że ją drań wykończy. – Zdradza mnie z pacjentkami, a oczy mydli od lat! Rozwiodłabym się już dawno, ale nie dam się wyrolować! – warknęła, padając na sofę. – Boże, jakie to życie jest ciężkie – westchnęła, sięgając za telefon. – To niech pani zacznie od łazienki gościnnej, mamy gości w weekend, a potem zobaczymy – dodała jeszcze, wycierając oczy.
Łazienkę skończyłam raz dwa, kuchnię i salon też ogarnęłam, chociaż tej marmurowej podłogi nabłyszczać nie znosiłam i poszłam do jej sypialni. Starłam kurze z toaletki, zaścieliłam łóżko i wtedy usłyszałam, jak ona ściszonym głosem mówi do kogoś przez telefon, że kocha, pragnie i nie może doczekać się soboty! „No proszę – mąż dziwkarz, żona puszczalska”, skrzywiłam się. „Są siebie warci. Ot, w głowie mają poprzewracane, życie ich biedy nie nauczyło, co tu gadać”, myślałam, wychodząc na deszcz. Chociaż sprzątałam ponad cztery godziny, to mi żonka doktorka nawet kawy czy soku nie zaproponowała, chociaż sernik żarła przed telewizorem!
Jak skończyłam, szybko się zebrałam i pobiegłam na autobus do młodej żonki biznesmena. Ta dla odmiany powitała mnie rozpromieniona.
– Mąż mi kwiaty kupił na rocznicę – kiwnęła ręką, pokazując kilka wazonów wypełnionych różami.
– To chyba całą kwiaciarnię wykupił – mruknęłam z zazdrością.
Ta to miała życie jak z bajki. Piękna, młoda, bogata… Jej mąż się dorobił w kilka lat wielkich pieniędzy, dom wybudowali ponad trzystumetrowy, a autami takimi jeździli, jakie tylko na reklamach widziałam… Ona w domu siedziała wyfioczona, palcem nie kiwnęła. Nic tylko pazury sobie przemalowywała albo ciuchy nowe mierzyła przed lustrem. A on do niej tak mówił, jakbym jakieś dialogi z wenezuelskiej telenoweli słyszała. „Duszyczko, aniołku, skarbeńku mój”, nie inaczej. Perfumy jej kupował co chwilę, kwiaty, biżuterię. Sama widziałam! Diamentową kolię raz przy mnie mierzyła, słowo daję! Tego dnia też beztroska po domu sobie chodziła, podśpiewując, w okno z nudów wyglądając.
– Pani Halinko, jak przyjdzie moja manikiużystka, to ją pani wpuści, okay? – mruknęła tylko, robiąc sobie kawę.
– Alinko – poprawiłam ją, dodając, że nie ma problemu.
– Zamówiłam sobie akrylowe tipsy, podobno rewelacja. Gdyby chciała pani zniżkę, to mogę załatwić – paplała.
– Zniżkę? Ale na co? Na tipsy? – prychnęłam nieźle ubawiona. Skończyłam tuż przed dziewiętnastą, chwilę później przyjechał gospodarz.
– Pani Alinko, na taki deszcz pani nie wypuszczę – powiedział, wyglądając przez okno i zaproponował, że mnie odwiezie. Zdziwiłam się, nie powiem. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby mnie pracodawca taką furą pod dom odwoził. No, ale podziękowałam, wsiadłam, narzekać nie zamierzałam.
– Pani Alinko, tak między nami, szczerze – mruknął, wsuwając mi w rękę plik banknotów. – Czy u mojej żony bywają jacyś goście, kiedy mnie nie ma? Bo ja od jakiegoś czasu podejrzewam, że ona ma jakiegoś fagasa na boku. Wsunęłam banknoty do torebki, w końcu pięćset złotych ekstra premii nie gryzie.
– Skąd, co też pan opowiada?! – żachnęłam się, udając oburzoną, chociaż przyznaję – łgałam w żywe oczy. Bo nie raz widziałam, jak jego młoda żonka z jakimś umięśnionym blondynem spotykała się w altance za domem, ale czy to moja sprawa? Donosić na kobitę nie zamierzałam, bo porządnie mnie zawsze traktowała, nie powiem. Kablować nie miałam zamiaru! Więc nakłamałam mojemu chlebodawcy najbardziej przekonująco, jak umiałam i wysiadłam pod domem, ciesząc się, że tak szybko dotarłam, na deszczu nie zmokłam.
Kilka dni później dowiedziałam się, że jacyś agenci CBA dom biznesmena przeszukali, bo on się wmieszał w jakieś finansowe afery. Nie wiadomo, czy siedzieć nie pójdzie, czy willi i oszczędności nie straci i tak sobie myślę, siedząc przed telewizorem z filiżanką herbaty, że może to moje życie nie jest takie złe. Co z tego, że na pieniądzach nie śpię, pałacu marmurowego nie mam? Ale przynajmniej spokój święty mnie otacza, żadnych intryg, kłamstw, zdrad. Bo tak, jak ci moi pracodawcy żyją, to ja bym chyba nie umiała! Za żadne skarby świata!