"Moja teściowa grzebała mi w torebce i telefonie. W końcu zupełnie odleciała…!"
Fot. 123 RF

"Moja teściowa grzebała mi w torebce i telefonie. W końcu zupełnie odleciała…!"

"Teściowa wprowadziła się do nas po śmierci teścia. Nie miałam nic przeciwko, zwłaszcza że wydawała się rozsądną kobietą. Ale dość szybko zauważyliśmy, że dzieje się z nią coś dziwnego. Robiła nam w domu kipisz i kontrolowała na każdym kroku. Mówiła, że jest naszym aniołem stróżem, a my jesteśmy niewdzięcznikami…" Monika, 39 lat

Siedziałam z mężem przy śniadaniu, kiedy do kuchni wpadła rozeźlona córka.
– Ona znów grzebała w moich rzeczach! – powiedziała. Opadła na krzesło i sięgnęła po kanapkę z serem. – I zabrała mi szminkę. Tata, zrób coś z babcią, bo nie wytrzymam. To są moje rzeczy.
– Będą twoje, jak na nie zarobisz – odezwała się z przedpokoju teściowa i po chwili pojawiła się w drzwiach kuchni. – A czternastoletnia dziewczynka nie powinna mieć kolorowych szminek. Chyba że szykuje się na galeriankę.
Basia spojrzała na mnie i przewróciła oczami.
– Spóźnisz się do szkoły – powiedziałam.
– I to wszystko, co masz jej do powiedzenia? – Teściowa uniosła brwi i popatrzyła na mnie z naganą. – Cóż…
Robert pod stołem położył mi dłoń na kolanie i ścisnął ostrzegawczo.
– Co mama będzie dziś robić? – spytał pojednawczym tonem.
A co mogę robić innego niż czekać na śmierć? – odparła, nalała do szklanki mleka i wyszła z kuchni.
Basia znów przewróciła oczami, schowała do plecaka pudełko z drugim śniadaniem i, wychodząc z kuchni, ucałowała mnie i ojca.
– Dam szminki Jolce, będzie mi przynosiła do szkoły – powiedziała. – Jakoś sobie trzeba radzić z niszczycielskimi siłami natury.
– Basia! – oburzył się ojciec, ale jej już nie było.
W moich kosmetykach też grzebała – powiedziałam, gdy zostaliśmy sami. – I w bieliźnie. Obawiam się, że podprowadziła mi nowe majtki, bo nigdzie nie mogę ich znaleźć.
– Może to Basia – mruknął.
– Utopiłaby się w nich. Robert…
Odsunął talerz.
– Tak, wiem. Ale mama przechodzi trudny czas, przecież wiesz. Musimy ją wspierać.
– Jak długo?
– Ile będzie trzeba. Idę, bo się spóźnię.

Teściowej pomieszało się w głowie!

Teściowa wprowadziła się do nas pół roku wcześniej, po śmierci teścia. Przeżyli razem czterdzieści siedem lat. Utrata tak bliskiej osoby naprawdę może człowieka załamać, wpędzić w rozpacz i depresję. Nie miałam nic przeciwko, by zamieszkała u nas. Zwłaszcza że wydawała się rozsądną kobietą.
Ale dość szybko uznałam, że cały jej rozsądek odszedł razem z mężem. Była w depresji przez miesiąc i naprawdę zrobiliśmy wszystko, by ją z tego wyciągnąć. Udało się.
Wtedy zaczęły się, jakby to powiedzieć… ingerencje. Nie wiem, czy ten Mały Inkwizytor tkwił w niej cały czas, czy obudził się dopiero teraz, ale teściowa włączała się do naszych małżeńskich sprzeczek, przeszukiwała szafki Basi, sprawdzała nasze maile w komputerze. A gdy założyłam hasła, prawie się obraziła. Raz nie mogłam znaleźć przez pół dnia komórki, a potem okazało się, że leżała na jej szafce nocnej. Jestem pewna, że teściowa zrobiła przegląd zdjęć i SMS-ów.
W końcu zmusiłam męża, byśmy z nią poważnie porozmawiali. Efekt?
– Uczciwi ludzie nie mają nic do ukrycia – powiedziała wyniośle. – Ja tylko chcę uchronić was od zdrady i nieszczęścia. Uprzedzić cios. A Basia? Ma czternaście lat, a wy pozwalacie jej na wszystko. Kosmetyki, wracanie do domu po dwudziestej, kieszonkowe, pocięte spodnie. Nie widziałam, żebyście sprawdzali jej komórkę czy szuflady. A jak zacznie brać narkotyki? Mówicie, że jej ufacie. Że ufacie sobie nawzajem. To bardzo piękne. Ale jak powiedział pewien bardzo mądry człowiek, kontrola jest najwyższą formą zaufania. Jestem waszym aniołem stróżem. A wy jak mi się za to odwdzięczacie? Oskarżeniami o to, że jestem inkwizytorem? Nie mam już co robić na tym świecie. Czas umrzeć, pójść za moim Stasiem. Tak za nim tęsknię… – I się poryczała.
Chciałam powiedzieć teściowej, że ten bardzo mądry człowiek to towarzysz Stalin, którego zawsze nienawidziła, ale nieszczęśliwy wzrok męża zamknął mi usta. Tak więc, gdy minęło nasze osłupienie tą niewiarygodną tyradą, cały wieczór przepraszaliśmy ją za nasz brak empatii i mądrości życiowej.
– To moja matka, nie mogę i nie chcę jej ranić – powiedział mi potem w sypialni Robert. – Straciła człowieka, którym się całe życie opiekowała. To był cel jej życia. Proszę, kochanie, spróbuj zrozumieć i jakoś wytrzymać. Nic nie możemy na to poradzić.
I tak się toczyło nasze życie pod kontrolą przez kolejne dwa miesiące.

W rocznicę śmierci teścia zdarzyło się coś przedziwnego

Aż nadeszła rocznica śmierci teścia. Dzień wcześniej była niedziela i teściowa zamówiła mszę w kościele. Od kilku dni popłakiwała po kątach, ale tego ranka była w wyjątkowo dobrym humorze. Kiedy pomagała mi przyszykować śniadanie, podśpiewywała pod nosem. Co było dość dziwne, biorąc pod uwagę okoliczności.
– Widzę, że mama jest w doskonałym nastroju – zauważyłam ostrożnie.
Spojrzała na mnie spod oka i jakoś tak… zalotnie poprawiła kosmyk włosów, który opadł jej na czoło.
– Mój Staś jest tu ze mną od rana – odparła radośnie. – Niemal czuję zapach jego wody kolońskiej. Nie zapomniał tam o mnie. – Postawiła na stole koszyk z chlebem. – Idę się odpowiednio ubrać, żebym mu się spodobała.
Przy stole teściowej buzia się nie zamykała – i nie mówię o jedzeniu. Wspominała swoje życie z mężem, śmiała się z anegdot, których kontekst był jasny tylko dla niej. Kiedy po śniadaniu poszła założyć żakiet i buty – już chciała iść do kościoła, chociaż msza była dopiero za godzinę – popatrzyłam na męża.
– Robert – powiedziałam – czy twoja mama nie trzasnęła sobie z rana kielicha?
– Przecież wiesz, że uważa alkohol za diabła – odmruknął.
Ale zachowuje się… inaczej. I jej oczy dziwnie błyszczą.
– Widzę. Cóż… – Wzruszył ramionami.
W kościele usiedliśmy w pierwszej ławce, ja między teściową a córką. Zaczęła się msza. Zauważyłam, że teściowa nie do końca bierze w niej udział – przesuwała oczami po figurach świętych, zauroczona, jakby widziała je pierwszy raz. Zaniepokoiłam się. Przyjrzałam się dokładnie jej twarzy, szukając oznak udaru, gdy wtem, patrząc na jedną z figur świętych, krzyknęła:
– Stasiu, jesteś! – Drżała. Na jej twarzy pojawiły się kropelki potu.
– Mamo? Dobrze się czujesz? – spytałam przestraszona, ale nie zwróciła na mnie uwagi.
– Nie krzycz na mnie – mówiła drżącym głosem. – Dobrze, już nie będę… Przepraszam, nie bądź na mnie zły…
Chwyciłam ją za rękę – była zimna i spocona. Wyczułam szaleńcze bicie serca.
– Robert… – zaalarmowałam męża.
Teściowa była w jakimś transie, nie słyszała, co do niej mówiliśmy, po jej twarzy spływały łzy, drżała coraz mocniej, aż wreszcie straciła przytomność.

I my, i ona jesteśmy teraz szczęśliwsi...

Wezwana karetka przyjechała pięć minut później. W szpitalu czekaliśmy wieczność na informację od lekarzy, co jej jest. Wreszcie wyszła do nas lekarka.
– Nie mamy jeszcze wyników toksykologii – powiedziała – ale jestem pewna, że pacjentka jest pod wpływem jakichś środków psychotropowych, prawdopodobnie na bazie LSD. Stąd te wizje. Nie wiecie państwo, skąd je wzięła?
– Nie – odparł osłupiały mąż. – Ona nigdy czegoś takiego nie brała.
– Bardzo jej to zaszkodziło? – spytałam.
– Cóż, dobrze, że trafiła do szpitala tak szybko. Jutro będzie po wszystkim.
Wróciliśmy do domu. Pierwsze, co zrobiłam, to wyciągnęłam z szafy swoją torbę, którą nosiłam do pracy. Otworzyłam boczną wewnętrzną kieszonkę i wyciągnęłam fanty. Było ich tylko cztery. A powinno być pięć.
– Jezu drogi… – jęknęłam.
– Co to za cukierki? – spytał mąż i wziął do ręki pastylkę zawiniętą w kolorowy papierek.
To nie cukierki – westchnęłam. – To narkotyki. Nie znam nazwy.
Zmarszczył brwi.
– Skąd je masz i dlaczego trzymasz w domu? – I nagle do niego dotarło. – Mama…
– Tak. W piątek znalazłam to w plecaku Marty. Mówiłam ci o niej. Ma dopiero szesnaście lat. Włamała się do kiosku. Ale narkotyki to poważna sprawa. Jako jej kurator powinnam napisać raport i zgłosić sprawę sądowi. Tylko że wtedy będzie miała przechlapane do końca życia. Głupia smarkula. Zabrałam to, żeby się zastanowić, co dalej. A mama jak zwykle grzebała mi w rzeczach. No i się dogrzebała.
Poczęstowała się cukierkiem – mruknął mąż i westchnął.
Teściowa następnego dnia wróciła do domu zmieniona nie do poznania. Skończyło się grzebanie w rzeczach, złośliwości i „czekanie na śmierć”. Jak powiedziała, Stasio palnął jej kazanie o byciu dobrą chrześcijanką. A wtórowali mu inni święci.
Z początku chcieliśmy wyjaśnić mamie, skąd wzięły się te jej wizje, ale po zastanowieniu zrezygnowaliśmy. I my, i ona jesteśmy szczęśliwsi bez tej prawdy.

 

Czytaj więcej